ISS „DEEP SPACE”
Stacja kosmiczna Sojuszu Wolnych Narodów przypominała
srebrzystego pająka, niezliczone ramiona odbijały blask Słońca, chwytanego
przez panele zasilające ISS. Nosiła kodową nazwę Deep Space, stanowiąc pamiątkę
czasów, gdy ludzkość planowała sięgnąć ku gwiazdom, pozostawiając Ziemię
komunistycznym szaleńcom i ich planom przebudowy społeczeństwa. Wiele zmieniło
się od tamtych dni, a ISS stała się megastrukturą połączonych ze sobą modułów,
wyniesionych ćwierć wieku temu na orbitę, patrolowanych i strzeżonych
nieustannie przez liczne statki wojenne Sojuszu. Na wyświetlanej w
pomieszczeniach kontrolnych siatce euklidesowej i telemetrii przestrzeni
okołoziemskiej widoczne były niezliczone obiekty pozostające w ciągłym ruchu,
identyfikujące się jako statki klasy Gemini, Mercury i Apollo, strzegące
perymetru, zgromadzone między Ziemią a Księżycem, w ilości jakiej nigdy wcześniej
Sojusz nie zebrał w jednym miejscu. Choć dzieliły je dziesiątki mil, po raz
pierwszy w historii kilkadziesiąt statków zjawiło się na jednym obszarze,
tworząc flotę bojową jakiej nie znały dotychczasowe dzieje podboju kosmosu.
Wspomagała je niezliczona ilość dronów bojowych krążących wewnątrz obszaru
kontrolowanego przez ISS, aktywnie poszukujących zagrożenia. Matematyka czekała
cierpliwie na ruch przeciwnej strony, bowiem nad Europą i Azją wisiała mroczna
stacja Ałmaz i jej sieć podstacji bojowych, wraz z praktycznie całą armadą
statków Kosmfloty, kryjącą się za potęgą swych pancerzy, rakiet i torped
jądrowych, oraz działek przeciwlotniczych NR. Lecz wszystko to było
niewystarczające wobec nieznanego, ostatniej jesieni istnienia ludzkości
zebrane siły nie miały najmniejszego znaczenia.
A przynajmniej takiego zdania był 59 letni mężczyzna,
kroczący korytarzem prowadzącym do zamkniętej części stacji. Był wyraźnie
zmęczony, od dawna nie spał, a ostatnie godziny dały mu się szczególnie we
znaki. Miał siwe włosy, niedawno zapuścił brodę, nie mając czasu by się golić.
Mundur miał nienagannie wyrównany i zapięty, jako przedstawiciel starej szkoły,
stawiającej ponad wszystko dyscyplinę, nawet jeśli nigdy nie uważał się za
żołnierza. Naszywka na ramieniu mówiła, iż jest admirałem NASW, Narodowej
Agencji Kosmicznej Wojny, jednym z głównodowodzących floty Sojuszu, co
sprawiało, że mijani marynarze salutowali, a on oddawał im honory, choć coraz
bardziej miał wrażenie, że wszystko to jest jednym wielkim teatrem, mającym na
celu zamaskowanie, iż spojrzeli prosto w oblicze niezrozumiałego, które stanęło
na ich progu i zapukało do drzwi. Będąc odpowiedzialnym za pion
wywiadowczo-naukowy nie miał pojęcia z czym mają do czynienia, a rozmyślanie o
tym zajmowało ostatnio większość jego czasu. Jednocześnie męczyły go już
biurokratycznymi gierkami, jakie natychmiast otaczający go ludzie zaczęli
uprawiać, szukając winnych, sposobu ocalenia, na końcu zaś wytłumaczenia
tajemnicy, która wywołała w nich lęk. Wszystkiego tego spodziewał się już
tygodnie temu, gdy po raz pierwszy informował, o nadciągającym zagrożeniu, choć
nie miał dokładnie pojęcia czym jest i jaką będzie miało postać. Informację tę
potraktowano jako ciekawostkę, aż nagle stała się przygnębiająco realna, gdy na
orbicie Jowisza coś się pojawiło.
Na razie jednak wiele oddałby za kilka godzin snu,
których nie miał, podobnie jak nie miała ich jego zdaniem cała ludzkość, nawet
jeśli uwikłana w beznadziejnym sparingu pomiędzy Sojuszem a Związkiem, z
Kolektywem podstępnie podgryzającym nogi obu zawodnikom, nie była tego w stanie
dostrzec. Przemieszczał się korytarzami, oświetlonymi czerwonym światłem alarmu
DEFCON 0, jaki ogłosiła CINSPAC kilka godzin temu. Tym samym wielu dowiedziało
się po raz pierwszy, że Dowództwo w Kosmosie ma stan gotowości wyższy od
normalnego DEFCON 1, oznaczającego trwającą nieprzerwanie trzecią dekadę wojnę.
Przestrzeń znajdowała się po drugiej stronie metalowych ścian, których nie mógł
zobaczyć. W obawie przed atakiem atomowym zarówno stacji jak i statków nie
wyposażano w iluminatory, jedyny jaki ISS posiadała, był szczelnie zasłonięty
od chwili koncentracji wrogiej floty w przestrzeni Ałmaza, która rozpoczęła się
kilka tygodni wcześniej.
Wreszcie dotarł do swojego celu, nieopodal doku,
gdzie znajdowała się kajuta mężczyzny, z którym chciał się spotkać. Nie
kłopotał się pukaniem, otworzył drzwi i wszedł do środka, gdzie doktor Hugh
Everett, siedział ze szklanką bourbona. Admirał Edwin Eugene Aldrin usiadł na
wprost i bez słowa sięgnął po butelkę, po czym pociągnął, czując jak gryzący
smak na języku.
- Myślałem, że nie pijesz – powiedział odstawiając
Jim Beana.
- Nigdy nie uważałem, że stanowi to problem – odparł
Everett. Jego oczy były przekrwione ze zmęczenia, a twarz oświetlały liczby
przesuwające się na ekranie monochromatycznego monitora. – Był taki czas, kiedy
piłem dużo. Lubiłem to. Zwłaszcza po moim wystąpieniu, kiedy przedstawiłem
wiele lat temu teorię kwantową, którą wszyscy fizycy odrzucili. Skoro nie
mogłem być naukowcem postanowiłem żyć normalnie, nie rezygnując z tego co
najlepsze. Dopiero gdy pewien komandor zrekrutował mnie do NASW, życie okazało
się ciekawsze niż alkohol. Skoro zacząłem latać w kosmos musiałem także rzucić
palenie… - dopił zawartość swojej szklanki. – Jak poszło? – zapytał.
Aldrin przez chwilę nie odpowiadał. Wpatrywał się w
butelkę, myśląc o niej jak o nagrodzie, którą będzie mógł sobie zafundować, gdy
wszystko się uspokoi. Choć to, z czym się mierzyli, przekraczało problem jakim
była trwająca od dziesiątek lat wojna atomowa.
- Zapewne nie lepiej niż tobie – odpowiedział
wreszcie.
- Naukowców trudno przekonać – odparł Everett. –
Zwłaszcza jeśli teorie na których zbudowali swe kariery przestały obowiązywać.
- Nie bardziej niż admirałów i generałów, którzy
wahają się czy nie wydać wojny totalnej konwencjonalnemu przeciwnikowi –
uśmiechnął się Aldrin. Westchnął - Ostatnie godziny spędziłem na nic nie
wnoszących obradach w ramach AFCOM, mam zaś wrażenie, że w ostatnich dniach
dokonaliśmy w fizyce postępu, jakiego nie widzieliśmy od roku 1962.
- Cóż, wiemy trochę więcej, ale to co przybyło…
przerasta na razie wszystko co dotąd widzieliśmy.
Aldrin wpatrywał się w refleksy jarzeniowego światła
załamującego się w kątach prostych tworzonych przez szkło wypełnionej do połowy
butelki.
- Skąd ją wziąłeś? – zapytał. – Myślałem, że
zakazaliśmy jakiś czas temu wszelkich dostaw na ISS, kiedy pierwszeństwo
dostały transporty uzbrojenia i zaopatrzenia.
- Dla takich rzeczy zawsze znajdzie się miejsce –
wzruszył ramionami Everett, jak gdyby admirał nie miał o tym pojęcia.
- Wiem – potwierdził Aldrin. Stacja nie była w stanie
wyprodukować żywności, a harmonogram regularnych rejsów został mocno okrojony,
po zniszczeniu lądowiska Cape Canaveral. Lotniska rezerwowe nie zdołały jeszcze
przejąć ciężaru stania się głównymi miejscami zaopatrzenia ISS, co wiązało się
z relokacją logistyczną zgromadzonych zapasów. – Ale nie jesteśmy jak tamci,
nie będziemy żywić się jakimiś glonami wyhodowanymi w kosmosie. Żaden żołnierz nie będzie walczył
dobrze, jedząc kiepskie pożywienie, tę lekcję przyswoiliśmy już dawno.
- A po kiepskim alkoholu?
- Znając tamtych na pewno pędzą na Ałmazie coś dużo
lepszego niż nasi marines produkują tu pokątnie
– uśmiechnął się admirał. Po chwili spoważniał, a jego myśli ponownie pobiegły
ku odprawie, którą niedawno opuścił.
- Jak jest źle? – zapytał Everett.
- Na moim odcinku? – żachnął się Aldrin. – Bardzo.
Mamy na wprost siebie dwie floty liczące po kilkadziesiąt okrętów, których
dowódcy czekają tylko by skoczyć sobie do gardeł i wreszcie dokonać tego, na co
nie pozwalamy ich od lat. Prędzej czy później, któryś z incydentów stanie się
czymś więcej niż tylko ruchawką. Jednocześnie nie trzeba naszych eniaków by
zdawać sobie sprawę co dalej nastąpi, tamci też doskonale o tym wiedzą.
Wystrzelimy wzajemnie tyle rakiet i torped, że zniszczymy znaczną część tego co
wisi na orbicie, nie będzie miało znaczenia czyje statki przetrwają i otrąbią
zwycięstwo, skoro nie ocaleją ani ISS ani Ałmaz. Nawet jeśli zostanie nam baza
księżycowa, jonizacja na długo uniemożliwi wejście w atmosferę, impuls
elektromagnetyczny po detonacji atomówek rozejdzie się po północnej hemisferze
i pozbawi prądu oraz elektroniki znaczną część USA i pozostałych krajów
Sojuszu. Zaś liczba szczątków jaka pozostaną po tej bitwie spowoduje efekt
Kesslera, gdy będą zderzać się ze sobą i wprawiać we wzajemny ruch, tworząc
efekt łańcuchowy. Doprowadzą do ognistego deszczu spadającego na Ziemię, nawet
jeśli nie wysterylizują powierzchni i spłoną w większości po drodze, na pewno podniosą
temperaturę atmosfery, będzie jeszcze gorzej niż w 1962 roku, gdy zmieniliśmy
niechcący orbitę.
- Właśnie to przyszło mi na myśl, już raz to
zrobiliśmy – wtrącił Everett, lecz Aldrin go nie słyszał.
- Nie wiem co powstrzymuje tamtych – powiedział. –
Świadomość tego samego, czy też wyczekiwanie na ruch Kolektywu.
- Nadal nic?
- Problemem jest to, że nie zachowują się logicznie!
– warknął admirał. – Jako maoiści działali niezrozumiale, ale byliśmy w stanie
dostrzec pewną zasadę w ich posunięciach, płynącą z chińskiej kultury. Z ich
tradycją czekania i atakowania znienacka byliśmy w stanie zrozumieć metodę w
szaleństwie ataku na Syberię, czy wcześniej na subkontynent indyjski, gdzie
wymienialiśmy ciosy ze Związkiem. Nawet dopóki na ich czele stał ten szaleniec
Mao, który kazał poświęcać im swe życia, byliśmy w stanie coś pojąć. Od kiedy
stali się kolektywną więzią ich zachowania są coraz bardziej niepojęte.
- To znaczy? – Everett bawił się szklanką, która była
prawie pusta.
- Wywołali swoimi mikroanomaliami grawitacyjnymi
huragan, który zniszczył Cape Canaveral – przypomniał Aldrin. – Kolejnym
logicznym ruchem byłoby zniszczenie w podobny sposób lądowisk w Gujanie i na
Bataan, ale oni zamiast tego woleli zaatakować tamtych w Iranie. Związek nie
bawił się w półśrodki takie jak nasze bombardowania wybrzeży Chin i przywalił
im kilkunastoma atomówkami… zresztą po co ja mówię, sam o tym wiesz – pokręcił
głową. – Rzecz w tym, że czekamy tu na orbicie, aż postanowią otworzyć anomalie
grawitacyjną i zniszczyć jednym ruchem dwie floty usiłujące skoczyć sobie do
oczu, jedną upojoną sukcesem niedawnego pokonania najnowocześniejszego statku
przeciwnika, druga pałającą żądzą odwetu za powyższe. Tymczasem atak nie
nadchodzi, a Kolektyw pojawia się w nieznany sposób w Europie, na terenie
zniszczonych Niemiec, po czym znika, wykorzystując te swoje przebicia
czasoprzestrzeni. Nie wiemy gdzie są, z Chin zniknęli gdy zaczęliśmy
bombardować wybrzeże, a Związek atakować od strony Ussuri. To wszystko nie ma
sensu.
- Nie tylko to – zauważył Everett.
- Zgadza się – Aldrin spojrzał na niego z błyskiem w
oku. – Sytuacji nie ułatwia fakt, że w Układzie Słonecznym pojawiło się coś
niepojętego i niezrozumiałego. Wojskowi nie lubią tego czego nie rozumieją,
kolejkuje im się to dość wysoko w priorytecie wróg. I to taki, którego należy
jak najszybciej zniszczyć, nim pokaże na co go stać.
- Nie mówisz jak wojskowy – zauważył Everett. – Nie
to spodziewałbym się usłyszeć od admirała NASW.
- Nie jestem wojskowym. Ukończyłem MIT i chciałem
badać kosmos – przypomniał Aldrin. – To nie moja wina, że ktoś postanowił mi to
spieprzyć – zabębnił palcami o blat. – To strach – powiedział. – Jego naprawdę
się boję. Nikt tego nie przyzna, bo wszyscy udają, że wszystko jest pod
kontrolą, gdy dwie floty szczerzą swe kły, ale tym co w tej chwili kieruje
wszystkimi jest strach. Na naszym progu pojawiło się coś niepojętego i kieruje
się w naszą stronę.
- Nadal nie wiem co to jest – odparł Everett.
- Może Sagan ze swoim zespołem coś wymyśli.
- Sagan to wariat.
– Ale coraz więcej osób go słucha. Niedługo przekona
kogoś na dole i tu na górze, że to co zmierza ku nam, jest obcą inteligencją.
- Byłoby to eleganckie rozwiązanie – powiedział z
udawanym spokojem Everett. – Choć to trochę jak z kotem Shroedingera. Wiemy, że
tamto coś nie może być czymś naturalnym, ale jednocześnie nie stwierdziliśmy
tego empirycznie.
- Wspaniale uogólnienie.
- Phaetony dotrą do tego… obiektu w ciągu
najbliższych godzin. Wtedy wraz z Saganem i nam podobnymi rzucimy się na te
dane, zaczniemy je interpretować i oczywiście nie osiągniemy żadnego
konsensusu.
- To właśnie w tobie lubię – powiedział admirał. –
Ten brak wiary we własne możliwości, z jednoczesnym przekonaniem, że masz
rację.
- To realizm.
- Nie potrafisz pójść na kompromis, więc zapewne
dlatego nie przekonałeś nikogo do tego, co zawarłeś w raporcie.
- Myślałem, że czytasz te raporty niezbyt uważnie,
zwłaszcza gdy były skierowane do naukowców i nie tyczyły się ściśle NASW.
- Zgadza się – przyznał Aldrin. – Ale nawet jeśli nie
był przeznaczony dla mnie, był dość udaną próbą wyjaśnienia tego co dzieje się
wokół nas. Dziś w trakcie dyskusji z kolegium połączonych sztabów zbyt często
powoływałem się na to co napisałeś, nawet jeśli nie miałem kiedy przeczytać go
w całości i dowodziłem, że to, co jest naszym prawdziwym problemem, to nie
okręty Związku, Kolektyw łamiący czasoprzestrzeń i zasady fizyki, ani też
pochłaniający światło i energię obiekt, który pojawił się znikąd w Układzie
Słonecznym, a następne ruszył w kierunku Ziemi, lecz wiążące wszystko w całość
ciemne materie. Które tak się składa odkrył mój dobry przyjaciel doktor Hugh
Everett – powiedział admirał. – Więc
prędzej czy później ktoś przeczyta twój raport i zacznie mi zadawać
pytania, a ja jestem zbyt zmęczony by się nad tym pochylić.
Everett chrząknął.
- Nie odkryłem ciemnych materii, to robocza nazwa dla
oddziaływań, które zmieniły zasady rządzące naszym wszechświatem.
Rozległ się dźwięk otwieranej grodzi, a do środka
wkroczyła trzydziestoletnia kobieta o blond włosach i niebieskich oczach,
nosząca mundur NASW, z naszywkami komandora. Na widok admirała trzymającego
butelkę na chwilę zamarła, po czym zamknęła za sobą drzwi.
- Proszę siąść, Hoener – powiedział Aldrin. –
Czekaliśmy tylko na panią.
Zajęła ostatnie wolne miejsce przy stole, podobnie
jak on przymocowane śrubami do podłoża, aby nie uniosły się w powietrze w
przypadku awarii systemu sztucznej grawitacji. Na blacie położyła teczkę, którą
ze sobą przyniosła i spojrzała pytająco na admirała.
- To nieformalna odprawa – mruknął do niej Everett,
choć wiedział, iż nie zdoła przebić się przez zachowawczość kobiety. Nie
odpowiedziała, czekając na to co powie admirał.
- Teraz kiedy mam już mojego doradcę naukowego i
szefa pionu wywiadowczego na miejscu możemy zaczynać – powiedział Aldrin.
Odsunął od siebie butelkę w kierunku Everetta. Ten nawet nie próbował
proponować Austriaczce napoju wiedząc, iż odmówi. Admirał popatrzył w kierunku
naukowca. – A więc? Podtrzymujesz swoją tezę?
Everett pokiwał głową.
- Nasz świat się rozpada – powiedział. – Odpowiada za
to oddziaływanie siły, którą nazwałem ciemną materią, jaka pojawiła się w roku
1962, gdy wybuchła wojna jądrowa. Kiedy skończyły się nam rakiety jądrowe, a
tamci wyszli ze swych bunkrów i ruszyli na Europę Zachodnią, zestrzeliliśmy
meteoryty. Jeśli to co mówią nasi… goście jest prawdą, wraz z nimi przybyło coś
jeszcze, co zderzyło się z powierzchnią i zniszczyło czasoprzestrzeń i fizykę.
- Powoli – przerwał Aldrin. – Muszę sobie to wszystko
jeszcze raz ułożyć. Bardzo dobry ten bourbon.
- Tak naprawdę to jeszcze ze starych zapasów.
Doskonały na koniec świata.
- Zgadza się. A teraz mów. Ustaliłeś skąd się wzięły
te meteoryty?
- Z pasa Kuipera – powiedział Everett. – Tyle byłem w
stanie stwierdzić przeglądając stare zapisy, z czasów kiedy NASW nosiła jeszcze
nazwę NASA i nie zajmowała się wojną. Badaliśmy wtedy kosmos i szło nam nieźle,
podczas gdy tamci utknęli w budowie komunizmu. Posłaliśmy na orbitę pierwszego
człowieka, potem lądowaliśmy na księżycu i zaczęliśmy budować bazę. A następnie
sprowokowaliśmy tamtych umieszczając na orbicie pociski międzykontynentalne.
- Nie uważam, żeby była to prowokacja – wtrąciła się
Hoener. – Raczej racjonalne działanie, po tym co uczynili tamci.
- A tak, kiedy na Węgrzech i w Polsce wybuchły
powstania w roku 1956 nie bawili się w półśrodki i użyli bomb atomowych.
- Historię polityczną znam nie gorzej od pani –
mruknął Aldrin. – Ale proszę, Hugh, powtórz wszystko raz jeszcze, skoro układa
ci to wszystko w całość.
- Historia jest zbyt powiązana z tym co się wydarzyło
– przypomniał Everett. – Rzecz w tym, że po tym jak zrzucili swoje bomby,
powstały strefy zwiększonego promieniowania. Miało to także inny skutek na
który nie zwróciliśmy uwagi, skupieni na naszym amerykańskim stylu życia, rock
and rollu i szybkich samochodach. My konsumowaliśmy, tamci wkopywali się pod
ziemię. Wybudowali bunkry i całe podziemne miasta, jak choćby Warszawę. Sieć
tuneli metra, która stała się samowystarczalną społecznością powiązanych
tuneli. To im się przydało, kiedy Beria zlikwidował państwa i ogłosił powstanie
Związku Komunistycznych Republik Radzieckich. Reszta była kwestią czasu,
wymanewrował nas i okazało się, ze na Kubie znajdują się rakiety, które
przygotował do odpalenia. Wiecie co się wydarzyło, po tym jak generał Le May
przekonał prezydenta Nixona, żeby uderzyć prewencyjnie na Kubę i pozbyliśmy się
zagrożenia przy użyciu bomby atomowej rozpętało się piekło – naukowiec zrobił
przerwę by się napić. – Pamiętacie ten czas? Pani zapewne nie Hoener, była pani
zbyt młoda.
- Budowałem wtedy bazę księżycową – mruknął Aldrin. –
Z naszej perspektywy nie wyglądało to dobrze. Wyglądało na to, że na dole nikt
nie przetrwa – przed oczami stanął mu znowu ten czas, kiedy na ciemnej stronie
Luny nie mieli żadnego kontaktu z Ziemią, łączność radiowa zamilkła wskutek
jonizacji atmosfery, a oni mogli jedynie dzięki kilku satelitom obserwować
stający w płomieniach glob, niszczoną Europę i Alaskę. Te godziny niepewności,
kiedy wydawać się mogło, że jedynie oni przetrwali spośród ludzkości, skazani
na powolną zagładę z ograniczonymi zapasami. W czasach gdy nie mieli jeszcze
sztucznej grawitacji, hydroponii, dronów i sieci matematycznych, a psujący się
ciągle eniak działał dzięki użyciu FORTRANA. Czasy pełne lęku i strachu, które
teraz wydawały mu się tak bardzo niewinne.
- Rzecz w tym, że obie strony odpaliły rakiety, wtedy
nie mieliśmy ich jeszcze tak dużo, więc kiedy się skończyły sięgnęliśmy po
bomby. W ten sposób spopieliliśmy środkową Europę nim wojna rozpoczęła się na
dobre, Niemcy przestały istnieć a wraz z nimi nasze oddziały na granicach i ich
oddziały we Wschodniej Komunistycznej Republice – mówił dalej Everett. –
Uderzyli na wszystkich innych frontach, w Turcji, Azji i na Alasce, Palestynę
zbombardowali trzykrotnie by mieć pewność, że stała się kupką radioaktywnego
popiołu. A potem świat pokrył kurz i grzyb atomowych eksplozji, wiatry
rozniosły promieniowanie, Le May otrąbił sukces, choć nie udało mu się walnąć
ani jedną atomówką w ścisły teren Rosji, tak był zajęty powstrzymywaniem przemarszu
Armii Czerwonej na Zachód i niszczeniem środkowej Europy, żeby odciąć im trasę
ataku. Stare plany okazały się nic nie warte, skoro z powodu poprzednich
nuklearnych uderzeń zbudowali swe schrony. Zamiast w miasta atakowaliśmy więc
strategiczne obiekty. Austria też w dużej mierze dostała, moje wyrazy
współczucia Hoener. Potem okazało się, że Armia Czerwona dopiero ruszyła.
Wylazła z tych swoich bunkrów, tuneli i okopów i okazało się, że Beria zastawił
pułapkę. Poświęcił część swoich ludzi, najczęściej pognanych z łagrów, których
przebrał w mundury, czołgi z tektury i tak dalej, te fabryki, drogi i obiekty
strategiczne to była lipa, bo wszystko przenieśli pod ziemię, urządził nam
maskirowkę. Ich armia w przeciwieństwie do naszej została w dużej mierze
nietknięta dzięki tym schronom które wyryli przez te wszystkie lata w ziemi,
czekając na nasz atak. Opłaciło się, szli przez zniszczone wybuchami
nuklearnymi wybuchami ziemie po zwycięstwo, wtedy Le May albo ktoś z jego
sztabu zaczął ostrzeliwać przecinający orbitę Ziemi sznur meteorytów.
- O ile mi wiadomo to do meteorytów zaczęli strzelać
jako pierwsi tamci – zaznaczyła Hoener. Everett przyjrzał się jej przeciągle.
- Niby z wywiadu, a kupuje pani oficjalne bajki –
westchnął. – Nie jestem jeszcze zbyt pijany? Dobrze. Nieważne kto zaczął, grunt
że my mieliśmy zadekowane rakiety na orbicie, tamci jak się okazało ukryli
kilka ICBMów. Wkrótce strzelali wszyscy. I tu dochodzimy do tego co nas
interesuje. Niestety, wszystkie rejestry trafił szlag, po tym jak jonizacja
skoczyła powyżej normy, więc wiemy jedynie, że nadleciały od strony
wspomnianego pasa Kuipera. To poza pani jurysdykcją Hoener, pas
Edgewortha-Kuipera zaczyna się jakieś 30 klików od słońca, za orbitą Neptuna.
Tam gdzie kończy się zakres naszej penetracji fotonowej. Są tam planetoidy,
planety karłowate i ostatnia planeta w Układzie Słonecznym, czyli Pluton.
Generalnie metan, amoniak i woda. Stąd wiem, że meteoryty, które nas interesują
nie nadleciały stamtąd, przecięły jedynie pas Kuipera.
- To nowa informacja – Adlrin drgnął.
- Cały czas analizuję informacje – odparł Everett. –
Mieliśmy to wszystko, tylko nikt tego nie połączył. Nie wiem z czego zbudowane
były te meteoryty, ale generowały dziwne odczyty. Nie wykryto pozostałości w
postaci pierwiastków o których mówię, generalnie potem trudno było już
cokolwiek znaleźć. Bo z wielkim hukiem uderzyły w powierzchnię. Po tym jak
zestrzeliliśmy je prosto w Europę, czy też jeśli pani woli, Hoener, zestrzelili
sobie je na głowę tamci. I wyparowali, gdy ognisty deszcz wysterylizował
wszystko, spalił roślinność, a chmury na lata przesłoniły nam widok. Zaś
meteoryty uderzając o ziemię spowodowały wyrwę w strukturze rzeczywistości, jak
tłumaczył nam jeden z naszych gości. O ile były to meteoryty.
- Proszę, nie powtarzaj bełkotu saganistów, że obca
forma życia przybyła zamaskowana jako kawałek skały – prychnął Aldrin.
- Ta koncepcja jest intrygująca, choć oczywiście
Sagan operuje w przestrzeni pozbawionej empirycznych dowodów. W tym wypadku
miałem jednak na myśli, że nie do końca były to zwykłe meteoryty, choć odczyty
nie pokazują aby zmieniały kurs, bądź zachowywały się atypowo. Na radarze
zachował się piękny obraz jednego z fragmentów skały, przelatującej nieopodal
waszej bazy. Nie wiem skąd pochodziła, ale sądzę że przebyła daleką drogę nim
tu dotarła, co ciekawe nie wpadając przy tym w pole grawitacyjne żadnych
obiektów. A my zrzuciliśmy ją wraz z jej podobnymi na Europę. Poszło falami, na
Polskę na północ od Warszawy, gdzie w środku kraju pojawił się uskok w płycie
tektonicznej, nie wiem czy wskutek wybuchów bomb czy dopiero gdy spadł na nich
ognisty deszcz. Potem za Poznań, na Niemcy. I wreszcie na południe od Warszawy.
A następnie zapadła cisza, ich oddziały spłonęły lub się ukryły, otrąbiliśmy
powstrzymanie wroga, choć wciąż walczyliśmy w Indiach, a jeszcze do tego Mao
wpadł na genialny pomysł, atakując nas i ich. Generalnie wojna była daleko,
Europa aż do Renu zniszczona, ale powstrzymaliśmy ich. Tak przynajmniej nam się
wówczas wydawało.
Zapadła chwila ciszy, którą wykorzystał Aldrin.
- Zdecydowanie wolę kiedy mówisz o fizyce –
powiedział. – Nieco mniej w tym cynizmu.
- Do fizyki właśnie przechodzę – odparł Everett. –
Cała reszta to mój sposób radzenia sobie ze zmęczeniem i faktem, że dopiero
ćwierć wieku później odkryliśmy, że rozpoczął się wówczas proces prowadzący do
zagłady świata… czy też wszechświata, zależy jak na to spojrzeć.
- Daleko idące wnioski – mruknęła Hoener. – Z powodu
meteorytów?
- One były jedną częścią tego procesu – odpowiedział.
– Co by było, gdybyśmy nie zaczęli zbiorczo do nich strzelać? Nie wiem. Ale
empirycznie nie podważalnym faktem jest, że rozpoczęły długotrwały proces zmian
podstaw funkcjonowania naszej rzeczywistości.
- Zapytam raz jeszcze skąd przybyły? – nacisnął
Aldrin. – Zdaje się, że miałeś wiedzieć coś więcej, niż tylko fakt, że
przecięły Pas Kuipera po tym jak wleciały do Układu Słonecznego.
- Sieć nie wyliczy tego nie mając żadnych danych.
Jeśli wyrysuję linię prostą znajdziemy się daleko poza Drogą Mleczną. Trasa ta
nie uwzględni jednak odchyleń grawitacji, ani faktu, iż po drodze obowiązywać
może inna fizyka. A takich danych po prostu nie mam, wolałbym więc uniknąć
znalezienia się w miejscu, gdzie harcują teoretyczne myszy – chrząknął. – Wbrew
temu co o mnie mówią, wszystko o czym tu mówię, jest kwestią naukową.
- Wiem o tym.
- Mówiłem do Hoener. Nie kryje od początku swojego
sceptycyzmu.
- Bez obrazy panie Everett, ale o ile się orientuję,
to chyba tylko jedna z teorii. Słyszałam także inną, iż doprowadziły do tego
eksplozje nuklearne, które rozerwały kwantową strukturę rzeczywistości. O ile
pamiętam jest to powszechnie przyjęte wytłumaczenie.
- Nie znaczy, że słuszne. Wie pani, Hoener, w nauce
często pewne podstawy uznajemy za świętości, a im bardziej uznany autorytet je
firmuje, tym stają się bardziej niepodważalne. Fakt, iż Bohr nie uznał mojej
interpretacji funkcji falowej…
- Nie – przerwał Aldrin. – Nie wracajmy do teorii
wielu światów. Ani do obowiązującej interpretacji kopenhaskiej. Niczego tu nie
rozważamy. Skupiamy się na jednym modelu.
- Na dwóch modelach – odparł Everett. – Bo od dnia
zero, jeśli możemy go tak określić, znana nam fizyka przestała istnieć, a
obowiązujące podstawy naukowe uległy… innej interpretacji. Każda ze stron
uważa, że jego jest słuszna i jedyna. To co wiemy na pewno, że gdy październik
1962 roku dobiegł końca, żyliśmy już w całkowicie innym świecie. Do tego dnia
wartości fizyczne, chemiczne i biologiczne były stałymi wartościami i w pełni
mierzalnymi, po dniu zero stały się kompletnie eratyczne i nieprzewidywalne.
Dla nas jasne stało się, że zmieniły się podstawowe zasady, choćby takie jak
prędkość światła. Światło zaczęło przenosić informację, umożliwiając nam
odkrycie zasad zastosowania defleksyjnego pola i wykonania rzutu fotonowego w
obrębie Układu Słonecznego. Na nowo musieliśmy zbadać granice nieznanego,
mierząc się z faktem, iż pewne świętości jak stała Plancka, liczba π czy
termodynamika nie są już takie jak wcześniej. Z czasem odkryliśmy, że w obrębie
Układu Słonecznego dzieje się tak tylko w rejonie bliskim Ziemi, im dalej się
oddalamy nauki ścisłe przypominają to, co znaliśmy wcześniej. W okolicach
Saturna światło nadal nie pozwala nam na przemieszczenie fotonów w czasie
zerowym przez przestrzeń. Nazwaliśmy to niestałością obszarową fizyki. W ten
sposób skupiliśmy się ćwierć wieku temu na teorii kwantowej i dowiedzieliśmy
się, że model względności zaproponowany przez Einsteina jest całkowicie
niesłuszny. Zgodnie ze zmodyfikowaną interpretacją kopenhaską, przyjęliśmy iż
do niestałości doprowadziło rozerwanie kwantowej struktury czasoprzestrzeni.
Eksplozje nieznane dotąd naturze doprowadziły do kolapsu i sprawiły, że te same
hiperpozycje w przestrzeni zajmują inne stałe, pozostające w stanie ciągłego
wzajemnego wpływu. Sprawia to, że wartości są zmienne.
- Niestała fizyka, matematyka, chemia, biologia –
mruknął Aldrin. – Ale zasadniczo po prostu o innych wartościach w dwóch różnych
obszarach, na Ziemi i w reszcie
wszechświata.
- Tak uważaliśmy. Wszystko stało się zrozumiałe,
nawet gdy dowiedzieliśmy się o problemach jakie mieli tamci. Początkowo
siedzieli cicho, podczas zimy nuklearnej, a nas dochodziły informacje o
problemach z jakimi się borykają w Europie Środkowej. Ponoć pojawiły się tam
jakieś dziwne stwory, a chemia i fizyka zmieniła się na tyle, że nie dało się
tam żyć. Wojsko było szczęśliwe, bo związało to trochę ich armie, bo oczywiście
nie zaprzestali toczenia wojny. Szybko zorientowali się, że nasze coraz
bardziej doskonałe eniaki są wrażliwe na jonizację, zaczęli więc używać coraz
mniejszych bomb atomowych, a my coraz wymyślniejszego sprzętu by je wykryć i im
na to nie pozwolić. Z czasem okazało się, że w miejscach upadku meteorytów
pojawiły się obszary, które my nazwaliśmy strefami anomalii lub
multiniestałości, tamci zaś zonami. Uznali, że powyższe w doskonały sposób
tłumaczy ich teoria adaptywizmu naukowego. W ten sposób zmodyfikowali teorię
Einsteina uznając, iż w podobny sposób jak biologia, wskutek dokonywanych zmian
adaptują fundamentalne prawa natury. Co brzmiało dla nas jak jakiś bełkot, ale
oni to samo mówili o teorii kwantowej, która ich zdaniem nie istniała.
Nieistotne. Rzecz w tym, że my mamy teorię kwantową, oni zmienioną teorię
względności, obie wykluczają się wzajemnie i świetnie tłumaczą budowę
wszechświata. Oni mieli jednak coś jeszcze, żywy problem w postaci stref
anomalii, do których nie byli w stanie przeniknąć z uwagi na zmieniające się
warunki – Everett nabrał powietrza. – Początkowo było to dla nas śmieszne,
informacje, że mają obszar, którego
wnętrze pozostaje niedostępne, bowiem im bliżej środka, tym bardziej
uniemożliwia to wciąż zmieniająca się fizyka i chemia, czas biegnie inaczej, a
przestrzeń się zmieniła. Zwłaszcza, że rejon ten stopniowo się powiększał,
pojawiały się manifestacje zmienionej fizyki, a wyłaniały się stamtąd jakieś
potwory. Jak w kiepskim horrorze, doszliśmy do wniosku, że wskutek wojny
nuklearnej musiało dojść do przemian i mutacji w obrębie łańcucha molekuł,
jednak z jakiegoś powodu nie byli sobie w stanie z tymi stworami poradzić. Wzięliśmy
ich w końcu na poważnie gdy okazało się, że nie da się w żaden sposób zmierzyć
ani zbadać tych miejsc, nasze satelity wykonywały wszelkiego rodzaju skany,
pomiary promieniowania i zdjęcia, lecz dostawaliśmy jedynie białą plamę w
miejscach anomalii. Tamci zaś tłukli te potwory, bo okazało się, że wybijając
ich fale, powstrzymują poszerzanie tych stref.
- Uważają, że to zmienieni dawni mieszkańcy tych ziem
– mruknęła Hoener.
- Zaadaptowani, pani komandor – poprawił Everett. – W
tym rzecz, oni uważają, że mutacja nie istnieje, bowiem nie uznają budowy
molekularnej, ich zdaniem to adaptywizm łysenkowski. Dlatego nazywają te stwory
Polakami czy Niemcami, bo to potomkowie tych, którzy przeżyli na tym obszarze
wojnę. Każdy kto wejdzie w strefę i przebywa tam zbyt długo, zaczyna podlegać
tym samym przemianom, dla mnie to mutacja, ale oni tłumaczą to sobie na swój
sposób. A skoro czas płynie tam inaczej te istoty nierzadko mają lata by
rozwijać się i rodzić kolejne pokolenia, więc jest ich tak wiele. Za grosz w tym
logiki, ale zapewne to samo mówią o nas.
W każdym razie dla nas to wszystko było tylko ciekawostką, a nie
problemem, oni zaś zaczęli to cholerstwo badać z równą zaciekłością jak
zwalczać. Odkryli wiele ciekawych rzeczy, między innymi promieniowanie, które
nazwali łysenkowskim. A w pewnym momencie doszli do wniosku, że nad tym co się
dzieje należy zapanować. Bo przecież użycie wobec nas innej fizyki okaże się
druzgoczące, nieprawdaż?
- Kolektyw był pierwszy – przypomniała Hoener.
- Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? – zirytował się
nagle Everett. – O ile pamiętam spotykamy się tutaj, aby uzupełnić informacje,
a nie powtarzać to o czym wszystkim wiemy.
- Bo kiedy mówisz o tym wszystkim myśli mi się
jaśniej – powiedział Aldrin. – Nawet jeśli połączone kolegium sztabów nie do
końca przyjmuje do wiadomości twoją teorię o ciemnych materiach.
- Może dlatego, że większość naukowców uważa, że
wszystko da się wytłumaczyć teorią kwantową – zauważyła Hoener.
- Taki już urok nauki, pani komandor – odparł
spokojnie Everett. – Jeśli na jakiejś teorii zbyt wielu naukowców zbudowało
swoje kariery, niezbyt łatwo ją obalić lub uznać za błędną. Fizyka nie jest
jednak nauką, która oferuje ostateczne rozwiązania. Każde kolejne przełomy
zmieniają nas sposób widzenia wszechświata. Z modelu newtonowskiego przeszliśmy
do teorii einsteina, która doprowadziła nas do fizyki kwantowej.
- Ciemne materie są takim kolejnym przełomem? –
zapytała nie starając się ukryć swego wątpiącego tonu.
- Nie ja je wymyśliłem – odparł niezrażony. – W
latach trzydziestych dwóch naukowców, Zwicky i Smith postulowało, że może
istnieć niewidoczna i niezmierzalna materia, która może tłumaczyć istotne
różnice w pomiarach. Wywierająca wpływ na wszechświat. Kiedy odkryłem, że coś
takiego w rzeczywistości istnieje i znajduje się w miejscach upadku meteorytów…
- … zwłaszcza w Mongolii, gdzie meteoryty nie spadły.
To psuje nieco pana teorię, o ile dobrze zrozumiałam, to co przeczytałam w pana
raporcie.
- Mongolia to wyjątek – przyznał
Everett. – Ale nie psujący obrazu całości, który prędzej czy później znajdzie
jakieś wyjaśnienie. Skoro pani przeczytała,
widziała pani interesujące zdjęcia wykonane dzięki zastosowaniu
soczewkowania grawitacyjnego. Ciemna materia zakrzywia światło, więc doskonale widać, iż we wszystkich
strefach rażenia skumulowało się coś, co oddziałuje na grawitację, zakłóca inne
siły, niczego nie emituje, nie da się jej zmierzyć a jednak tam jest. I strefy
są jej pełne, są jej źródłem, do tego przenika nasz wszechświat, aż do orbity
Neptuna, wbrew zasadom termodynamiki, mimo iż przestrzeń znajdująca się dalej
podlega zasadom znanym przed rokiem 1961, nie posiadając w pełni kwantowej
natury, nie dąży do osiągnięcia stanu równowagi.
- Pisał pan też, że zwiększa się i
osiąga masę krytyczną – zauważyła. – Analogia o naczyniu, które przepełni się i
wyleje, była aż nadto czytelna. Tymczasem stało się coś innego.
- Łapie mnie pani za słówka –
powiedział. – Zapytam więc inaczej. Jak to się stało, że wywiad NASW i nasze
pozostałe agencje wywiadowcze przegapiły obsesyjne zainteresowanie Związku
oddziaływaniami stref? A przede wszystkim informację o tym, że wokół Układu
Słonecznego gasną gwiazdy?
- Sam pan powiedział, że to poza
moją jurysdykcją – odcięła się. - To po pierwsze. Po drugie uważam, że NASW ma
w tej chwili pilniejsze sprawy, niż skupianie się na nauce. Nieopodal mamy
wrogą flotę, nie wiemy czy tamci nie są w stanie wywołać efektu tej fali
grawitacyjnej, a siatka szpiegowska, której być może nie rozbiliśmy w
całości...
Aldrin chrząknął.
- Spory między wami do niczego nie
prowadzą. Wiem, że to objaw tego o czym mówiłem, ale postarajmy się dojść do
czegoś konstruktywnego. Odłóżmy na razie kwestie inne niż naukowe. Obiekt,
jeśli nadal możemy go tak określać. Który pojawił się kilka godzin temu w Układzie
Słonecznym.
- De facto nie jest to obiekt –
mruknął Everett. – Nie jestem pewien, czy w ogóle jest czymś pozostającym w
stanie stałym. Poczekajmy aż dotrą do niego nasze drony. Odczyt z sieci Hermesa
przynosi jeden pewnik, to coś nie emituje promieniowania elektromagnetycznego.
Także go nie pochłania, więc udało się to dostrzec.
- Pozwolę sobie zauważyć, że mocno
rozważaną teorią jest taka, że to jakaś pułapka tamtych – powiedziała Hoener.
- Ktoś przy zdrowych zmysłach
uznał, że mogą mieć taką technologię? – żachnął się Everett. – Powodzenia.
- Proszę spojrzeć na to z mojego
punktu widzenia – powiedziała Hoener. – Nie jestem naukowcem, wiem jedynie, że
mają brzydki zwyczaj nas zaskakiwać. Byliśmy w kosmosie pierwsi i zbudowaliśmy
ISS, zajęło nam to miesiące, po czym nagle zaskoczyli nas i posłali swe statki
by błyskawicznie złożyć z modułów stację Ałmaz. Nim zdążyliśmy się pozbierać
oni już lądowali na Marsie i nie udało nam się go dotąd odbić. Nie wspominając
już o ostatnich ich dokonaniach, umieścili na Deep Space siatkę szpiegowską,
omal nie przejęli najnowszego okrętu floty, do tego w tajemnicy zbudowali
pancernik poruszający się przy użyciu fal grawitacyjnych, zdolny zmieść z tę
stację z orbity. Cudem udało się go powstrzymać.
- To nie był cud – wtrącił się
Aldrin. – Nie zwykłem pokładać wiary w tego typu rzeczy. Dokonała tego komandor
Arciniegas.
- A te wpadki naprawdę nie
przynoszą wam chwały – Everett zachichotał znad swej szklanki.
- Rzecz w tym – kontynuowała po
chwili Hoener. – Że mając wiedzę o tym co robili do tej pory, logicznym jest
zakładać, że może to być kolejna z ich sztuczek. Lub też Kolektywu.
- Widzę, że nasze ostrzeżenia, na
temat znikających gwiazd nie dały nikomu do myślenia? – zapytał naukowiec.
- Dałem wszystkim twój raport i
streściłem go – powiedział Aldrin. – Jednak fakt, iż przychodzimy z gotowym
wyjaśnieniem, które wszyscy natychmiast usiłują zakwestionować z każdej strony,
nie jest dla nas ułatwieniem. Ostrzeżenia i raporty, które sporządziliśmy w
ciągu ostatnich miesięcy zdaje się traktowane były z uprzejmym
zainteresowaniem, skoro na froncie domowym Kolektyw zakłóca grawitację i
przemieszcza się poprzez przestrzeń, fakt znikania odległych gwiazd nie jest aż
tak istotny.
- A pewnie, bo gaszenie gwiazd,
jest czymś, co robimy na co dzień – powiedział Everett. – I tak odkryliśmy to
opóźnieniem, Związek zorientował się pierwszy, gwiazdy wokół nas znikały bez
powodu, coraz bliżej Ziemi.
- Nie znalazłam teorii na ten temat
w pana opracowaniu – powiedziała Hoener. – Jedynie wyliczenia, na podstawie
których wskazywał Pan, że coś leci w naszą stronę, z prędkością wielokrotnie
przekraczającą prędkość światła, sprawiając, iż przestają świeci gwiazdy. I że
zmierza wprost do nie istniejącej już strefy anomalii pod Warszawą.
- Przed chwilą narzekała pani na
teorie – zauważył. – Mogłem wyciągnąć wiele takich z rękawa, chemiczny proces
wygaszenia gwiazd o nieznanej naturze, proces nuklearny, czy też olbrzymia
megastruktura, na kształt pudełka, w którym zostaje zamknięte gwiazda, a jej
energia wykorzystana.
- Coś takiego jest w ogóle możliwe?
– zainteresował się Aldrin.
- Wymyślił to niejaki Freeman Dyson
– odparł Everett. – Mogłem przedstawić wiele takich teorii, kilku astronomów
uznało, że to zakłócenie pomiaru, inni stwierdzili, że to wpływ anomalii. Nie
miało to najmniejszego sensu, bo niestety byłem pewien, że cokolwiek odpowiada
za znikanie kolejnych gwiazd musi być związane z ciemnymi materiami. Co
potwierdzili nasi goście.
- Jeńcy, doktorze – podkreśliła
Hoener. – Co nie sprawia, że pana teorie stają się bardziej wiarygodne.
- Ale to, co mówią, potwierdzają
pomiary. Dzięki ich wiedzy dokonaliśmy skoku naukowego. Rzeczywiście w kierunku
gasnących gwiazd wprost ze stref płynęło spektrum niewidocznej energii, które
oni określili nomen omen ciemną energią. Doszli do wniosku, że to coś na
kształt komunikacji, lecz nie zdołali odkryć jej natury, ani jej przerwać. Nie
jestem pewien czy mieli rację, z pewnością jednak natura tego zjawiska jasno
wskazywała, że powiązana jest z tym co gasi kolejno gwiazdy i zmierza w naszym
kierunku. No i voila, już tu jest. Przekracza kompletnie nasze wyobrażenia i
stało się przyczyną największego zgromadzenia flot w historii. Choć nie wydaje
mi się, żeby strzelanie do tego czegoś zdołało to powstrzymać.
- Prędzej będziemy strzelać sami do
siebie – powiedział Aldrin. - Tu leży sedno tego wszystkiego. Nawet jeśli
wiedzieli dwa lata przed nami, że w kierunku Ziemi przemieszcza się coś, czego
nie mogą zrozumieć, koniec końców podejrzewają, że maczaliśmy w tym palce my.
- Nie należy ich winić –
powiedziała Hoener. - Jeżeli dobrze zrozumiałam raport wykryli jakieś wzorce w
aktywności stref anomalii i uważają, że są one kontrolowane. Dodali dwa do
dwóch, skoro ze stref wychodzi jakiś rodzaj promieniowania…
- … energii – poprawił Everett.
- … prosto w gasnące gwiazdy –
Hoener zignorowała jego uwagę. - Do tego, naukowy przełom naszej marsjańskiej
eskapady sprzed kilku miesięcy, który przywoływał tu doktor Everett był
jednocześnie naszą porażką. Nasi ludzie trafili wprost w sam środek inwazji
Kolektywu na bazę Związku i informacje jakie otrzymali post factum tamci,
pozwalają wyciągnąć jedyny logiczny wniosek. Przypuściliśmy ten atak wspólnie i
zabiliśmy personel bazy, pokonując siły desantowe. Na deser przy użyciu tych
pana czarnych materii zestrzeliliśmy dumę ich floty.
- Ciemnych materii - poprawił
Everett. - Choć nazwa nie jest istotna. Skoro nie chciało się pani przeczytać
dokładnie, proszę przynajmniej posłuchać.
- Nie jest to istotne dla...
- Ależ jest. To, co oni określają promieniowaniem
łysenkowskim a ja ciemną materią przenika wszechświat. Tylko tak możliwe jest
wytłumaczenie wpływu grawitacyjnego na zwykłą materię, zwłaszcza gwiazdy i
nadawane im prędkości. Jest niewidoczne i nie pochłania ani nie wysyła światła,
czy też innego promieniowania. Jednak ponieważ nie możemy go w żaden sposób
zmierzyć, nie wiem z czego się składa, możemy zakładać jedynie, że są to jakieś
cząstki, które jednocześnie oddziałują na naturę. Wiem, że stoi to w
sprzeczności z teorią kwantową i adaptawizmem ewolucyjnym, ale przyjmijmy że
mam rację. Ich istnienia dowodzi fakt, że oddziaływują nie tylko grawitacyjnie,
oddziałują wzajemnie między cząstkami materii zwykłej, choć z jakiego powodu
zmieniają się przy okazji zasady fizyczne i pojawiają manifestacje innych
stałych nie mam pojęcia. Jednak dochodzić musi do anihilacji cząstek,
produkowane są więc strumienie elektronów i pozytonów. Elektronów jest dużo,
nie odróżnimy tych pochodzących od ciemnej materii od pozostałych, szukamy więc
pozytonów. A wykonywane przez nas pomiary stref wykazują wzrost ich liczby. To
już nie tylko soczewkowanie grawitacyjne, lecz również słabo oddziałujące
masywne cząstki.
- Których bezpośrednio istnienia
nie może pan dowieść - powiedziała Hoener. - Pozytony są pośrednim dowodem, ale
zdaje się nie przekonał pan swoich kolegów. Nie wiem czy admirał wspomniał, że
podczas odprawy zespół z MIT przedstawił własne wnioski, że gdyby pozytony
miały rzeczywiście taką proweniencję, powinny mieć... proszę pozwolić, że
zacytuję: “wyraźny pik, odpowiadający podwojonej masie anihilowanych cząstek”,
pan pewnie wie co to dokładnie znaczy. Lecz struktura energetyczna nie pasuje
do pana modelu. I dlatego zapewne trudno przekonać admirałowi wojskowych do tej
teorii i podjęcia zdecydowanych działań, skoro nie ma poparcia ze strony innych
naukowców. Quod erat demostrandum.
Everett spojrzał w pustą szklankę
po czym się uśmiechnął.
- Zwracam honor. Jednak pani
przeczytała. A ja osiągnąłem przynajmniej tyle, że inni naukowcy przestali
twierdzić, że jeśli czegoś się nie da zmierzyć, to nie istnieje. Bo nawet
teoria kwantowa nie jest w stanie wytłumaczyć z jakiego powodu to, co jest w
strefach pochłania widzialne światło w stopniu uniemożliwiającym wykonanie
zdjęcia oraz każde promieniowanie uniemożliwiając dokonanie klasycznego
pomiaru. Stąd otrzymywane od lat białe plamy. Lecz wracając do kwestii tego co
pojawiło się w Układzie Słonecznym, nadmiarowe pozytony nadal pasują do
teoretycznego modelu ciemnej materii. I proszę zgadnąć jak wykryliśmy pojawienie
się obiektu? Dzięki spektrometrowi magnetycznemu, sieć matematyczna na bieżąco
analizuje dokonywane przez niego pomiary tła w przestrzeni kosmicznej, bo
umożliwia nam to śledzenie jonizacji i działań podejmowanych przez tamtych. I
nagle coś się pojawiło, w ułamku sekundy nie było tego, po czym zarejestrowano
skok pozytonów. Jak wykryli to tamci nie wiem, lecz nagle ich statki przeszły w
stan gotowości, więc my uczyniliśmy to samo. W tej chwili obie floty wycelowały
zajęły pozycję i czekają.
- Reagowaliśmy tylko na ich
działania - zauważyła Hoener.
- To prawda - włączył się Aldrin. -
Ale skierowali całą swą flotę na Ziemię już kilka miesięcy temu. Pozostawili
jedynie kilka jednostek do obrony Marsa, a wszystko skoncentrowali na orbicie
wokół Ałmaza.
- Co można wytłumaczyć również jako
zaawansowany plan ataku - powiedziała Hoener. - Mieli wówczas swój pancernik,
który był w stanie pojawić się naszej przestrzeni i odpalić salwę rakiet.
- Wszystko można wytłumaczyć
inaczej pani komandor - mruknął Aldrin. - Rola adwokata diabła świetnie pani
wychodzi. Jednak chciałbym się wreszcie dowiedzieć z czym mamy do czynienia, bo
wbrew sceptycyzmowi naszego sztabu i pani Związek potraktował pojawienie się
tego obiektu bardzo poważnie.
- Obiekt, to nazwa na wyrost - powiedział
Everett. - Jak łatwo można się spodziewać nie pojawia się na radarach, nie jest
widoczny w normalnej przestrzeni, ujawnia go soczewkowanie grawitacyjne,
skierowane w miejsce zwiększonej obecności pozytonów. Idealny okrąg, należy
zakładać więc, że skoro jesteśmy w przestrzeni trójwymiarowej jest dyskiem lub
kulą. Średnica to 18 mil, zatem obiekt przewyższa swymi rozmiarami stacje
kosmiczne, choć gdy się pojawił, straciliśmy na chwilę z oczu Jowisza. I tyle
jesteśmy na razie w stanie stwierdzić, nie wysyła żadnego promieniowania, nie
wiemy czy ma masę, bowiem nie generuje pola grawitacyjnego czyli zachowuje się
w sposób przeczący fizyce, pomijając fakt, że nie wiemy w jaki sposób przybył,
bo nie zarejestrowaliśmy efektu kwantowego, który jest jedynym znanym nam
sposobem lotu przez przestrzeń... pardon, nie było też fali grawitacyjnej,
którą posłużyli się tamci w “Korolowie”, nawet jeśli nie wiemy jak udało im się
tego dokonać. Soczewkowanie wskazuje, że obiekt jest zwarty, co oznacza, że
jest zupełnie inny od tego co znamy ze stref, nie jest więc niewidocznym polem
oddziaływania, ani też chmurą gazu. Co prowadzi mnie do stwierdzenia, że jest
to jakiegoś rodzaju masywny obiekt w rodzaju planetoidy, choć jak wspomniałem
nie wytwarza oddziaływania grawitacyjnego. I właśnie w tym miejscu wszelkie
naukowe teorie zaczynają się sypać, prowadząc zarówno cywili jak i wojskowych w
kierunku paniki.
- A spanikowani ludzie zaczynają
strzelać do tego, czego nie mogą zrozumieć - powiedział Aldrin. - Dziękuję,
doktorze. Wiem, że więcej dowiemy się gdy będą tam nasze drony, ale to i tak
sporo, jak na cztery godziny, które minęły od kiedy obiekt się pojawił.
- Skoro to kula może to tym
bardziej być sztuczny wytwór - powiedziała Hoener.
- Mający średnicę 18 mil? My nie
potrafimy zbudować czegoś takiego, sądzi pani, że dokonałby tego Związek lub
Kolektyw i umieścił w przestrzeni kosmicznej?
- Jest jeszcze jedna możliwość.
- Mianowicie?
- Kompleks.
Zapadła cisza, którą przerwał
Aldrin.
- Myślałem, że w tę opowieść pani
nie wierzy.
- Powiedzmy, że traktuję ją
sceptycznie. Nawet bardzo, o czym doskonale pan wie, moim zdaniem ta historia
nie jest wiele warta. Nie mogę jednak nie zastanowić się nad takim
rozwiązaniem.
- W takim razie trzeba było
zarekomendować mój pomysł - powiedział Everett.
- Doktorze, z całym szacunkiem –
chrząknęła Hoener. – Ten plan nie
nadawał się do rekomendacji. Z każdego możliwego punktu widzenia,
strategicznego, taktycznego i wywiadowczego.
- W tym wypadku poziom strategiczny
jest poziomem naukowym. A ten przełom jest tym, który musi zostać dokonany jak
najszybciej. Zwłaszcza, gdy w Układzie Słonecznym mamy obiekt, którego nie
jesteśmy w stanie pojąć, a który powiązany jest z czymś co potrafi gasić
gwiazdy. I pozwolę sobie sprostować pani twierdzenie, że kula musi być
sztucznym tworem. Powiedziałbym, że w przestrzeni kosmicznej jest wręcz
przeciwnie, pod wpływem grawitacji formują się one niejako naturalnie, nawet
jeśli są nieco spłaszczone i…
- Sam pan powiedział, że to coś nie
oddziaływuje grawitacyjnie. Sagan twierdzi…
- Wiem co twierdzi Sagan – przerwał
Aldrin. – I tylko i wyłącznie dlatego raport doktora Everetta mieści się
jeszcze w granicach prawdopodobieństwa, nawet
jeśli nie został przyjęty dobrze. Lecz mimo swojego nieprawdopodobieństwa
mieści się jednocześnie w granicach, które zdołano zakwestionować naukowo.
Koncepcje saganistów na temat obcej inteligencji w tych ramach się nie
zamykają.
- Z mojego punktu widzenia są
podobne – stwierdziła Hoener. – Choć przyznaję, że koncepcja doktora Everetta
jest nieco bardziej zgrabna, nawet jeśli ma sporo dziur logicznych. I nie mówię
tu o podłożu wyłącznie naukowym.
- Więc proszę się postarać ją
zweryfikować z punktu widzenia wywiadu – poradził Aldrin.
- Już mi pan to polecił admirale i
nadal staram się to uczynić.
- Wspaniale! – rzucił Everett. –
Więc mamy nieznany obiekt, który przerasta wszystko co znamy, powiązany jest
jakoś ze zjawiskami których nie rozumiemy, a my po prostu odrzucamy możliwość
ustalenia co właściwie się tu dzieje!
Admirał miał zmęczony głos, gdy
skończył pić i odstawił szklankę.
- Hugh – zaczął. – Czego ty
właściwie oczekujesz?
- Wiesz dobrze. Tego co powinno być
logiczną konsekwencją naszej marsjańskiej misji i przesłuchania jeńców.
Bliskiego zbadania miejsca, do którego kieruje się ten obiekt.
- To spekulacja – powiedziała
Hoener.
- To wyliczenie matematyczne –
sprzeciwił się Everett. – Potwierdzające to, co powiedzieli nam nasi jeńcy.
Obiekt kieruje się do miejsca zwanego Królewską Górą, stanowiącego środek
dawnej strefy południowej leżącej na południe od Warszawy.
- Na razie o ile się nie mylę nie
zmienia pozycji.
- Pani komandor – powiedział admirał. – Proszę spojrzeć na to obiektywnie.
I powiedzieć doktorowi Everettowi jak zmieniła się sytuacja na powierzchni
planety w ciągu ostatnich godzin.
Hoener skrzywiła się.
- Dzieje się coś, czego nie
rozumiemy – przyznała. – CINTER nie jest tego w stanie pojąć. Wycofują swoje
siły do defensywy i zaczynają je przemieszczać. Ruszyli garnizony graniczne i
Moskwę. Nigdy dotąd tego nie czynili. Nasze satelity obserwują ruch w obrębie
całego Związku. Z jakiegoś powodu zaczęli przemieszczać wszystkie swoje
oddziały.
- W jakim kierunku? – Everett był
wyraźnie zainteresowany.
- Europy Środkowej – powiedziała. –
W ciągu ostatnich godzin zniknęło kilka miast.
- Zniknęło?
- Nasze satelity widzą jedynie
białe plamy – powiedziała. – Mińsk, Smoleńsk i Chełm pod Lublinem… stały się
strefami anomalii. Nagle i bez żadnej widocznej przyczyny. Sądzimy, że
przemieszczają swoje siły, aby stawić czoła temu nowemu zagrożeniu. Przerzucają
nawet oddziały z Poznania… bardzo im się śpieszy.
Everett przez chwilę nie wiedział
co powiedzieć.
- Potrzebuję tych danych! –
poderwał się nagle, po czym zachwiał. – Naprawdę nie widzicie związku? W
przestrzeni pojawia się obiekt, powiązany ze strefami anomalii,
multiniestałości wykwitają w miastach tamtych, a my…
- Uspokój się, odpocznij i
przetrzeźwiej – poradził Aldrin. – Przynajmniej ty miej ten komfort. Tak, ja
ten związek widzę. Jest on całkowicie niezrozumiały, bo strefy pojawiły się
znikąd i bez logicznego porządku. I właśnie to stanowiło pewien argument
rozstrzygający na rzecz twojej teorii, bo skoro zaistniały one wyłącznie w
miastach, oznacza to, że posłużono się nimi jako bronią. Zwłaszcza, że tamci
rzucili natychmiast swe siły by je odbić i w chwili gdy o tym rozmawiamy
właśnie zaciekle walczą by je odzyskać, nawet jeśli na powierzchni stanowią one
jedynie kupę gruzu. Skoro nie zrobiliśmy tego my, musiał uczynić to Kolektyw.
Co oznacza, że osiągnęli kolejny etap w kierowaniu siłami, które ty określasz
jako ciemne materie. Zatem musimy jak najszybciej poznać ich naturę, by je
zneutralizować. Obiekt jest z tym jakoś związany, lecz ponieważ chwilowo nie
podejmuje żadnych działań, pozostaje
jedynie ciekawostką.
- Nie zgadzam się z tym, ale
bardziej interesuje mnie, czy ktoś podjął decyzję.
Aldrin wyraźnie się zirytował.
– Spójrz na to z mojego punktu
widzenia. Pomijając fakt problemów natury technicznej związanych z tym, iż w
pobliżu multiniestałości nie działa nasza elektronika, a tym samym nie ma jak
przeprowadzić takiej akcji, mam związane ręce biurokracją. NASW nie ma prawa
operować na powierzchni Ziemi ani prowadzić tam jakichkolwiek działań, mamy
swobodę jedynie w przestrzeni kosmicznej. Nie możemy więc nic zrobić, bo uniemożliwiają
nam to przepisy oraz nasza technologia.
- A CINTER? – Everett nie
ustępował. – Na pewno mogą jakoś zrealizować takie założenie.
- Nie – pokręcił głową Everett. –
Zrozum, nawet gdyby ktoś wziął twoje propozycje na poważnie, na Ziemi nikt nie
wyda takiego rozkazu. Nie chodzi nawet o konsekwencje, lecz w ogóle o pomysł,
by tego dokonać.
- Przecież to wręcz chore! – nie
wytrzymał Everett. – Czy oni nie widzą co się dzieje? Nawet w obecnej sytuacji
mówisz, że mamy związane ręce?
-Tego nie powiedziałem – westchnął
Aldrin. – Po prostu gdybym chciał zlecić taką misję musiałbym przekroczyć
własne kompetencje, do tego znaleźć sposób by dokonać niemożliwego, naruszyć
twoje ulubione prawa fizyki, by zadziałała tam nasza technologia. Jednocześnie
zaatakować Związek, by osłonić operację prowadzoną bez zgody i wiedzy
dowództwa. Znaleźć ludzi na tyle szalonych by chcieli tego dokonać i od lat
mieli na to sposób, nawet jeśli nikt nie chciał na to wyrazić zgody.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Tak. Dałem zielone światło, ruszyli godzinę temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz