czwartek, 2 marca 2023

Jasne światła: Rozdział 28

 28.

Świat Satyi Nayady przestał istnieć, najpierw przegrodzony szklaną barierą, przez którą nie mogła się przebić i niczego zrobić, buntując się przeciw temu co się działo, zdradzona przez własne ciało, nie mogąc zrobić niczego, ani też odezwać się. Wydano jej polecenia, a ona musiała się do nich dostosować. A potem bariera została rozbita, a ona wyzwolona, zalały ją miliony wspomnień, których nie znała, nie pamiętała, przypomniała sobie wszystko i to ją przerosło.

Broń wypadła jej z ręki na podłogę, a ona przestała cokolwiek rozumieć.  Ktoś ją szturchnął, popchnął, lecz nie była w stanie się przeciwstawić, tylko upaść na ziemię, zmagając się z własną pamięcią, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Na pewnym poziomie nadal rejestrowała otaczającą ją rzeczywistość, lecz nie potrafiła zrobić już niczego, gdy wszystko to niej wracało. Budzyńska krzyczała, że nie ma z tym nic wspólnego, nie wie co się stało, lecz jej baza danych straciła nagle obiekty, sieci relacji wzajemnych pękły i nie utworzyły się na nowo.

Satya leżała na podłodze promu, jej wzrok był pusty. Stała nad nią Deveraux gotowa do niej strzelić, lecz nie czuła takiej potrzeby. Miała przed sobą kogoś pozbawionego kontaktu z otoczeniem. Gdy pchnęła Nayadę, ta pozostała w tej pozycji, nie zwracając uwagi, iż leje się na nią krew agenta Coertzee, która trysnęła przez podniesioną osłonę hełmu. Zginął na miejscu, nie mając szansy odezwać się słowem. Doskonale zrozumiał, jaki rozkaz wydała Satyi Budzyńska, używając słów kodowych. Satya na pewnym poziomie wszystko pamiętała.

- Co jej zrobiliście? – krzyknął Kowalski. Przykładał broń do głowy Budzyńskiej.

- My? Absolutnie nic, to wszystko wasza robota! Nie miałam pojęcia, że go zabije!

Ktoś ją szarpał i popychał, lecz jej już nie było. Przestała właśnie istnieć wraz ze swoją osobowością pogrążając się w mroku.

- Ona nie reaguje na bodźce – mówiła Vasquez. – Oczy nie podążają za światłem.

- I dobrze jej tak, pieprzona zdrajczyni! – komentował Baumannn.

- Co ty jej zrobiłaś?

- Nic. To wasze służby, to CIA ją zaprogramowało, od dziecka kodując jej określone zachowania – mówiła Budzyńska, której Kowalski wciąż przyciskał broń do głowy. – Macie taki program, kiedyś nazywał się MK-Ultra, teraz nazywa się zapewne inaczej, odnieśliście wspaniałe sukcesy w kodowaniu behawioralnym. W końcu jedyny agent, którego nie można wykryć, to agent nieświadomy, nieprawdaż? Zakodowano jej wzorce zachowań, słowa klucze, następnie zlecano zadania, po ich wykonaniu kasując je z pamięci. My ją po prostu przejęliśmy kodując jako podwójną agentkę!

- Co?

- Nikt nie wiedział, że jest naszą agentką, nawet ona – powiedziała Budzyńska. - Nie wiem kto z waszych wpadł na pomysł, by umieścić ją na pokładzie, mieliśmy już zaawansowaną operację przejęcia „Von Brauna”. Gdy dowiedzieliśmy się, że będzie na pokładzie, a wraz z nią agent CIA, wysłany po to, by ją nadzorować, nie mogliśmy zmienić już planu. Podjęliśmy jedynie działania na wypadek, gdyby coś nie wyszło i ją zakodowaliśmy, ale nie wiem jak udało wam się przeżyć!

- Kurwa! Zabijmy ją, Kowalski!

- Co ty pieprzysz! - zawołał kapral do Budzyńskiej. - To ona nas ocaliła, gdy „Von Braun” stracił zasilanie!

- Sprzeczne priorytety, to zawsze był problem w przypadku przejmowania takich agentów. Nie wiem co się jej stało.

- Chętnie bym zapytał, ale nie jestem w stanie – wycedził Kowalski, wskazując na Satyę.

- Nie mam z tym nic wspólnego, operacja „Von Braun” nie była moja. Informacje na jej temat otrzymałam tuż przed wyruszeniem do Krasnajej Zwiezdy, gdy okazało się, że się tam pojawiliście…

Mówili coś jeszcze i krzyczeli, lecz Satyi było to obojętne. Pamiętała wszystko, począwszy od dzieciństwa, gdy ich dom odwiedzali ci dziwni mężczyźni, aż po dzień gdy zabrano ją do ośrodka, gdy jej ojca aresztowano za zdradę. Nagle wróciły sesje, treningi, zadawany jej ból i przyznawane przyjemności, pierwsze zadania, jeszcze w szkole i później. Jej związki. Te o których pamiętała, nie trzech a czterech mężczyzn, czwartego z którym polecono się jej związać po śmierci Tomasza, starego wykładowcę podejrzewanego o hippisowskie sympatie, z którym musiała chodzić do łóżka i raportować jego poglądy. Pamiętała wskazywanie kolejnych studentów, prowokowanie ich na polecenie prowadzących agentów, których oskarżano na tej podstawie o zdradę i aresztowano. Pamiętała inne zadania, podrzucanie narkotyków, to co polecano jej robić z kobietami. I wreszcie innych ludzi, którzy pojawili się pewnego dnia, mówiąc o przodującym ustroju, dla których zdobywała inne informacje, wszyscy kasujący jej umysł jak procedurę w eniaku. Zmieniający  krok po kroku jej matematykę.

Coertzee, jej osobisty nadzorujący na ISS, da jej zadanie pilnowania Shelbyego, ustalenia co tamten knuje, w jaką grę wciąga NASW Satyę, co jest właściwie celem misji. Odwiedza ją tamtej nocy na ISS, koduje ją, zlecając zadania. Pamięta jak na ISS pierwszy napotkany oficer podał jej sekwencję, a gdy szli do jej kajuty uprzedził, że ma reagować na wywołanie sekwencją ruchów, której użyła potem Budzyńska. Powiedział, że ma ukryć swą tożsamość i zapomnieć całkowicie o wszystkim, tak długo jak nie zostanie zagrożona i zdemaskowana.

Lecz została zdemaskowana, a wówczas jej kodowanie gwałtownie się uruchomiło. Pamięta jak stoi i rozmawia z Shelbym, który znowu ją przepytuje. I zaczyna się zastanawiać nad jej zmieniającym się charakterem, nad faktem, że nie panikuje, wcześniej zaś była pełna nerwów. Pyta czy słyszała o programie CIA, który pozwala wpływać podprogowo na innych, a oni o tym nie wiedzą. Podejrzewa Coertzeego, zaczyna rozumieć jego grę. Zadaje jedno pytanie za dużo, bez zastanowienia, zauważa, że ktoś taki może, nawet nie wiedzieć, że… Więcej nic już nie mówi. Satya wyłącza zawór i zatrzaskuje go w środku, zajmuje jej to 20 sekund i wraca na swe miejsce i pracując dalej wraz z Everettem, zapominając natychmiast o tym co uczyniła.

Wszystko wraca, gdy Budzyńska ją uwalnia. To co kazano jej robić, to jak wykorzystali ją Coertzee i jemu podobni, co jej uczynili i do czego przez te lata zmusili. To oni wzięli jej bazę relacyjną i wykorzystali w swej wojnie, a ją zmienili w broń. Wszystko to spływa na nią w ułamku sekundy i po raz pierwszy w życiu jest wolna, może podjąć decyzję jakiej nie podjęła w swoim życiu. Strzela Coertzeemu w głowę, człowiekowi, który jest jednym z tych, którzy jej to uczynili. I jednocześnie zabija sama siebie, nie radzi sobie z falą wspomnień, jej umysł zapada się do środka.

Lecz pamięta jeszcze jedno. Ciemną istotę o płonących oczach, która prosi o jej pomoc. O ratunek, bowiem to co nadchodzi, jest przerażające. Wie, że ta istota jest po jej stronie, chce jej pomóc, powstrzymuje energię „Von Brauna” przed całkowitym wygaszeniem podczas rzutu fotonowego i ocala ich wszystkich, choć sporo to ją kosztuje. Rozmawiały o tym, gdy ją ujrzała. Lecz więcej nie pamięta, prócz tego, jak bardzo Zjawa Cienia lęka się tego, co się zbliża, bo wie co się wydarzy i usiłuje to powtrzymać, lecz nie może, bo wszystko już od dawna nie zależy od niej. Ocal nas. To jej słowa. Satya nie powtórzy ich nikomu, bowiem nie jest w stanie utworzyć z nikim w sieć relacji. Z jej ust cieknie ślina.

- Co jej się stało? – zapytał Walter patrząc w lufę karabinu Baumannna. – Nie podejrzewałem, że jest po twojej stronie.

- Ona również – powiedziała Budzyńska. Kowalski nagle ją szarpnął.

- Przestań gadać! – krzyknął. – Powinienem cię zabić tu i teraz!

- Ale nie zrobisz tego – stwierdziła, nie odwracając wzroku. – Jestem twoim zyskiem z tej misji i wartością dodaną. Masz oficera GRU z bezcenną wiedzą, a przede wszystkim coś więcej niż suche dane, które chcieliście zdobyć. Masz kogoś, kto należał do zespołu badającego Mrok.

- Co badającego?

- Ciemną Materię. Masz także kogoś kto jej dotknął i kogo zona wypuściła.

- Zabijmy tę dwójkę, Kowalski – poradził Baumannn. – Kto wie, czy nie mają jakiejś bomby, żeby wysadzić nas na „Von Braunie”.

- Zabijcie nas, a bomba wybuchnie wcześniej – powiedziała Budzyńska.

- Nie mogę ci wierzyć – warknął Kowalski.

- Nie możesz. Więc zastanów się, czy zabiłabym swoich ludzi, gdybym chciała po prostu wysadzić wasz statek. Rusz głową i niech twoje uczucia z powodu tego co spotkało Satyę Nayadę nie rzucają na nie cienia. To nie ja jej to zrobiłam tylko twój Sojusz Wolnych Narodów uczynił z niej marionetkę. Wasze społeczeństwo pełne jest takich osób, FBI dzięki nim kontroluje tę waszą śmieszną demokrację.

Spoglądał w jej zielone oczy, po czym poluźnił uchwyt i pchnął ją na powrót na siedzenie. Obok marines odciągali ciała dwóch Rosjan potwierdziwszy ich śmierć. Wszystkie strzały były śmiertelne celne, wykonane z przyłożenia, których nie miały szansy zatrzymać żadne osłony ani kamizelki. Proste i szybkie chirurgiczne cięcia i trafienia w serce.

- Na waszym miejscu zastanowiłabym się nad tym strzałem – powiedziała wprost do wymierzonej w nią lufy. – Jeśli chcecie mieć oczywiście szpiega, który będzie mówił i wyjawi całą swą siatkę wraz ze stopniem infiltracji CIA.

Patrzył na nią, a ona nie wyglądała na przestraszoną, rozważywszy za i przeciw, zyski i straty.

- Zdradzasz swoich – powiedział w końcu. – Nasz wywiad nie wypuści cię z rąk. Nie sądź, że obejdą się z tobą jak z jajkiem.

- Nikogo nie zdradzam – odparła. – Dzieją się rzeczy, o których nie masz pojęcia. Poradzę sobie.

- Chętnie by nas zabili – zauważył Walter.

- Dziwisz się? Jesteśmy ich wrogami. To imperialiści – odparła. – Czują do nas to samo co ty do Polaków.

- Zamknijcie się i nie próbujcie gadać! – zażądał Kowalski.

- Kapralu, przypominam, że ciągle jeszcze mam do wprowadzenia pewne kody i nie możecie mnie do tego zmusić, więc chwilowo jesteście zależni jeszcze od tego kaprysu – powiedziała. – Więc na razie pozwólcie, że dokończę tę rozmowę, albo po prostu zwyczajnie się odpierdolcie – jej oczy błysnęły wyzwaniem.

Walter obserwował całą tę sytuację, czując panujące napięcie. Patrzył na podłogę, gdzie leżała Satya Nayada sprowadzona wyłącznie do podstawowych funkcji życiowych, oddychająca szybko, nie reagująca na żadne próby kontaktu. Vasquez pochylała się nad nią, lecz nie była w stanie niczego uczynić.

- Co z nami zrobią? – zapytał Walter, podnosząc wzrok.

- Wrzucą do cel i przesłuchają przy użyciu rozmaitych metod – powiedziała Swietłana. – Od ciebie dowiedzą się wszystkiego, nie umiesz niczego ukryć, lecz nie wiem czy w to uwierzą. Nawet tym tutaj trudno było uwierzyć, że zona przerzuciła nas na Ziemię, do bazy maoistów. Aspekty, stożki i wreszcie sam Kompleks nie będą dla nich czymś prawdziwym.

- Nie znają zony.

- Poznają – powiedziała z błyskiem w oku.

- Co masz na myśli?

- Maoiści to teraz jaźń kolektywna – powiedziała. – Jak sądzisz co teraz sądzą? Jeśli wszystko się powiodło, ich baza zajmująca się eksperymentowaniem z Mrokiem i zmiennymi została zniszczona, przez oddział Sojuszu i Związku. Wniosek może być tylko jeden, ich wrogowie się zjednoczyli. Sojusz spotka teraz coś więcej, niż tylko proste anomalie grawitacyjne i walki w Australii, zaczną się zmagać z całą potęgą tego, o czym nie mieli pojęcia. Wkrótce zmierzą się ze zmiennymi i tworami, zaadaptowanymi do ich taktyki walki. Maoiści w jakiś sposób zdobyli część mocy zony i ją zaczynają nad nią panować.

– Mówiłem wam już wtedy, to jest zagrożenie, które wszyscy muszą pokonać – zauważył.

- Zona rośnie w siłę – przyznała. – W tym rzeczywiście się nie pomyliłeś. Dzieją się rzeczy, o których nie mamy pojęcia. Cokolwiek tam jest, jest już na nas gotowe. Gdzie ona cię zabrała? – zmieniła nieco temat.

- Kto?

- Ciemna Pani.

- Do jednego z aspektów – odpowiedział. – Z mojej perspektywy to wszystko wydarzyło się cztery dni temu.

- Po co?

- Nie mam pojęcia – powiedział. – Znowu powiedziała te same słowa… O tym, co nadchodzi… Znowu spotkałem tam Barię. I generała.

- Spotkałeś generała Mrok? – jej oczy się rozszerzyły.

- To szaleniec – powiedział. – On chce tej mocy dla siebie. Zastawił pułapkę na Ciemną Panią. Nie wiem czy jej nie  zabił – opowiedział jej o tym, co ją spotkało.

- Nie wiem w co gra generał – powiedziała po chwili. – Muszę nad tym pomyśleć… ale jestem pewna jednego, Walter. To jeszcze nie koniec. Również dla nas.

- To znaczy?

- Cokolwiek się dzieje, zona się o ciebie upomni. Jesteś częścią tego wszystkiego – wstała. – I nie zostawi cię byś zgnił w jakiejś celi w kosmosie.

- Zona?

- Ta z ciemną twarzą i o płonących oczach.

- Zawsze chciałem zobaczyć kosmos.

- Więc dopilnujmy, aby nic ci tego nie uniemożliwiło. Mam jeszcze pół minuty by nie dopuścić do wybuchu Burana, a imperialiści zaczynają się już denerwować.

 

Dwie godziny później zakończyli dokowanie do „Von Brauna”, który znajdował się daleko od marsjańskiej atmosfery. Statek trzymał się setki mil od miejsca, w którym go pozostawili, gdzie jak planowali, kilka godzin temu miał na nich czekać. Szalała tam teraz burza jonowa, obszar zakłóceń uniemożliwiających funkcjonowanie jakiemukolwiek urządzeniu Sojuszu, pełna pozostałości po zaciekłej bitwie, jaką tu stoczono. Jej ślady widoczne były doskonale na poszyciu „Von Brauna”, a Jones nie potrafił odebrać sobie przyjemności patrzenia na kosmos przez pancerne szyby Burana, wspomagając się oczami podczas dokowania ciężkim i nieruchawym promem. Okręt Sojuszu miał rozerwane poszycie, w jego burcie ziała wyrwa, a nawigator nie mógł się nadziwić, jak udało się mu przetrwać. Wreszcie kołnierz desantowy trafił w zaczepy i prom połączył się z uszkodzonym statkiem, a on mógł odetchnąć i przestać spoglądać wprost w dziury oraz wyrwy w kadłubie. Dokowanie przebiegło udanie, na szczęście ten aspekt techniki był wspólny dla Sojuszu i Związku. Wyłączał po kolei urządzenia, spoglądając z niepokojem na telemetrię. Do przybycia wrogich Wostoków i Woschodów pozostały minuty.

Gdy wreszcie otworzyła się śluza, odetchnęli z ulgą ciężkim powietrzem, wkraczając na pokład opuszczony nie tak dawno temu. Arciniegas już na nich czekała, trzymając w ręku pistolet, a obok niej stał Mellier z karabinem gotowym do strzału, za ich plecami krył się Everett.

- Mówiłem, że to nie pułapka – powiedział.

- Jeszcze nie zdecydowałam, czy kogoś nie zabiję – poinformowała upojona zwycięstwem dowódca statku. – Co z  „Lincolnem” Jones?

- Przepraszam, że straciłem twój statek, Arci – powiedział mijając marines i ich jeńców, wchodząc na pokład. – Ale w zamian przywiozłem najnowszy model Burana.

- Gówno mnie to obchodzi – powiedziała. – To już nie mój statek, straciłeś swój prom.

- Co takiego?

- Gdzie pozostali? – zapytała wpatrując się w grupę.

- Nie wrócą, pani porucznik – poinformował Kowalski.

- Kapitan – poprawił Mellier.

- Co? – zapytał Scobee.

- Połączyliśmy się wreszcie z Hermesem – powiedział Mellier. – Kiedy was nie było „Von Braun” zestrzelił im krążownik. Właśnie przyszły rozkazy. Porucznik Arciniegas przywrócono stopień komandora. Zatwierdzono też objęcie przez nią dowództwa nad „Von Braunem”

- Aldrin działa nieco na wyrost – skomentowała komandor Arciniegas, kapitan statku Sojuszu Wolnych Narodów, USS „Von Braun”, myśląc, iż nawet nie wie, czy przywożona przez nich amunicja jest wystarczająco potężna, by uzasadniać ten rozkaz. Lista zostawiona przez Sikorskiego nie była kompletna, wypisał jedynie osoby, która miał okazję poznać. Admirał miał jednak jaja, skoro podjął takie działania, nie czekając na pełen raport. Przysunęła się bliżej spoglądając na wyprowadzaną ze statku Satyę – Co jej jest?

- Katatonia – powiedział Kowalski. – Chyba.

- A ta dwójka? Co robi na moim statku?

- Jesteśmy celem waszej misji – powiedziała Budzyńska zdejmując hełm, patrząc nad jej ramieniem, w kierunku Everetta. – Jesteśmy wiedzą o Ciemnych Materiach.

- Nie wiem kim jesteście, ale na pokładzie będziecie w kajdankach – warknęła Arciniegas. – Najpierw musicie mnie przekonać, że nie powinnam wyrzucać was przez śluzę.

- Pani kapitan… - usiłował wtrącić Everett.

- Ty jesteś Arciniegas? – Budzyńska patrzyła jej prosto w oczy. – Nie wiem jak udało ci się zestrzelić „Korolowa”, ale wiele osób straci z tego powodu życie. Ten okręt miał być niezniszczalny i wygrać wojnę w kosmosie dla Związku. Najpierw Antarktyda, teraz to. Admirał Tiereszkowa nie daruje ci tego. Każdy kapitan Kosmfloty będzie cię chciał dopaść.

- Niech przyjdą – brzmiała krótka odpowiedź.

Everett przecisnął się do przodu. Usiłował uzyskać od Satyi jakąś odpowiedź, ale tamta nie reagowała. Jej oczy pozostawały martwe.

- Co się działo na dole? – zapytał patrząc na marines. – Straciliśmy przesył danych…

- Czas się kompletnie popieprzył. I inne rzeczy – rzekł sucho Kowalski. - Nie wiem gdzie byliśmy. Może w Hindukuszu. Uważajcie na nią, odpaliła tam bombę atomową.

- Co takiego?

- Proszę jej zapytać –  powiedział. – Ona jest tym co przywieźliśmy. Oby była tego wszystkiego warta – wskazał głową Budzyńską, po czym ruszył w głąb statku. Marzył aby zostawić to wszystko za sobą, a po przybyciu na ISS upić się i zapomnieć. Wiedział, że wszystko wróci jeszcze ze zdwojoną siłą, łącznie ze śmiercią towarzyszy, nie tylko z powodu czekającego go pisania raportów i składania wyjaśnień.

Arciniegas wpatrywała się wrogo w Budzyńską oraz Waltera.

- Zapytam tylko raz. Co się wydarzyło na dole i z jakiego powodu nie widzę tu majora Gow?

- Mieliście pecha imperialiści – odpowiedziała Budzyńska. – Wpakowaliście się w sam środek nieznanego. Wasza wojna właśnie wkroczyła w nową fazę.

- Lepiej przestań mówić zagadkami – warknęła Arciniegas. – Kim jesteście?

- To nieco skomplikowane.

- Komplikacje nie mają miejsca na moim statku.

- Przyjmijmy więc, że jestem major Swietłana Budzyńska. Do niedawna członek specjalnej grupy w GRU odpowiedzialnej za zajmowanie się wszystkim związanym z zoną… tym co wy nazywacie anomaliami i strefami rażenia. Wraz ze mną jest młodszy lejtnant Karol Walter. Niegdyś zwiadowca Drugiej Armii Ludowego Wojska Polskiego. Tyle na początek.

- Prędzej czy później powiecie wszystko. Mamy całkiem niezłych specjalistów od przesłuchań – powiedziała Arciniegas. Ta kobieta zupełnie się jej nie podobała. W jej oczach nie widać było strachu.

- Zapewniam was, że ja im wiele nie powiem. A to co powie im lejtnant Walter może ich mocno zdziwić. Nie wiem czy nawet doktor Everett w to uwierzy.

- Co się dzieje na dole? – zapytał Everett. – Tam rozrasta się anomalia…

Budzyńska spoważniała.

- Przylecieliście w bardzo niewłaściwym momencie. Naukowcom z Krasnajej Zwiezdy udało się wreszcie w praktyce wygenerować mikro efekt zony. A wówczas stało się coś czego nikt nie przewidział, wynurzyły się z niej twory, choć nie powinno ich tam być, dopóki wskutek adaptacji gatunkowej nie przystosują się miejscowe gatunki. Z bazą stracono łączność, więc posłano do niej wojsko z pozostałych baz, aby ją odbić. Lecz wówczas na orbicie Marsa pojawiły się drony NASW, a coś niewidzialnego dla radaru przypuściło atak atomowy. Sojusz i Maoiści działający ramię w ramię? Nie mogliśmy do tego dopuścić.

- Kto?

- Maoiści potrafią już nie tylko zaburzać grawitację. Hodują własne twory, odporne na naszą broń i używają ich przeciw nam. Spytajcie swoich żołnierzy, którzy znaleźli się w środku tego wszystkiego. Na miejsce wysłano specnaz, jednak okazało się, że tamci osiągnęli już stadium, gdy nasze kule nie potrafiły im wiele zrobić. Potrafią także zaginać przestrzeń, gdy utworzono zonę połączyli z nią swoje własne zmienne przypuszczając na nas atak. Choć nie do końca potrafili to kontrolować – uśmiechnęła się. – Teraz jestem pewna, że nie działaliście razem, lecz gwarantuję wam, że Moskwa będzie innego zdania. Zwłaszcza, że przepadła cała baza i najpotężniejszy statek Kosmfloty. Z drugiej strony wdowa Qing sądzi teraz, że pracujecie razem z Moskwą. Obawiam się, że Sojusz czekają ciężkie czasy…

- Hindukusz – powiedział nagle Everett. - Tam tydzień temu miała miejsce potężna eksplozja jądrowa. Zrównała z ziemią masyw górski. Co Kowalski mówił o czasie?

Budzyńska zmrużyła oczy.

- Zastanawialiśmy się czemu nagle was zaatakowali tymi anomaliami. I wygenerowali huragan. Ciekawe. Zona rządzi się swoimi prawami, może skutek wyprzedził przyczynę?

- Co wy do cholery kombinujecie? – zirytowała się Arciniegas. – Po co przerzucacie flotę na Ziemię?

- Zapytajcie admirał Tierieszkowej – powiedziała Budzyńska. - Lot „Von Brauna” zdenerwował wiele osób, gdy ten wasz prom zerwał rozejm. Może zapragnęła wydać wam bitwę przy użyciu „Korolowa”? Pojawić się znienacka w przestrzeni ISS i zniszczyć waszą bazę? A potem posłać flotę?

- Musiałaby być popieprzona. Nawet my nie próbujemy zaatakować w ten sposób Ałmaza – pokręciła głową Arciniegas.

- Już dawno straciliście chęć wygrania wojny – powiedziała Budzyńska. – Chcecie ją jedynie zakończyć. Żaden z waszych kapitanów nie chciał się poświęcać, zresztą do czasu „Von Brauna” nie potrafiliście odskakiwać bezpośrednio po przybyciu na miejsce. Ten wasz stateczek zmienił losy całej wojny – rozejrzała się. – Ktoś opracował plan jego przejęcia, wyobraźcie sobie co go teraz spotka, jakim szokiem było dla wszystkich, gdy nie udało się go złapać na zaplanowanej pozycji z martwą załogą. A potem pojawił się na orbicie Marsa. Nie było wyjścia, by ocalić badania i dopaść „Von Brauna”, trzeba było użyć przedwcześnie „Korolowa”. Mieliśmy tylko kwadrans na zaokrętowanie.

- Co wy tam właściwie badaliście? – wtrącił się Everett.

- Zonę. I to, z czym się komunikuje.

- Komunikuje? – jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Wy naprawdę nic nie wiecie? – Budzyńska miała kpiący uśmieszek. – Ze wszystkich zon wydostaje się jakiś sygnał. Spektrum ciemnej energii, skierowane w głęboki kosmos. Zdaje się, że udało wam się ukraść nieco danych, które spływały do Krasnajej Zwiezdy ze wszystkich miejsc, wiecie już chyba dokąd skierowany jest sygnał?

- Do tego co gasi gwiazdy – powiedziała  Arciniegas.

- I zmierza w tę stronę. Podejrzewam, że admirał Tierieszkowa zna już wyniki wyliczeń. Od dwóch lat specjalny zespół sprawdzał dokąd kieruje się to coś… choć nie porusza się w linii prostej, nie da się ukryć, że zmierza ku nam. Lecz jeśli z Gwiazdy Barnarda dotrze do Alfy Centauri, dalej da się już taką linię wyrysować. Wiedzie wprost na Ziemię. Może Tierieszkowa już o tym wie i chce to powstrzymać? To zmierza wprost na terytorium Związku.

- Co takiego? - zapytała Arciniegas.

- Nie wiem czy już wiedzą dokładnie gdzie, ale ja się domyślam – powiedziała Budzyńska. – Czy te wasze eniaki wyliczyły już dokładnie współrzędne?

- Tak, tuż przed waszym przybyciem na pokład – odparł Everett. – Do…

- Do miejsca położonego tuż pod Warszawą. Kilka mil na południe. Zwanego niegdyś Królewską Górą. Mam rację? – zapytała.

- Na południe od Warszawy – przyznał. – Co tam jest?

- Nie mam pojęcia. Już nie. Wiem co było tam niegdyś – odpowiedziała. Popatrzyła w zamyśleniu na Waltera. – I być może gdzieś wciąż jest w jakimś nieznanym punkcie czasoprzestrzeni, skoro stożki  i płaszczyzny przetrwały. Wiem jedno. To nadchodzi.

- Co takiego?

- Dowiemy się. Już wkrótce. Nieprawdaż?

- Nie wiem jeszcze ile czasu mamy.

- Ja również. Ale obawiam się, że niewiele.

Rozległ się trzask interkomu i usłyszeli głos Triptree.

- Kapitanie, powinniśmy się stąd zabierać. Woschody i Wostok są już prawie w zasięgu odpalenia rakiet, naładowaliśmy generator i wyliczyliśmy dane rzutu.

Arciniegas podeszła do ściany i zdjęła z niej słuchawkę.

- Zaraz będę. Wynosimy się stąd – popatrzyła na zebranych. – Tutaj nic więcej nie zdziałamy. Pora wracać do domu.

Niecałe dwie minuty później przestrzeń wokół „Von Brauna” zaczęła falować, po czym statek zniknął w błysku jasnego światła skacząc ku ISS.

Tu kończą się „Jasne światła”. Dalsza opowieść poprowadzi na powrót ku Dzikim Polom i Warszawie, gdzie rozegra się „Blask Ciemności”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz