CHEŁM
Wstał i podciągnął spodnie, zapinając swój gruby,
żołnierski pas. Leżąca na brzuchu Gruzinka usiłowała zrobić to samo, lecz nie
pozwolił się jej unieść, by mogła
sięgnąć po mundur, butem dociskając jej ciało do brezentu. Popatrzył na nagie
ciało rozpłaszczone poniżej, czując jej upokorzenie. Jeśli zdoła je
przezwyciężyć będzie z niej dobry żołnierz, potrafiła walczyć, a kiedy przyswoi
zasady panujące w jego plutonie, gdy przestanie być kotem, będzie
potrafiła wykorzystać je sama. Wiedział,
że jest na to wystarczająco sprytna. Być może dożyje dnia, kiedy zostanie
kapralem, później młodszym sierżantem i sama będzie już mogła czerpać korzyści
z dowodzenia młodym wojskiem. Na razie czekało ją jednak terminowanie u niego,
które sądząc po jej charakterze zapowiadało się na długotrwałe, bowiem nie
zanosiło się na to, żeby dała sobie łatwo przyciąć kitę.
- Czy ktoś pozwolił wam wstać, Tekagawelidze? –
zapytał. – Starszyzna z wami jeszcze nie skończyła – w jej oku błysnęła
nienawiść, lecz nie odezwała się ani słowem, ponownie obracając twarz ku ziemi,
ukazując swój ogoloną na krótko głowę. Cokolwiek zaplanowała, zostanie jej
wybite z łba przez Domagarowa, który nie słynął z delikatności i miał dość
osobliwe gusta. – Sasza! – zawołał, a gdy ten wszedł do środka, poradził
Gruzince: - Lepiej spraw się dobrze, albo reedukacja zostanie poszerzona o
pozostałą starszyznę plutonu – następnie pozostawił snajpera, aby dał upust
swym żądzom.
Wyszedł przed zrujnowany budynek, nie dopinając bluzy
munduru i spojrzał na wojsko rozłożone obozem pod Chełmem. Naziemną część
stacji kolejowej ufortyfikowano, umacniając drutem kolczastym i workami z
piaskiem. Saperzy ustawili tymczasowe wieżyczki, a tanki stawiały swe ciężkie
nogi zajmując pozycje pozwalające im krzyżowym ogniem zdjąć wszystko, co
nadejdzie od północy. Część wydostała się bagna samodzielnie, kilka z nich
dźwignęły transportowe wiertaloty Mi-12, które uprzednio wpakowały tankistów w
grząski grunt. Dwa lekkie PT-81 zostały tam porzucone, wystawały kilkaset
arszynów od obozu, nieco przechylone, czekając na przybycie karnych kolumn
zeków, którzy z radością poświęcą swe życie, aby wydostać je na niedaleką
groblę.
Maksym skinął głową na starszego szeregowego
Gołkowskiego, który podał mu wyczyszczonego przed chwilą kałasznikowa, a teraz
zabierał się za SWD Domagarowa. Sierżant ocenił z uznaniem pracę podkomendnego.
Z opuszczonego domu znajdującego się wewnątrz obozowiska doleciał jęk Gruzinki,
a Gołkowski drgnął.
- Spokojnie Misza – powiedział Gerber. – Nadejdzie
dzień, kiedy i ty poużywasz życia – następnie odszedł, pozostawiając go na
świecy, słysząc kolejny okrzyk bólu Tekagawelidze, gdyż snajper nie zwykł być
delikatny. Maksym nie chciał wiedzieć co czyni, przez myśl przemknęło mu
jedynie, że tak długo jak Gruzinka stawiać będzie opór, będą musieli powtarzać
to co określili jako działania wychowawczo-reedukacyjne dość często.
Skierował się w stronę rozstawionego naprędce parku
maszynowego, mijając swych żołnierzy, którzy strzegli podejścia do zrujnowanego
domu, na wypadek gdyby postanowił się zbliżyć tu zabłąkany żołnierz z innego
plutonu, lub co gorsza któryś z nawiedzonych oficerów, żyjących wyłącznie
ideowym widzeniem świata. Szeregowi Dżigit i Norberciak popatrzyli na niego
beznamiętnie, Krywaszewa uśmiechnęła się ukazując swe wybite zęby. Wszyscy
doskonale wiedzieli, co wyczyniał ich dowodzący, zanosiło się na to zresztą już
od dłuższego czasu, powstrzymywała go jedynie lejtnant Jelenska. Trzymała go
blisko przy sobie, ograniczając większość form jego aktywności, co nie zdołało
jednak w żaden sposób powstrzymać jego działalności. W oddali dostrzegł
Strzedzińskiego i Doleckiego, teren został zabezpieczony profesjonalnie.
Obóz pełen był krzątaniny jakiej nie widział od
dawna, od czasu gdy umocnili się w garnizonie Lublin wojsko okopało się na
pozycjach, nie prowadziło jednak działań ofensywnych na taką skalę, prócz
zwyczajowej pacyfikacji nadciągających z zony hord tworów. Wyrojenia udawało
się powstrzymywać i trzymać wroga w szachu. Teraz rzucono do walki całą
kompanię, która przerwała oblężenie bazy i miasta Chełm, rozkładając się obozem
na górze. Nie był pewien z jakiego powodu nie wpuszczono ich po zakończeniu
walk do bezpiecznych podziemi, ale wojsko postarało się poradzić po swojemu.
Nikt nie lubił przebywać na górze, gdzie pobyt wywoływał rozmaite schorzenia
włącznie z urazami psychicznymi. Rozbijając obóz postarano się by w jego
wnętrzu znalazła się wystarczająca ilość ruin i wejść do starych piwnic, by
można było bezpiecznie odpocząć. Popatrzył ponad zniszczone domostwa, na
stalowoszare niebo, z którego zaczynał sypać popiół przemieszany ze śniegiem.
Od strony Lublina nadleciał transportowy Mi-8, obniżał się powoli nad
lądowiskiem polowym. Zapewne przywiózł rozkazy ze Stawki.
Idąc przez błoto w jakie zmieniła się ziemia,
zadeptana setkami butów i rozjechana ciężkimi kołami transporterów, dotarł do
polowego warsztatu, gdzie mechanicy naprawiali uszkodzone w boju BWPy. Zgodnie
z rozkazem działonowi przystąpili do ładowania i konserwacji natychmiast po
wstrzymaniu działań wojennych. W przeciwieństwie do walczącej w polu piechoty
nie musieli zostać poddani działaniom środków chemicznych, spłukujących z nich
działanie zony, szlamu i skażenia. Wszystkich potraktowano wzmocnioną dawką
inhibitora, która w połączeniu z gorzałką u niektórych żołnierzy wywołała
ciekawe efekty, każdemu polecono wypić dodatkowe dawki płynu Lugola, aby pozbyć
się nadmiaru promieniowania z organizmu. Teraz armia czekała, choć eksplozja
jądrowa była w zasadzie mikroskopijna, nie gwarantowała, iż skoro nad Chełmem
pojawiła się znikąd zona, po czym zniknęła, teraz nie powróci. Nie tłumaczyło także, skąd wzięli się tu
Polacy, którzy wedle posiadanych informacji pojawili się znikąd. A takie
zjawisko było dotąd niespotykane.
W oddali dostrzegł jak zwykle pijanego Koreleckiego.
Ze wszystkich zampolitów jakich posiadała kompania ten był najmniej
problematyczny, nie starał się dociec źródeł problemów, ograniczał się
wyłącznie do działań przewidzianych w regulaminie, nie szukając wszędzie
wyimaginowanego wroga. A przede wszystkim nie próbował pokazać jak wielką ma
władzę, ograniczając się do przyjmowania łapówek w postaci alkoholu i podsuwanych
okazyjnie młodych żołnierek, po tym jak użyła już ich starszyzna, za co Maksym
go cenił. Kiwnęli sobie z daleka głowami.
Gerber minął olbrzymie koła pojazdów i dostrzegł
chorążego Fiodora Głuszyńskiego, szefa parku maszynowego, wyzywającego
mechaników, wymontowujących wał z jednego z pojazdów, w którym pękła tylna oś.
Potężne dźwigi tanków naprawczych unosiły wielotonową maszynę w górę, a Gerber
pomyślał, że za nic w świecie nie zawierzyłby im i nie wszedł pod pojazd.
Głuszyński dostrzegł go, zaś sierżant pomyślał, że zna przyczynę jego
niezadowolenia. Teren walki nie był dziewiczy, lecz z dawna spenetrowany, co
nie dawało szansy znaleźć tu przedmiotów z dawnych lat. Nawet stalkerzy nie
mieli okazji się tu wykazać, a tym bardziej wojskowi szabrownicy, którzy
sprzedawali szefowi swe zdobycze, dając mu szansę upłynnić je z zyskiem w
Lublinie sobie tylko znanym czarnorynkowym handlarzom. Niestety sam nic tym
razem dla niego nie miał.
Głuszyński zmierzył go poirytowanym spojrzeniem.
- Weźcie nauczcie tego swojego Kubicę, że dyferencjał
blokuje się tylko na śliskiej powierzchni – warknął. – Znowu rozpieprzył most
napędowy.
- Nauczę – obiecał Gerber potulnie. Odczekał chwilę,
nim zapytał: - Jak tam mój wóz?
Chorąży prychnął.
- Jeden straciłeś na dobre w Chełmie – powiedział. –
Ale o tym wiesz. Drugi rozwalił ci młodszy sierżant Kubica. Jak dla mnie został
ci tylko adin, a do niego plutonu nie zapakujesz – matematyka była bezlitosna.
Siedem sześcioosobowych drużyn tworzących pierwszy pluton nie miało szansy
zabrać się wozem bojowym, który mieścił 15 żołnierzy wraz z działonowym oraz
kierowcą.
- Fiodor, nie denerwuj się – odpowiedział Gerber. –
Rób co możesz, trzeci sobie jakoś nastrugam.
- Nie dasz rady – burknął tamten. – Wszystko co luźne
zabrano z Lublina. Idziemy w bój. Podobno w sile kilku kompanii.
- Słyszałem.
- Więc robię tylko bieżące naprawy. Twoja jest nieco
bardziej skomplikowana.
- Skomplikowana jak dziesięć litrów specjalności
kaprala Rudkowskiego?
- Co najmniej piętnaście.
- Dwanaście i wóz wróci do mnie za dwa dni.
- Dwanaście i miesięczny przydział fajek.
- Stoi – powiedział Gerber. – Akurat jedna młoda
rzuciła palenie.
- Pewnie jeszcze o tym nie wie – zachichotał
Głuszyński, po czym spoważniał. – Stary cię szukał. Był tu, bo przekazano mu,
że doglądasz wozów. Wyleciał mocno poirytowany, bo cię nie było. Pewnie
doglądałeś czego innego.
- Getow? – zapytał Gerber. – Czego chciał towarzysz
kapitan?
- Dałeś się na czymś ostatnio złapać?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Więc dowiesz się kiedy będzie za późno – wzruszył
ramionami tamten.
Maksym zmienił temat.
- Fiodor, co my tutaj właściwie robimy?
- Wyzwalamy kraj spod polskiej okupacji. Polska
będzie wolna z rąk wrogich sił – odpowiedział tamten wyuczonym sloganem.
- Przestań pierdolić – poprosił Gerber. – Skąd wzięła
się tutaj nagle zona? I ci Polacy? O co tu chodzi?
- Pytasz niewłaściwej osoby – mruknął Głuszyński. –
Wiem tyle co ty. Jak dla mnie albo zmieniły się zasady…
- Albo?
- Albo nasi jajogłowi o czymś nam nie powiedzieli –
ściszył konspiracyjnie głos dając do zrozumienia, że być może mają do czynienia
z jakimś nieudanym eksperymentem LANu. Ludowa Akademia Nauk nie od dziś
usiłowała przeniknąć tajemnice adaptyzmu ewolucyjnego zony i wszyscy zdawali
sobie sprawę, że stojący pod murem naukowcy, pozbawieni od lat sukcesu, po
upadku Warszawy w dużej mierze rozstrzeliwani za brak postępów naukowych,
chwytają się obecnie wszelkich środków, aby znaleźć sposób trwałego
powstrzymania Polaków.
- Kazali nam oczyścić miasto na powierzchni –
powiedział Gerber. – Ciekawe, nieprawdaż? Do Chełma wkroczyło wyłącznie WSI w
towarzystwie żandarmerii, a my pilnujemy góry jak te ciecie. Podobno z podziemi
wynoszą cały czas ciała. O co tu chodzi? Czego oni tu szukają?
- Kurwa, Maksym – zirytował się Fiodor. – Wiesz tak
samo jak ja, że pytać jest niebezpiecznie – rozejrzał się sprawdzając, czy nikt
ich nie podsłuchuje. Stali dość daleko od mechaników, a w pobliżu nie było
nikogo innego. – Weź zajmij się przygotowaniem do wyruszenia.
- Ustalenie co oni tu robią to kwestia przetrwania –
powiedział Gerber. – Chciałbym wiedzieć, co oni tu kombinują. Z jakiegoś powodu
kazano nam oczyścić powierzchnię, choć sam wiesz, że wojsko jej nie lubi. Od
strony Stołpia przerwaliśmy oblężenie bazy wojskowej, gdzie Polacy przycisnęli
naszych, blokując jakoś przejście do cywilnego miasta. Ciekawe, prawda?
Zwłaszcza, że potem nie puszczono już nikogo z garnizonu do Chełma, znowu WSI.
- Skup się lepiej na tym, że chyba rzeczywiście
idziemy na Podlasie – warknął Głuszyński. – Nie interesuje cię po co?
- Coś wiesz? – Maksym przysunął się bliżej.
- Wiem, że to operacja jakich nie było – powiedział
Głuszyński. – Rzucają nawet bataliony nadbałtyckie. To jakieś potężne otwarcie
nowego frontu, mamy odsunąć zonę i stworzyć bezpieczny korytarz.
- Po co?
- Skąd mam wiedzieć? – żachnął się tamten. – Po co
tworzy się taki korytarz? Żeby nim przejść.
- Dokąd? – spytał Maksym.
Nim tamten zdążył odpowiedzieć, rozległ się cichy
gwizd jednego z mechaników, którego Głuszyński ustawił przy pierwszym
transporterze. Rozstawienie jego ludzi nie odbiegało od tego, jakie przyjmowali
ludzie Gerbera podczas pobytu na froncie.
- Zatem towarzyszu sierżancie, jak mówiłem,
uszkodzenie da się naprawić do jutra – podniósł głos Głuszyński.
- Dziękuję towarzyszu chorąży, wasze poświęcenie na
froncie komunistycznej jedności nie zostanie zapomniane – odwzajemnił się
Maksym.
- Baczność! – zawołał Głuszyński, po czym obaj się
wyprężyli, Gerber obrócił w miejscu na pięcie i przyjął postawę zasadniczą,
spoglądając w twarz zbliżającego się mężczyzny w przepisowym umundurowaniu,
noszącemu pagony z oznaczeniami lejtnanta.
- Spocznij – rzucił tamten i spojrzał na
Głuszyńskiego. – Wozy pierwszego plutonu będą sprawne do jutra?
- Tak jest, towarzyszu lejtnancie, stan dwa, trzeci
uległ zniszczeniu – zameldował chorąży.
- Słyszałem – tamten zmarszczył czoło. – Dziękuję
wam, towarzyszu chorąży – popatrzył na stojącego obok podoficera. – Towarzysz
starszy sierżant sztabowy Maksym Gerber?
- Tak jest, towarzyszu lejtnancie! – zameldował
przepisowo żołnierz. Oficer patrzył nań niechętnie, taksując go wzrokiem. –
Chodźcie za mną! – polecił wreszcie. Chcąc nie chcąc Maksym poszedł, rzucając
na odchodnym spojrzenie na Głuszyńskiego. Tamten wzruszył ramionami.
Gerber ruszył powoli za nim, taksując wzrokiem
lejtnanta. Mundur miał sfatygowany, lecz czysty, nie brał zatem udziału w
bitwie o Chełm, niósł zasobnik i plecak wraz z karabinem, na sobie miał
kamizelkę taktyczną. Przyleciał helikopterem, uświadomił sobie sierżant, po
czym wyciągnął oczywisty wniosek.
- Jesteście nowym dowódcą plutonu, towarzyszu
lejtnancie – stwierdził. Reakcji doczekał się dopiero gdy oddalili się od parku
maszyn i stanęli w błocie z dala od innych żołnierzy, przemieszczających się w
bazie, zajętych swymi obowiązkami.
- A wy jesteście porażką tej armii, towarzyszu
sierżancie – poinformował go oficer, gdy zatrzymał się i obrócił do niego z
błyskiem w oku. – Zapnijcie mundur, nie jesteście nawet regulaminowo odziani!
Powinniście stanąć do raportu!
Pierdol się, skoro chcesz tak to rozegrać, sam sprowadzasz
na siebie to, co nastąpi, pomyślał Maksym, po czym się wyprężył i poprawił
mundur.
- Tak jest! – strzelił obcasami, ignorując fakt, iż
lejtnant usiłuje go ustawić jak młode wojsko. Teraz miał okazję przyjrzeć mu
się z bliska, twarz miał pooraną bliznami, świadczącymi o wzięciu udziału w
walce, miał nie mniej niż 25 lat, musiał pełnić służbę co najmniej od kilku.
Ogorzałe oblicze świadczyło o doświadczeniu frontowym. Wpatrywał się czujnie w
Maksyma.
- Zostawcie te swoje sztuczki tym, którzy się na nie
nabiorą – powiedział. – Ja doskonale wiem, czym jesteście. Umiem czytać między
wierszami, nie wiem jaki cudem nie skończyliście jeszcze w zonie z orzeczoną
karą gorszą niż śmierć, widziałem wasze akta.
To było już ciekawe. Lejtnant na poziomie dowódcy plutonu
oglądający akta personalne? Miał do tego pełne prawo, ale takie sytuacje nie
zdarzały się. Dokumentację trzymano w Lublinie, a dostęp do niej mieli
zampolici, nawet Getow dowodzący plutonami rozpoznania nie zawracał sobie tym
głowy.
- Tak jest! – Gerber powiedział jedyne co mógł w
takiej sytuacji. Tamten wpatrywał się w niego uważnie. Lecz za jego plecami
sierżant dostrzegł co innego. Nieopodal BWP stała kobieta z przepaską na oku, w
stalowoszarym mundurze, w berecie wojsk powietrzno-desantowych. Nigdy wcześniej
jej nie widział i nie miał pojęcia skąd się tam wzięła, pojawiła się dosłownie
znikąd. Przyglądała im się uważnie.
- Spocznij – powiedział wreszcie tamten. – Lejtnant
Kaliciński, jak się domyśliliście jestem nowym dowódcą pierwszego plutonu.
Przyleciałem przed chwilą i zameldowałem się w dowództwie, a potem poszedłem
szukać was. Z jakiegoś powodu nie raczyliście się pojawić i formalnie
dowiedzieć o przejęciu przeze mnie plutonu.
- Obowiązki, towarzyszu lejtnancie.
- Jak zawsze. Powiedziałem, nie próbujcie sztuczek,
służę w tej armii wystarczająco długo, by wiedzieć co kryje się za taką
odpowiedzią – zawiesił głos. – Będę z wami szczery, towarzyszu. Chętnie bym się
was pozbył, w kontekście tego co nas czeka…
- A co nas czeka, towarzyszu lejtnancie? – podchwycił
Gerber.
- Nie przerywajcie oficerowi – warknął Kaliciński.
Najwyraźniej był kolejnym zrytym beretem, który postanowił iść regulaminowo.
Gerber obwąchiwał go, lecz nie zdołał jeszcze wymacać. Jego twarz pozostawała
bez wyrazu, wiedział, że prędzej czy później pozna słabe punkty tamtego.
Lejtnant kontynuował: - Chwilowo jest to jednak niemożliwe, bowiem kapitan
Getow przedstawił was do odznaczenia w uznaniu za dokonania w Chełmie.
- Tak jest – Gerber nie miał o tym pojęcia.
- To właśnie problem z wami – powiedział Kaliciński.
– Jesteście dobrym żołnierzem, wasze czyny i medale na to wskazują. Jednak
wasze nazwisko pojawia się zbyt często w kontekście uwikłania w czarnorynkowy
handel i inne czyny niegodne komunisty. Do tego zostaliście zdegradowani ze
stopnia oficerskiego! Nie wiem z jakiego powodu jesteście w tym wojsku
tolerowani, dlaczego zampolici wystawiają wam opinie. Skargi waszych ludzi…
- Nie zostały potwierdzone – powiedział kapitan
Christo Getow, który właśnie zbliżył się do nich dziarskim krokiem. –
Towarzyszu lejtnancie, doceniam waszą gorliwość w przejmowaniu obowiązków i
żar, sprawiający, że chcecie prowadzić działalność wychowawczą, ale mieliście
najpierw stawić się u szefa. Musicie najpierw przejąć pluton formalnie i
dopełnić obowiązków z tym związanych. Regulamin przede wszystkim.
- Tak jest! – odpowiedział spokojnie Kaliciński.
Następnie spojrzał na Gerbera – Zatem za dwie godziny, towarzyszu sierżancie.
Apel mundurowy, z pełnym oprzyrządowaniem. Cały pluton. W tym miejscu – Gerber
powoli skinął głową, lecz wciąż patrzył ponad ramieniem oficera, na kobietę. Z
nieznanych przyczyn wzbudzała w nim niepokój. Lejtnant nie był tego świadom i
zwrócił się do Getowa – za pozwoleniem towarzyszu kapitanie, odmelduję się.
Chciałem jedynie zauważyć, że dziwnym trafem wszystkie osoby, które miały coś
do zarzucenia sierżantowi Gerberowi znikały bez wieści lub ginęły.
- Wasze sugestie są sprzeczne z postawą komunisty,
towarzyszu – zbeształ go Getow. – Pełnię służbę z sierżantem Gerberem od kilku
lat. To bohater. Odznaczony wielokrotnie jako gieroj Sojuza.
- Każdy zaczyna u mnie z czystą kartą – powiedział
Kaliciński, po czym zmrużył oczy patrząc na Maksyma. – Wy nie – następnie
odmeldował się. Spoglądali w ślad za nim.
- Nie mogłeś mnie kurwa uprzedzić? – zapytał Gerber.
- Szukałem cię – burknął Getow. – Jakbyś zajmował się
tym, czym powinieneś, to dowiedziałbyś się od razu. Handlowałeś czymś na lewo
czy posuwałeś jedną z tych swoich panienek?
Ochłonęli.
- Kto to w ogóle jest?
Getow wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia – rzekł poirytowany. – Zrobili mi
wrzutkę wprost ze Stawki. W kolejce do awansu był Fiutas z piątej kompanii, a
dwie godziny temu Golenko poinformował mnie, że leci tu jakiś porucznik z
Lublina.
- Oglądał moje akta – stwierdził Gerber.
- Nic w nich nie ma, sam o to zadbałem.
- Wiem, nieco mnie to kosztowało. Co tu się właściwie
dzieje? Co oni planują?
- Nie wiem – przyznał Getow. – Zdjęli pierwszy i
trzeci z zadań patrolowych. Polecenie z Lublina. Macie być gotowi do wymarszu.
- Macie? – zdziwił się Maksym. – Nie idziecie z nami,
kapitanie?
- Nie tym razem. Dowodził będzie kto inny. I nie
pytaj mnie dlaczego, rozkazy przyszły prosto ze Stawki. Szukałem cię, żeby cię
uprzedzić.
- I tak nic bym nie mógł zdziałać – odparł Gerber. -
Skoro Lublin rozkazał.
- Mogłem jedynie dać ci medal. Może to ci pomoże z
tym narwańcem.
- Gdyby nie to, wywaliłby mnie na zbity pysk z
plutonu i byłbym twoim problemem – zauważył.
- W takim razie może to i lepiej, że jesteś jego
problemem – burknął Getow. – A na medal zasłużyliście, towarzyszu sierżancie.
- Mam już dużo medali, towarzyszu kapitanie –
wzruszył ramionami Gerber, na końcu języka mając informację, co armia może
zrobić sobie z jego medalami. Nie chciał jednak posuwać się za daleko.
Zastanowił się. – Najpierw zabierają nam zwiad. Teraz dwa plutony. Co tu się
dzieje?
- Nie wiem – ponownie powiedział Getow. Wspaniale,
szykowała się jakaś operacja o wysokim stopniu tajności, sprawiającym, że armia
gadała o nim głośno, nim wyszedł jeszcze poza fazę planowania.
- Zatem, jak zawsze, ku chwale komunistycznej
ojczyzny – zauważył Gerber.
- Czy ten lejtnancik będzie dla ciebie aż takim
problem? – zapytał Getow. – Wiesz jacy są, chcą się pokazać i zabłysnąć.
- Nie będzie żadnym problemem – zapewnił sierżant. –
Ale ona…
- Jaka ona? – zapytał zdziwiony kapitan. Ale kobieta,
która przypatrywała się mu zniknęła równie nagle jak się pojawiła. Przeszedł go
dreszcz.
- Nieważne – burknął Maksym i odszedł. Wracał do
swoich ludzi, czując podświadomy niepokój. Nie z powodu Kalicińskiego, bo
oficer taki jak on, pełen dobrych chęci, zasad i frazesów o komunistycznej
równości, nie stanowił dlań zagrożenia. Radził sobie już z większymi
trudnościami. Jednak z jakiegoś nie do końca wyjaśnionego powodu niepokoiła go
kobieta w mundurze wojsk powietrzno-desantowych. Na jej berecie nie wypatrzył
orzełka, lecz czerwoną gwiazdę. Obecność specnazu nie zapowiadała niczego
dobrego.
Dotarł do zrujnowanego domu, z którego wyruszył, lecz
cały dobry humor uleciał bezpowrotnie. Gołkowski na jego widok wstał.
- Jak sytuacja? – zapytał Gerber, słysząc dobiegający
z wnętrza przeciągły jęk bólu.
- Właśnie ją znaczy – poinformował Misza. Zatem
Domagarow skończył już gwałcić Gruzinkę, teraz związał ją, między zęby włożył
jej żołnierski pas, zaciskając go z tyłu głowy i ostrym nożem oraz tuszem na
jej skórze wykonywał tatuaż, świadczący o tym, iż przeszła pierwszy stopień
wtajemniczenia, lecz wciąż nie podporządkowała się do końca zasadom panującym w
plutonie. Maksym miał nadzieję, że uczyni to szybko, była wystarczająco
inteligentna i wyrachowana, by mogła dołączyć do grupy dobranej przez niego
ludzi, która sprawowała władzę w oddziale, dowodząc drużynami i realizując
polecenia sierżanta. Być może nie będzie czasu na dokładną tresurę
Tekagawelidze.
- Zbieraj ludzi i doprowadźcie ją do porządku –
polecił. – Będziemy mieć apel mundurowy.
- Stary zwariował? – zapytał Gołkowski. Po
zakończonej bitwie, przed powrotem do koszar, wprowadzanie musztry i dyscypliny
nie było czymś normalnym.
- Nie stary – mruknął Gerber. – Mamy nowego
lejtnanta. Chce nas wziąć w cugle – uprzedził. Zastanowił się przez chwilę. –
Ale chodzi o coś jeszcze. Ruszamy na front.
- Gdzie? – zapytał krótko Misza.
Gerber nie odpowiedział.
- Za godzinę widzę was z wyczyszczoną bronią, w
pełnym rynsztunku. Wszystkie drużyny.
- Mamy się może jeszcze ogolić?
- Oszalałeś? – uśmiechnął się Gerber. – Dajmy naszemu
nowemu dowódcy jakiś powód, żeby mógł nas opieprzyć i za coś mnie ukarać. Nie
będzie miał wtedy powodu by szukać innych niedociągnięć. Jeszcze mógłby coś
zauważyć. Nie chcielibyśmy tego.
- Nie. Skolko. Zobaczymy co z niego za ptica –
zgodził się Gołkowski.
Zszedł niżej i zaczął wykrzykiwać rozkazy. Maksym
patrzył za nim, a humor psuł się coraz bardziej. Fakt, iż zdjęli ich ze służby
patrolowej oznaczać mógł tylko jedno, wysyłali ich w misję rozpoznania. Albo
jeszcze gorzej. Nie zmieniało to faktu, iż szli na Dzikie Pola.
Przeczucie nie myliło go. Gdy ustawił wojsko we
wskazanym miejscu, z pełnym uzbrojeniem, z plecakami gotowymi do wymarszu, popatrzył
na zmęczone twarze żołnierzy. Przeszli razem z nim wiele bitew, ostatnią tocząc
na stacji kolejowej, gdzie spadały na nich chmary pchło-podobnych Polaków. Była
między nimi i Gruzinka, stojąca z pobladłą twarzą, na drżących nogach, choć
podejrzewał, że po tym co zrobił jej Domagarow, będzie miała raczej problem gdy
spróbuje usiąść. Unikała kontaktu wzrokowego. Żaden z żołnierzy nie zaszczycił
jej spojrzeniem, znalazła się teraz w krainie nieoznaczoności, już nie była
kimś kto przeżył pierwszą bitwę i stał się kotem, lecz nie stała się jeszcze
pełnoprawnym członkiem plutonu. Jego plutonu, w którym obowiązywały ściśle
określone prawa i hierarchia, a oficerom nic było do tego. Mądrzy dowódcy, tacy
jak Getow pozostawiali sprawy swojemu naturalnemu biegowi, leczy inne typy
oficerskie usiłowały wszystko naprawić i w ten sposób tworzyły problemy. Przede
wszystkim sobie.
O tym jak duże, przekonać się miał Kaliciński, który
od początku dał do zrozumienia, jakiego rodzaju dowódcą będzie. Na frontowych
wiarusów spadł niczym na młodzież, z pełną energią oficera przybyłego wprost ze
szkolenia, który zdołał odpocząć od niebezpieczeństw jakie dawała zona,
jednocześnie ukazując się im jao w pełni oddany sprawie komunista. Szybkim
wzrokiem otaksował szereg niedociągnięć w postaci niedopiętych kamizelek
taktycznych, niezbyt błyszczącej broni, niewłaściwego ustawienia, nim jeszcze
Gerber skończył składać meldunek informujący o obecnym stanie plutonu
wynoszącym 42 osoby, zebrane w dwóch drużynach rozpoznania, dwóch drużynach
wsparcia i trzech szturmowych, dowodzonych przez dwóch starszych sierżantów,
jednego młodszego sierżanta i czterech kaprali. Stan plutonu nie został jeszcze
uzupełniony, w miejsce poległych w Chełmie nie przybyli nowi szesnastoletni
rekruci z poboru. Ostatnie posiłki otrzymali na okopach Lublina, jednym z nich
była Gruzinka, uświadamiana dopiero jak wygląda hierarchia ludowego wojska.
Wraz z nią przybyło jeszcze dwóch szeregowych, których przysposobieniem do
działań zajmowali się inni żołnierze, zapewne zdołali już uświadomić im, gdzie
trafią ich przydziały neuropapierosów, a także kto w najbliższym czasie zajmie
się najgorszymi zadaniami.
Wszyscy byli jednak na tyle doświadczeni, by
wpatrywać się tępo w bliżej nieokreślony punkt przed nimi i nie kierować swego
wzroku na Kalicińskiego, gdy ten wstawił gniewną mowę, nazywając ich
obdartusami, którzy zapomnieli czym jest wojsko. Fakt, iż brali udział w boju
na froncie nie upoważniał nikogo do rozluźnienia dyscypliny i zapominania jak
wygląda komunistyczna dyscyplina. Gerber zignorował tę część zupełnie
zwłaszcza, iż odnosiła się wyłącznie do niego. Oficer, który w pierwszej
kolejności dawał do zrozumienia, że pluton dotąd był źle dowodzony, usiłując
zaznaczyć w ten sposób, iż od tej pory poczują rękę prawdziwej władzy, sam
wkładał mu amunicję do ręki. W myślach układał już raporty ocenne i donosy
jakie spłyną z plutonu do Koreleckiego, informujące zampolita o wrogu ideowym,
podważającym dotychczasowe dokonania zmarłej bohatersko Jeleńskiej, a tym samym
jej przełożonego w postaci kapitana Getowa i dowódcy Dziewiątej, pułkownika
Golenki. W ten sposób zacznie kampanię, której oczywiście Kaliciński spróbuje
przeciwdziałać, lecz gdy skupi się na odpieraniu oskarżeń, będzie można
wyprowadzić cios z innej strony. Następnie lejtnant zaczął dla odmiany ich
chwalić za dotychczasowe działania informując, że postawy bohaterstwa i
niezłomnej moralności będą doceniane, a tacy żołnierze będą promowani. Maksym
przestał słuchać i obserwował to co działo się w bazie, widząc wszystko jak na
dłoni mimo zapadającego zmierzchu. Poderwano także trzecią, nieopodal Dowgiłło
prowadził swój obecnie 38 osobowy pluton w ślad za dowodzącym lejtnantem
Kraftem w kierunku wyjścia z bazy. Reszta kompanii nie została postawiona w
stan alarmu, co było już zastanawiające. Trzeci opuszczał bazę przed
zmierzchem, idąc na Okszów, zatem nie wysyłano go by przejął straż w Chełmie,
gdzie żandarmeria wojskowa nie dopuszczała nikogo, obstawiwszy miasto linią
posterunków, wpuszczając do wnętrza jedynie zeków, którzy nie ryzykowali
wypowiedzenia słowa, bowiem groziła im za to utratą części ciała. Ze zdumieniem
stwierdził, że trzecia maszerowała na lądowisko, nad które znad Lublina
nadlatywały kolejne wiertaloty, zapalając światła pozycyjne, doskonale widoczne
na tle zawieszonych nisko chmur.
Skupił się ponownie na Kalicińskim, gdy ten zaczął
mówić wreszcie z sensem.
- Towarzysze! – zawołał. – Przed wami
najprawdopodobniej najważniejsza misja tej wojny! Będziecie mieli okazję
wykazać się męstwem i swymi działaniami zapisać złote zgłoski na froncie
zwycięstwa naszej ludowej ojczyzny. Staniecie się wzorami dla młodych
komunistów, dostaniecie okazję by swe działania zakończyć najwyższym
poświęceniem dla robotników i chłopów! Ruszamy niezwłocznie! Ku chwale ojczyzny!
Niech żyje Przewodnik Narodów!
- Niech żyje! – zawołało wojsko. Kaliciński podszedł
do Maksyma dziarskim krokiem.
- Doprowadzić wojsko do porządku, towarzyszu
sierżancie! – polecił. – Wiecie doskonale o czym mówię, fakt że
walczyliście z Polakami nie usprawiedliwia
tego, że broń i obuwie nie świecą się jak psu jajca, a powinny już dwie godziny
po bitwie! – Gerber zanotował w pamięci, by do swojego donosu dodać zdanie o
użyciu słów niegodnych komunistycznego oficera, podważającego jego kompetencje
w obecności podwładnych. Lejtnant kontynuował: - Wymienić niesprawną broń,
uzupełnić braki, pobrać amunicję do maksymalnego stanu, rozkazy trafiły już
zbrojmistrza. Zaprowiantować się na tydzień, polecić przeprowadzenie wozów na
lotnisko.
Gerber przyjmował to wszystko do wiadomości ze
spokojem.
- Nadal mamy tylko dwa, towarzyszu lejtnancie –
przypomniał.
- Już nie – poinformował go Kaliciński. – Na nasz
stan przeniesiono pojazd z drugiej.
Gerber otrzymał już wystarczająco wiele wiadomości,
by wiedzieć, że przerzucają ich na pierwszą linię, w miejsce tak ważne, iż
ogołacają ze sprzętu pozostałe plutony, uzbrajają ich po zęby i rzucają ich tam
powietrzem, podczas gdy reszta kompanii będzie dekować się przy pilnowaniu
Chełma. Niedobrze. Do tej pory miał nadzieję, że uda mu się przedostać do
cywilnej części miasta i nawiązać parę użytecznych kontaktów, sprzedać na
czarno trochę sprzętu, a od stalkerów wyciągnąć coś, co w Lublinie będzie można
wprowadzić na rynek ze sporym zyskiem. Jego plany właśnie się rozwiały.
- Mogę wiedzieć dokąd wyruszamy towarzyszu
lejtnancie? – zapytał.
- Nie! – powiedział Kaliciński z błyskiem w oku. –
Dowiecie się w powietrzu, cel operacji ma charakter tajny specjalnego
znaczenia! – czyli fala plotek będzie jeszcze większa.
- Kiedy mamy się stawić na lotnisku?
- Niezwłocznie! – zatem utkną tam kiedy się ściemni i
nie będą mieli szansy przespać się pod dachem, bo jakkolwiek misja nie byłaby
ważna, żaden pilot nie zdecyduje się na lot w zonę po zmierzchu, gdy zaczyna
rządzić tam coś o niebo gorszego niż Polacy, a przy szalejącej termowizji i
odczytach radiowych nie sposób dostrzec zmiennych gołym okiem.
- Przyjął, wykonuję – potwierdził Maksym. Kaliciński
przysunął się bliżej. Nadal stali przed frontem zgromadzonego wojska, więc
powiedział doń szeptem, tak aby usłyszał tylko on.
- Nie myślcie, że nie wiem co kombinujecie,
towarzyszu sierżancie. Myślicie, że nie zwróciłem uwagi na najmłodszych
żołnierzy plutonu? Dlaczego Pawliczek i Czar mają poobijane twarze, a
Tekagawelidze ledwo stoi? Myśleliście, że nie zauważę? – no proszę, przygotował
się, pomyślał Maksym. Sprawdził, kto trafił na stan i postanowił walczyć z
falą. Dopóki nie sądzi, że tylko o to chodzi, nic jeszcze nie wie. Kaliciński
kontynuował: - Może powiecie mi, że potknęli się, towarzyszu sierżancie? Czy
nie tak zazwyczaj się tłumaczy te zdziczałe obyczaje?
Nic ci do tego, jeśli sądzisz, że po prostu przed
dwoma szeregowymi rozłożono zwyczajowo śnieżnobiały ręcznik, przy ubłoconym
wejściu do namiotu, a oni stanęli zdziwieni i nie wiedząc co czynić, nie chcąc
go ubrudzić, przeskoczyli nad nim, tym samym lekceważąc stare wojsko, które
dało im to co najlepsze by wytarli swe nogi, a teraz za to płacą, to twoja
sprawa. Tylko wydaje ci się, że wiesz o co chodzi, nie masz pojęcia co
przechodzą tamci dwaj i Gruzinka. Gerber miał co do niej plany, albo dołączy do
jego zaufanych ludzi, albo zostanie sprzedana lub wymieniona z innymi
plutonami, po treningu każdy chętnie ją weźmie, gdy już zrozumie co należy do
jej obowiązków.
- Odnieśli rany w boju, towarzyszu lejtnancie –
powiedział.
- Coś wam powiem, Gerber – rzekł Kaliciński. –
Dokładnie ich rozpytam, gdy tylko okoliczności na to pozwolą. Jeśli potwierdzi
się, to co przypuszczam, wyciągnę konsekwencje wobec sierżanta, który na to
pozwolił. Na początek jedynie wychowawcze, chyba że pojmie, że od dzisiejszego
dnia w tym plutonie panować ma wyłącznie komunistyczna równość, która jest
podstawą braterstwa broni.
- W tym oddziale panuje braterstwo, towarzyszu
lejtnancie – powiedział Maksym z naciskiem. – A komunistyczna równość panuje w
całej Ludowej Polskiej Komunistycznej Republice Radzieckiej, czyżbyście chcieli
to zakwestionować?
- Chcecie ze mną zacząć, towarzyszu sierżancie? –
zapytał Kaliciński.
- Ja niczego nie zaczynam, towarzyszu lejtnancie –
odparł Gerber. Patrzyli sobie w oczy, w źrenicach tamtego płonęła idea
sprawiedliwości i jedynego słusznego ustroju. Sierżant wiedział już z jakim
typem ma do czynienia. Zbawcy świata.
- W takim razie doprowadźcie do tego, aby w tym
plutonie zapanowała uczciwość – poradził lejtnant. – To ostatnie ostrzeżenie z
mojej strony. Choć nadal uważam, że takich jak wy powinno się wyrwać z
korzeniami ze zdrowej tkanki obrońców narodu.
- Czy to wszystko, towarzyszu lejtnancie?
- Wiecie co macie robić. Wykonać!
Gerber zasalutował i odwrócił się do stojącego
dwuszeregu. Nadal nie zmienił wyrazu twarzy, lecz uświadomił sobie, że trafił
na rodzaj fanatyka, który dla idei gotów był zginąć. A Maksym gotów był mu to
umożliwić, bowiem wiedział już, że tamtego nie uda mu się kupić ani przekonać,
bądź też oszukać jak dotychczasowych dowódców pierwszego plutonu. Wszystko w
swoim czasie. Podniósł głos i okrzykami zaczął wydawać rozkazy drużynom,
polecając kierowcom pobrać wozy, kierując podoficerów do magazynu uzbrojenia
wraz z resztą ludzi celem pokwitowania poboru amunicji i granatów. Szli na
wojnę.
Wkrótce i on utknął w papierkowej robocie,
zatwierdzając pobranie BWP u Głuszyńskiego, z którym wszedł w kolejny spór, gdy
chorąży zapewniał go, że przekazał mu najlepszy z wozów, a Gerber ujawnił
uszkodzony reduktor. Kwestia dyferencjału zeszła na dalszy plan, choć okazało
się, że został wymieniony, gdy na rozkaz Golenki mechanicy rzucili wszystko, by
zająć się przygotowaniem do wymarszu pierwszej i trzeciej. Wreszcie BWP
opuściły park maszyn, mijając go na swych olbrzymich kołach, kierując się do
zbrojowni by załadować komplet amunicji i pocisków rakietowych. Ich silniki
pracowały głośno i miarowo, gdy mijały go rozchlapując błoto. Starszy szeregowy
Kubica wysforował się do przodu, a sierżant pokręcił głową. Popisy nie miały w
tej chwili znaczenia, pojazdy musiały jeszcze zatankować po przybyciu na
lotnisko, a ponadto pobrać paliwo do dodatkowych zbiorników. Następnie zajął
się zatwierdzaniem pobranego przez drużyny uzbrojenia, stwierdziwszy ze
zdumieniem, że z polecenia Golenki wydano im amunicję, granaty, pociski do RPG,
a nawet rakiety typu „Strieła” w ilości umożliwiającej pacyfikację miasta
większego od Chełma. Niepokoiły go te ostatnie, które nie stanowiły
standardowego wyposażenia i w starciach z Polakami sprawdzały się raczej
kiepsko. O ile pamiętał ostatnio wydawano im takie ilości w trakcie walk na
perymetrze, gdy ustanowiono linię oporu na Wiśle, kopiąc okopy i transzeje
prowadzące na północ od Dęblina, a wcześniej podczas odwrotu z Warszawy, gdy
osłaniali działania specnazu w południowej zonie, nim udało się ją całkowicie
zniszczyć. Niestety, cokolwiek uczynili tam komandosi pozostawało tajemnicą,
bowiem nie powtórzyli tego w żadnej innej zonie, choć byłoby to niezmiernie
przydatne.
Maksym pozatwierdzał wszelkie dokumenty, nie
zamierzał jednak ułatwiać zadania Kalicińskiemu. Na każdym dokumencie
pozostawił wolną rubrykę wymagającą potwierdzenia przeliczenia pocisków, tym
samym zostawiając zatwierdzenie wydania odpowiedniej ilości swemu dowódcy.
Wiedział, że gdy tamten wróci z odprawy, zirytuje się kiedy zorientuje się na
jaką minę wpakował go jego sierżant. Będzie to jednocześnie pierwszy sprawdzian
i test zaufania, lejtnant chcąc podpisać wydanie amunicji albo zaufa Gerberowi,
lub policzy je samemu, jeśli uzna, że tamten zastawia nań pułapkę. Licząc je
przy pomocy dowódców drużyn będzie musiał opóźnić wyruszenie i zameldować o tym
Getowowi. Pora przesunąć piony na planszy, nawet przy pomocy pierdołowatych
figur, ale najpierw należy strzelać z procy, nim odda się strzał z armaty.
Kaliciński nie był głupi, durniem był tylko pod jednym względem. Żył w świecie
zasad i usiłował przekonać do nich pozostałych. Równość, braterstwo i puste
frazesy mogły sprowadzić wyłącznie kłopoty, codzienność frontowych żołnierzy
walczących o zaprowadzenie komunizmu była pozbawiona zasad i rządziła się
prawem wilka, zaś pluton należał do Gerbera. I pierwszy lepszy dureń nie miał
tego szansy zmienić.
W rezultacie gdy dotarł na lotnisko, zdążyło się już
ściemnić. Jak przewidział piloci nie próbowali nawet grzać silników, zaś ich
postawiono w stan gotowości zupełnie bezzasadnie, pozbawiając noclegu w
bezpiecznych wnętrzach. Na szczęście było ciepło, temperatura utrzymywała
bezpieczne minus dwa stopnie, a z nieba sypał drobny śnieżek, nie niosąc ze
sobą kwaśnego deszczu. Spoglądając na ubitą ziemię lotniska zorientował się, że
ma przed sobą imponującą liczbę transportowych Mi-8 oraz dziesięć Mi-12, które
zajmowały sporo miejsca. Przeliczył to wszystko i wyszło mu, że prócz faktu, iż
gdziekolwiek lecą, zostaną rzuceni drogą powietrzną. Szybki rzut oka na lekkie
tanki PT-81 i ciężkie T-87 oraz haubice, które wkroczyły niedawno na lotnisko
podpowiedział mu, że w cokolwiek się pakują, nie zapowiada łatwej przeprawy.
Nikt nie potrafił mu nic powiedzieć, tankiści ani
piloci nie mieli pojęcia dokąd się udają, prócz faktu, że tych pierwszych
skoncentrowano tu z okolic Chełma, gdzie rzucono ich pierwotnie wraz z
Dziewiątą. Zanosiło się, że reszta kompanii zostanie na miejscu, nie biorąc
udziału w ofensywie na Podlasie. Oni zaś najwyraźniej mieli zostać rzuceni w
bój, zaczął więc zastanawiać się czy przypadkiem nie upadło w międzyczasie inne
z okolicznych podziemnych miast, jak Krasnystaw czy Zamość. Wyraźnie coś było
na rzeczy, a obecność WSI i zamknięcie Chełma przez żandarmerię stanowiło ważną
wskazówkę. Nie zamierzał łamać sobie tym głowy, zastanawiał się jedynie jak
bardzo może to spieprzyć jego ustabilizowaną codzienną egzystencję.
Dowiedział się niebawem, gdy z odprawy wrócili Kraft
i Kaliciński. Dowódca trzeciej miał wyraźnie wszystko w tym samym miejscu, co
Gerber, gdy Kaliciński otwierał usta patrzył na niego z widocznym zmęczeniem.
Posłał Gerberowi spojrzenie pełne współczucia, wymamrotał da swidanja
tawariszcz i udał się do swojego plutonu. Nowy lejtnant szybko odmówił
udzielenia informacji, zarządził odprawę na piątą rano, tuż przed wyruszeniem,
kiedy zostanie podany podoficerom cel misji. Następnie wpadł w pułapkę Gerbera,
gdy zgłosił się doń żołnierz przysłany przez szefa, polecając uzupełnić
dokumentację. O dziwo nie zaprotestował, co zaniepokoiło Maksyma, lecz
najwyraźniej podniecenie i adrenalina sprawiły, że Kaliciński zapomniał o
zdrowym rozsądku. Jeszcze większy durak, niż na to wyglądał, nie można było
jednak go nie doceniać. Maksym zastanawiał się jak wykorzystać chwilową wolność
i jej ostatnie chwile, czy sprawdzić jak Gruzinka przyswoiła lekcje, czy też
załatwić na kompanii ostatnie z lewych transakcji, gdy poczuł za plecami czyjąś
obecność.
Gdy się odwrócił zajrzał wprost w patrzące nań
badawcze oko, drugie ukryło się za przepaską noszoną przez czterdziestoletnią
kobietę. Jej polowy mundur pozbawiony był jakichkolwiek dystynkcji i oznaczeń,
krój wskazywał na wojska spadochronowe, jedynie na kołnierzu dostrzegał
niewielką oznakę przedstawiającą nietoperza. Nie wiedząc kiedy wyprężył się i
stanął na baczność.
- Spocznijcie, tawariszcz sierżant – głos kobiety był
kpiący, jej polski nie zawierał śladu jakiegokolwiek akcentu. Momentalnie uświadomił sobie co się z tym
wiąże, choć na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Było jeszcze gorzej niż
sądził.
- Starszy sierżant sztabowy Maksym Gerber, numer
służbowy 7214, Pierwszy Pluton Dziewiątej… - zaczął składać meldunek.
- Przestańcie! – warknęła, przerywając. – Powiedziałam,
spocznij. Wiem doskonale kim jesteście, towarzyszu sierżancie. Czy też raczej
czym jesteście.
Słyszał już dzisiaj te słowa, lecz tym razem nie
rokowały dobrze. Milczał, czekając na jej dalsze działania. Skoro zaskoczyła go
tu w nocy, w ciemności czegoś od niego chciała.
- Nic nie powiecie? – spytała. – Taki starik, doświadczony sałdat, jak wy? –
wtrącony w jej słowa rosyjski zwyczajem oficerów Armii Czerwonej wyznaczanych
do służby w Drugiej Armii Wojska Polskiego w jej ustach zabrzmiał sztucznie.
- Jak sami powiedzieliście, jestem starym żołnierzem
– powiedział. – Towarzyszko oficer.
Pokiwała głową z rozmysłem.
- Wiecie kim jestem, prawda? Widzę to w waszych
oczach. Powiecie mi?
- Nie pozwala mi na to moje doświadczenie bojowe,
towarzyszko – powiedział, po czym po namyśle dodał. – Mogę jedynie
wypowiedzieć, że nie jesteście z bratniej Armii Czerwonej.
- To i tak o kilka słów za dużo! – warknęła. – To już
wystarczy by was zesłać na front zachodni! Albo w gorsze miejsce. Wiecie, że są
placówki, przy których Poznań, wydaje się miłym miejscem odpoczynku?
- Nie wątpię, towarzyszko – powiedział spokojnie.
Wciąż stał na baczność, nie odwracając wzroku od jej twarzy. Cokolwiek malowało
się na niej, nie było gniewem.
- Zresztą nawet zostanie zekiem to dla was zbyt
wiele, być może należy uczynić z was kukłę, pozbawiając możliwości spłodzenia
potomstwa! – nie drgnął. Wpatrywała się weń z napięciem, wreszcie nagle się
rozluźniła. – Nie boicie się. Dlaczego?
- Doskonale wiem, kiedy nie mam wpływu na swój los –
powiedział. – Lecz zazwyczaj daje mi on dotąd rozmaite szanse, nawet w
sytuacjach bez wyjścia.
- A co wy czynicie mając takie okazje?
- Wykorzystuję je – odparł. Kobieta cofnęła się.
- To dobrze – powiedziała. Rozejrzała się. –
Przejdźmy dalej. Musimy porozmawiać.
- Nie mogę opuszczać rejonu zgrupowania, towarzyszko
– powiedział. – W trakcie alarmu bojowego za porzucenie terenu działań grozi
kara gorsza niż śmierć.
- Ze mną możecie – odparła. – To ja odpowiadam za ten
alarm. I gdyby nie fakt, iż wolę dotrzeć bez strat w miejsce, do którego się
udajemy, zarządziłabym odlot już teraz, w nocy. Nie bacząc na fakt, iż po
drodze możemy natknąć się na zmienne i inne niebezpieczeństwa. Choć tracimy
przez to cenne godziny, jednak wydaje mi się, że możemy podjąć takie ryzyko… -
znowu podniosła głos. – Lecz nie zawahałabym się wydać rozkazu nocnego lotu,
wbrew oporom lotnictwa, mam wystarczającą władzę, by to wyegzekwować. Wątpicie
w to, towarzyszu sierżancie?
- Nie, towarzyszko.
- To dobrze – odwróciła głowę w jego kierunku i
uśmiechnęła się. – Jestem podpułkownik Jekaterina Afanasjewa. I jak się
domyśliliście, choć nie wypowiadacie tego głośno, nie jestem zwykłym żołnierzem
specnazu. Reprezentuję Akwarium.
Zamilkła, wyraźnie sprawdzając jaki efekt wywrą jej
słowa. Gławnoje Razwiedywatielnoje
Uprawlenije, GRU, wszechpotężne i niewidzialne ramię Armii Czerwonej. Nikt przy
zdrowych zmysłach nie wypowiadał głośno tej nazwy, przyznanie się do wiedzy o
jej istnieniu groziło natychmiastową karą, szczęśliwcy trafiali jedynie na front
zachodni, większość znikała. W plotkach szeptanych w najbardziej skrytych
miejscach posługiwano się nazwą Akwarium, choć nikt nie miał pojęcia co słowo
to może oznaczać. Jej wypowiedzenie było śmiertelnie niebezpieczne, to nie było
cywilne MGB, bądź jego odpowiednik w LPKRR, czyli SB. To nie było swojskie WSI,
siejące terror i wyłapujące odstępców ideologicznych. To był wywiad wojskowy
Związku Komunistycznych Republik Radzieckich, wzbudzający lęk i przerażenie
nawet wśród generałów w Stawce. To im podlegały wojska specjalnego
przeznaczenia, zwane specnazem, które pojawiały się, by bez skrupułów
wykorzystywać do osłony swych operacji wojska Drugiej Armii, traktując je jak
mięso armatnie, prowadząc najtajniejsze z misji. To byli ludzie mogący jednym
skinięciem palca zakończyć życie nie tylko zwykłego żołnierza, lecz również
generała. Maksym nigdy nie zetknął się dotąd bezpośrednio z oficerem GRU, choć
jak każdy słyszał opowieści o bezimiennych personach wyłuskujących szpiegów i
zdrajców z szeregów wojska. Jak każdy nie zadawał pytań, gdy ktoś znikał i nie
wracał. Ze specnazem do czynienia miał jedynie raz jedynie raz, gdy po bitwie i
zniszczeniu zony południowej ewakuowali się z Warszawy, mówiło się wówczas, że
operacją dowodzić miał osobiście marszałek Pieńkowski, którego imię zostało
obecnie wymazane z ludzkiej pamięci, a za wspomnienie jego nazwiska na 20 lat
trafiało się do łagru.
- Nic nie mówicie – powiedziała Afanasjewa. – Dobrze.
To najlepsze, co możecie w obecnej sytuacji uczynić.
Minęli potężne sylwetki wiertalotów, które niczym
śpiące stalowe bestie czekały, by świtem podnieść bojowe wozy i żołnierzy,
zabierając ich w nieznane. Przeszli pod nieruchomymi łopatami wirników,
znikając w ciemności, za krawędzią płyty lotniska, gdzie natknęli się na patrol.
Żołnierze tak wtopili się w otoczenie, że Gerber nawet dzięki swym zmysłom
nawykłym do ciemności panującej w podziemiach i tunelach nie był w stanie ich
zauważyć. Dopiero gdy podeszli bliżej, dostrzegł ruch lufy karabinu i ujrzał
ciemną sylwetkę żołnierza specnazu.
- Cały pluton wojsk specjalnego przeznaczenia –
powiedziała z boku Afanasjewa. – Do tego dwie haubice typu Grad, trzy PT-81 i
dwa T-87, dla których wsparcie stanowić będą dwa plutony ze stanu Zmechdywizji.
Czyli wy. Których bez wahania poświęcę, aby osiągnąć zamierzony cel. Jesteście
po uszy w gównie, nie uważacie, towarzyszu?
- Ku chwale ojczyzny, towarzyszko pułkownik.
- Przestańcie pierdolić – warknęła. – Wiem, że z was
bardzo dobry żołnierz, ale nie jesteście typem, który szuka chwalebnej śmierci
za rodinu. Panimali?
- Tak jest, towa…
- Skończcie z tym przytakiwaniem. Chcę żeby było
jasne, że mogę z wami zrobić wszystko, a nawet jeszcze więcej. Kiedy wydam
rozkaz lejtnantowi Kalicińskiemu, żeby jego pluton skoczył w przepaść, on tego
dopilnuje, po czym skoczy za swymi ludźmi. To, czy wy się tam znajdziecie razem
ze wszystkimi, zależeć będzie wyłącznie od was. Teraz możecie się odezwać.
- Zrozumiałem, towarzyszko pułkownik.
Zatrzymała się. W ciemności Gerber dostrzegł
żołnierzy specnazu, ukrytych pod pałatkami, maskującymi swą obecność przed
resztą Dziewiątej Kompanii. Operacja była tajna aż do samego końca, nie miał
pojęcia kiedy i w jaki sposób pojawił się tu cały oddział desantowców, nikt nie
był świadom ich przybycia. Aż do jutrzejszego poranka, kiedy tajemnica
przestanie mieć znaczenie, a żołnierze Dziewiątej ujrzą odlatujące kilkanaście
wiertalotów, co da asumpt przypuszczeniom.
- To dobrze, towarzyszu sierżancie – mówiła dalej
Afanasjewa. – Nie potrzebuję żadnych pretekstów, aby wpakować wam kulę w łeb,
mam ku temu stosowne pełnomocnictwa od generała-pułkownika Władlena Michajłowa.
Wiecie kim on jest?
- Nie, towarzyszko pułkownik.
- Gdybyście wiedzieli natychmiast poddałabym was
warunkującemu przesłuchaniu i powiedzielibyście wszystko. Niech wystarczy wam,
że odpowiada on bezpośrednio przez Przewodnikiem Narodów i Zbawcą
Ludzkości! - podniosła głos. Gerber nie
zadawał pytań. Nie interesowało go, czy Michajłow jest nowym szefem GRU, czy
kimś innym. Fakt, iż podlegał bezpośrednio temu, którego imię wymawiano z
największą czcią, który jednym gestem wymazywał narody z mapy, oznaczał, iż
czeka ich droga w jedną stronę. Nikt nie wspominał Ławrientija Berii nadaremno,
bowiem groziła za to odpowiedzialność, przy której zona i przemiana w Polaka zdawała
się łagodną karą.
- Czego ode mnie oczekujecie, towarzyszko pułkownik?
– zapytał wreszcie. Nie miał pojęcia jak się zachować, doskonale wiedział, że
znalazł się w całkowitej władzy swej rozmówczyni, która jednak zdradzała mu te
wszystkie informacje z jakiegoś powodu.
- Próbujecie być bezpośredni i dowiedzieć się o co
chodzi? – syknęła. – Nie lękacie się oficera GRU? Macie jaja, towarzyszu
sierżancie. Ale nic nie rozumiecie. Kalicińskiego wybrałam do tej misji
osobiście. To oddany komunista, całkowicie uczciwy, który doprowadzi ją do
końca. Jednocześnie to dla niego szansa powrotu na front, bo odszedł z niego w
niesławie, choć sam nie sądzi, aby uczynił coś złego. W ogniu walki w tunelach
pod Wałbrzychem rozstrzelał większość swojego plutonu za tchórzostwo w imię
wiecznej rewolucji. To zwróciło na niego naszą uwagę, gdy zesłano go do sztabu,
objęliśmy go naszą ochroną. Teraz dostał misję swego życia i ją wypełni. Jest
uczciwy, w pełni oddany i inteligentny. A taki mały kombinator jak wy, nie jest
w stanie go pokonać, bo za nim stoję ja i to, co swoją osobą reprezentuję.
- Tak jest, towarzyszko pułkownik! – Maksym wciąż
czuł spływający po plecach pot, zastanawiając czemu mu to wszystko mówi.
Wiedział już, że w żaden sposób nie może Kalicińskiemu nabruździć i niczego
zrobić, jednak ta rozmowa nie była potrzebna, miała wystarczającą władzę by
sprawić, by obudził się za dwa dni na froncie zachodnim, za Poznaniem,
zastanawiając się komu się naraził i jakie koneksje ma Kaliciński, że go tu
zesłano na prawie pewną śmierć, nie mając pojęcia o GRU ani specnazie.
Rozejrzał się, zastanawiając ilu desantowców kryje się w ciemności, nie wydając
dźwięku, wskutek treningu nie słuchając, lecz słysząc każde zagrożenie, jakie
mogło się pojawić, lub zostać im wskazane przez Afanasjewą. Takie jak nic
nieznaczący sierżant bratniej armii, któremu można było złamać kark jak zapałkę
i nikt by się o tym nie dowiedział.
- Dlatego bardzo mnie zaciekawiło, gdy Kaliciński
przejrzał akta osobowe swego nowego plutonu i zażądał usunięcia was z oddziału,
choć jeszcze was nie znał. Odmówiłam, bo mnie to zaintrygowało, choć uprzedził
mnie, że będzie musiał wobec was zastosować ostateczne rozwiązanie, gdyż na
pewno się nie ugniecie. Zajrzałam sama do waszych akt. To naprawdę pasjonująca
lektura.
Gerber milczał.
- Były młodszy lejtnant Maksym Gerber. Wybitny
żołnierz, odznaczony dwukrotnie za bohaterstwo, ukarany degradacją za
zachowanie niegodne komunistycznego oficera, choć nikt nie zarzucił wam
odstępstwa ani tchórzostwa, jedynie zbyt daleko posuniętą chęć sprawowania
władzy. Od tamtej pory pozostajecie poniżej radaru, jako główny podoficer
plutonu, starając się nie rzucać w oczy, choć wasze nazwisko pojawiło się
wielokrotnie w raportach dotyczących czarnego rynku, sutenerstwa i handlu narkotykami.
Wykonaliście jednak jakąś robotę dla WSI, jako prowokator napisaliście
antykomunistyczny napis, co kosztowało stanowisko dowódcę bazy w Kraśniku…
- Nie mogę o tym mówić, towarzyszko pułkownik.
- Jednakże to nie usprawiedliwia tego, że nikt was
jeszcze nie capnął, a zampolit nie podjął żadnych działań – ponownie się
uśmiechnęła. – Trzymacie wszystkich w kieszeni, lub szantażujecie. Kapitanowi
Getow odpalacie działkę, Koreleckiemu dostarczacie alkohol, z kolei zastępca
Golenki lubi chłopców. Wiem o tym wszystkim i o waszym zaangażowaniu. Jakimś
dziwnym trafem młode żołnierki potrafią zniknąć z tej kompanii, a ich ciała
zmaltretowane nie do poznania odnajdują się po miesiącach w Wiśle, ze śladami
licznych gwałtów. Cóż, mam dla was wiadomość, udało się je zidentyfikować, a
wiele osób zeznało, kto sprzedał je do stalkerskich burdeli, otumanione
narkotykami. Co wy na to, Gerber?
Przezornie milczał. Afanasjewa podjęła.
- Ale w waszych aktach oczywiście nic na ten temat
nie ma, zastanawiająco często giną osoby pragnące składać zeznania na wasz
temat lub wasi dowódcy. Powiedzcie, przypadkiem Jelenskiej nie dosięgła
zabłąkana kula w tył głowy, jak lejtnanta Grigorjewa?
- Nie wystrzelono jej z żadnego karabinu należącego
do mojego plutonu, towarzyszko pułkownik – przypomniał Maksym.
- Z pewnością – zaśmiała się. – Ale było wtedy
blisko, prawda? Omal was nie skazano. Ale ciekawszy był pierwszy raz, kiedy
byliście jeszcze niezbyt doświadczeni w tym co robiliście i popełniliście błąd,
w Liwie, podczas walki, kiedy byliście dowodziliście. Tamten sierżant załatwił
was pięknie, opisał wszystko dokładnie…
- W moich aktach nic na ten temat nie ma – powiedział
Gerber.
- To prawda, już nie, ktoś je dobrze wyczyścił. Ale
mam dla was informację. Mam kopie tych wszystkich listów i raportów, które tam
trafiły lub miały nie dotrzeć – poinformowała go. – I co wy na to? Gdyby
Kaliciński je zobaczył, natychmiast strzeliłby wam w łeb, aby ocalić rewolucję
przed takim wrzodem. Po Liwie i tak wam się udało, choć poszliście do karnego
batalionu, w bitwie warszawskiej daliście piękny popis odwagi w Ząbkach
prowadząc natarcie, a potem znowu się wpieprzyliście gdy złapano was jak
przemycaliście ludzi przez Kordon. To jeszcze pół biedy, ale wy braliście od
nich pieniądze i nawet ich nie zabijaliście, tylko sprzedawaliście warszawskim
bandziorom. Ten wasz dowódca, Arkuszyn miał już gotowy rozkaz, kiedy zginął.
Całkiem odpowiedni moment, żeby zostać odciętym w tunelu z Polakami. A wy
byliście w pobliżu i nie daliście rady mu pomóc.
- Zginął z honorem – zauważył Gerber.
- Ciało zostało przez nich na wpół zjedzone i poszatkowane
nie do rozpoznania, nie miał łatwej i prędkiej śmierci, nie odnaleziono jego
broni. Za to wy mieliście magazynek z jego SWD.
- Nie możecie tego wiedzieć.
- Mogę i wiem – oświadczyła. – Całkiem niezły z was
skurwysyn, towarzyszu sierżancie. Szumowina jakich mało. I wiecie o tym dobrze
– patrzyła na niego triumfalnie. – Ale chyba wiecie, że nie mówię tego, by
pokazać wam, że mam was w ręku. Bo i bez tego mogę w każdej chwili kazać moim ludziom was przytrzymać i wykastrować,
jeśli przyjdzie mi na to ochota. Mówię wam o tym jak wygląda sprawa z
Kalicińskim, a także o fakcie, iż przyjrzałam się waszej karierze z jednego
powodu. Interesuje was z jakiego?
- Tak jest, towarzyszko pułkownik – powiedział
Gerber, wiedząc iż jest to jedyne, co może w takiej sytuacji powiedzieć.
- Bo jesteście dokładnie takim człowiekiem jakiego
nam potrzeba – powiedziała dobitnie.
Zapadła cisza, przerywana dźwiękami z niezbyt
odległego lotniska, ciemności nie rozświetlały w tym miejscu reflektory
ustawione na wieżyczkach obozu, przecinające noc w połączeniu z
termonamiernikami i czujnikami ruchu szukające śladu Polaków, których nie
powinno w tym miejscu być. Ostatnim śladem ich obecności były czarne sylwetki
wypalone ogniem atomowego wybuchu na ścianach domostw przylegającym do rynku.
Gerber przestał wpatrywać się w ciemność i zwrócił ku Afanasjewej.
- Co macie na myśli, towarzyszko pułkownik? –
zapytał.
- Misja, na którą się udajemy wymagać będzie nie
tylko bezgranicznego posłuszeństwa, oddania i wierności sprawie – odparła. –
Lecz również czegoś więcej. Komunistyczna idea to jedno, ja ludzi, którzy bez
wahania skoczą w ogień, mam na pęczki. Potrzebuję kogoś, kto nie będzie miał
skrupułów, nie zawaha się wykonać rozkazu, lecz jednocześnie za wszelką cenę
będzie chciał przetrwać, nie bacząc na własnych towarzyszy broni. Kogoś, kto
bez wahania poświęci swój własny pluton, bez oglądania się na towarzyszy broni,
jeśli zajdzie potrzeba. Potrzebuję skurwysyna, jakim wy jesteście.
Zrozumieliście?
- Nie do końca, towarzyszu pułkownik – przyznał
Maksym.
- Zrozumiecie
– powiedziała. – Od tej pory wykonujecie polecenia Kalicińskiego, nie
wychylacie się. Czy to jasne?
- Tak jest.
- Stajecie się idealnym sierżantem, jakim bylibyście
gdyby nie wasza chęć osiągnięcia zysku, niegodna prawdziwego komunisty, za co
należałoby was rozstrzelać. Lecz w głębi serca jesteście moim człowiekiem.
Pracujecie tylko i wyłącznie dla mnie, przyczajacie się i czekacie na sygnał.
Wiecie dlaczego?
- Nie.
- To misja wysokiego ryzyka. W jedną stronę. Nie
wszyscy z niej powrócą. Dwa plutony i ciężki sprzęt wesprą żołnierzy specnazu
warunkowanych by wykonać każde moje polecenie. Wszyscy mogą zginąć, oprócz
jednej osoby. Mnie. Muszę z niej powrócić i złożyć meldunek. Jeśli chcecie być
drugą osobą, wiecie co macie czynić.
- Dokąd się udajemy? – zapytał coraz bardziej
skołowany Maksym.
- Do Warszawy – odparła Afanasjewa, po czym zamilkła,
pozwalając aby ciężar tych słów dotarł do Gerbera i odpowiednio nim wstrząsnął.
Mimika twarzy sierżanta po raz pierwszy ożyła, pozwalając na wyrażenie uczuć.
- Warszawa
upadła – powiedział mimowolnie.
- Wiem co myślicie – odpowiedziała spokojnie. –
Byliście tam. Gwałtowne wyrojenie zony, przedarcie się przez podziemne tunele
na lewy brzeg, twory grasujące w tunelach. I chaotyczny odwrót oraz porzucenie
Kordonu, wycofanie sił i pozostawienie tam obrońców, którzy zostali oblężeni w
bazie. Porzucenie mieszkańców i ewakuacja lotniska na Mokotowie, skąd odleciał
specnaz i personel wojenny. Następnie teren na górze objęła zona, a my
umocniliśmy się na linii Wisły w Puławach, tworząc bufor, który wypalamy żywym
ogniem. Czy tak?
- Tak jest, towarzyszko pułkownik.
- Gerber, przestańcie mi przytakiwać. Mam
wystarczająco dużo niewolników, którzy to robią – powiedziała. – Potrzeby mi
ktoś myślący. Kiedy przestanie was paraliżować strach związany z chwyceniem was
za jaja przez Akwarium, może się nieco ockniecie. Oby nie za bardzo. To
wszystko miało miejsce prawie trzy lata temu, od tamtej pory nikt nie dotarł do
Warszawy i nie wiemy co się tam dzieje, prawda?
- Nie ma łączności – odparł Maksym. – Podobno
wysyłano tam patrole zwiadu, ale żaden nie wrócił.
- Zgadza się – mruknęła. – Sytuacji nie ułatwia fakt,
iż teren na południe do miasta, aż po Kozienice stal się terenem łowieckim
Polaków, których usiłujemy tam zatrzymać. Wykonujemy okresowe patrole lotnicze,
wypalamy rejon żywym ogniem, lecz zona powoli się rozrasta. Choć porzuciliśmy
ten obszar, wciąż mieszkają tam ludzie. Nie mieliście o tym pojęcia, prawda?
Stoi to nieco w sprzeczności z naszą oficjalną polityką. Problemem jest jednak
Warszawa. Nie mamy pojęcia co tam się dzieje.
- Panują tam Polacy – mruknął Maksym.
- Czy aby na pewno? – zapytała. – Nie potwierdziliśmy
oficjalnie, aby Kordon upadł, a ludzie z miasta zginęli.
- Nie ma innej możliwości – powiedział, cofając się
do tamtych dni, wkrótce po śmierci Arkuszyna. Pamiętał zaciekłą walkę w
tunelach, gdy pojawiły się twory potrafiące przebić żelbetonowe ściany tuneli
metra, stanowiącego dom dla mieszkańców miasta i schronienie dla wojska.
Niezliczoną hordę Polaków, która przedarła się do tunelu prowadzącego na
Wileniak, odcinając w zasadzie Kordon od głównej linii metra, szalone
przemieszczenia żołnierzy tunelem serwisowym na Mokotów, skąd nadchodziły
informacje o pobitym specnazie, ofiarnie likwidującym południową zonę.
- Coś wam powiem, Gerber – powiedziała. – Nie wiemy
co tam zastaniemy. Aż po granice miasta zmienne występują sporadycznie,
jesteśmy w stanie dostrzec ze sputnika przemieszczenia Polaków i wyłaniający
się wzór – zawiesiła głos. – Lecz nie wiemy co dzieje się nad miastem, a tym
bardziej pod nim. Samoloty nie są w stanie się tam zbliżyć, rządzi tam
niepodzielnie inna fizyka, której nie są w stanie przeniknąć nawet nasze
sputniki. I z jakiegoś powodu żaden wysyłany przez nas zwiad nie powrócił,
nawet ten który miał przykazane trzymać się z dala od samego miasta i rozpoznać
jego otoczenie. Doświadczeni zwiadowcy, nauczeni zony i zmiennych, przepadli
jak kamień w wodę. Również stalkerzy, których tam rzucaliśmy, w zamian za
darowanie win. Żaden nie wrócił.
- Hordy Polaków – powiedział Maksym. – Widziałem je
trzy lata temu. Z nimi nie da się wygrać.
- Nie chcemy wygrać – odparła. – Ale wykonać nasze
zadanie. Dlatego rzucamy siły w ilości, jaką jesteśmy w stanie szybko i
sprawnie przemieścić. Wczoraj posłaliśmy już zwiadowców, aby rozpoznali teren
przed naszym przybyciem. Bo to nie Polacy są naszym problemem, ale ktoś inny.
- Kto taki? – nie zrozumiał.
Nachyliła się w jego kierunku.
- Na Warszawę podąża wróg – odparła. – Nie wiemy
czego chce, ale znalazł się na naszym terenie, więc musimy powstrzymać go jak
najszybciej. Kiedy wy wyzwalaliście Chełm, między Poznaniem a Warszawą
wylądowali imperialiści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz