środa, 1 marca 2023

Jasne światła: Rozdział 27

 27.

Świat Kowalskiego został właśnie roztrzaskany na kawałki, gdy Satya Nayada wymierzyła do niego pistoletu. Strzał zaabsorbowały kinetyczna osłona jego skafandra, lecz wcześniej zostałby jednak rozerwany na strzępy, wraz z detonacją min.

- Kurwa – był jedynie w stanie powiedzieć. Zupełnie się tego nie spodziewał, bezbronna hinduska, nad którą usiłował roztoczyć opiekę, celująca teraz doń z broni sprawiła, że zamarł nie wiedząc co uczynić.

- Kowalski, strzelamy! – zawołał w interkomie Baumannn,

- Dlaczego? – wydusił kapral, lecz nie odpowiedziała mu.

- Puta – rzuciła Vasquez, a pozostali marines również dołożyli po przekleństwie.

Kowalski nie mógł zobaczyć jej oczu, przez opuszczoną osłonę hełmu, w której odbijała się burza nadciągająca z przeciwnej strony. Satya stała prosto i nieruchomo, a jej ręka nawet nie zadrżała.

- Na waszym miejscu niczego bym nie próbowała – w interkomie rozległ się głos Budzyńskiej, dając do zrozumienia Kowalskiemu, że słyszy ich rozmowę, a tym samym słyszała wydane wcześniej przez niego rozkazy. Nie miał pojęcia jak weszła na ich częstotliwość, zapewne ta zdrajczyni jej ją przekazała. Ocknął się. Jego wolna ręka instynktownie zwinęła się w znak przeznaczony dla pozostałych, uświadamiając wszystkich, że ich łączność została złamana. Budzyńska kontynuowała – Nie myślcie, że Satya Nayada nie strzeli. Jak myślicie, czemu Coertzee zamilkł? Gdyby mógł się odezwać chętnie by coś powiedział, ale wie co się dzieje.

Coertzee siedział w piasku obok min wpatrując się wprost w Satyę, stojącą nieruchomo. Nie odzywał się ani słowem.

- Od jak dawna dla nich pracujesz? – zapytał zimno kapral, lecz hinduska mu nie odpowiedziała.

– Zmarnowaliśmy już prawie pół minuty… - zaczęła Budzyńska, lecz Kowalski jej nie słuchał.

- To ty zabiłaś Shelby'ego!

- Shelby'ego? - nawet major GRU była zdziwiona. - Odpowiedz mu! - poleciła Satyi.

- Tak – odpowiedziała tamta metalicznym głosem wypranym z emocji. - Był praktycznie o krok od odkrycia kim jestem. Sam mi to powiedział.

- Widzicie, że Satya potrafi zabijać – powiedziała Budzyńska. – A teraz dość tych pogaduszek. Nie mamy na to czasu. Dziesięć sekund, Kowalski. Potem Satya Nayada wystrzeli. Wylecicie w powietrze. Następnie odlecimy stąd ja wraz z nią, jeńcami w postaci Waltera, agenta Coertze i Gruszawojem. Chyba, że rzucisz broń.

- Pierdol się! – poradził jej Baumannn.

- Dziewięć – całkowicie go zignorowała. Nim doszła do pięciu, Kowalski się ocknął.

- Plan C – powiedział.

- Mamy plac C? – zapytał Di Stefano.

- Rzucić broń.

- Ani mi się….

- Zamknij się Baumannn – powiedział, powtarzając z naciskiem – rzucić broń!

Zalewały go fale wściekłości, nie miał żadnych innych opcji. Mógł jedynie dać znak marines, aby pozostali w gotowości, mając nadzieję, że to jedyny sposób, by zachować życie i w dogodnej chwili odebrać tamtym karabiny. Ciasnota Burana była jego szansą, fakt iż Budzyńska po prostu nie strzeliła w powietrze, lub nie kazała uczynić tego komuś innemu, wskutek czego siły desantowe Sojuszu na Marsie przestałyby całkowicie istnieć wskazywał, iż nie zamierza ich zabić na miejscu. Łup w postaci pięciu żołnierzy USMC był dla specnazu nie do pogardzenia, zwłaszcza ze specjalnego oddziału zajmującego się abordażem do kosmicznych instalacji wroga. Nie liczył na łaskę ze strony Związku, doskonale wiedząc, że jeńców mogły czekać tylko tortury i indoktrynacja połączona z praniem mózgu, lecz jego jedyną szansą pozostawał w tej chwili Buran. W zasadzie nie miał innego wyboru, chyba że poświęcić się w imię zasad, a tym samym umożliwiając jej zwycięstwo. Nie zamierzał go jej dać w ten sposób, korpus nie mógł odejść bez walki. Przede wszystkim Kowalski miał jednak teraz inny cel. Chciał zabrać ze sobą na tamten świat Satyę Nayadę.

Z jakiegoś powodu Coertzee milczał, lecz stanął na nogi, co oznaczało, iż nie połknął jeszcze tabletki, w którą był wyposażony. Nigdy tego nie potwierdził, lecz wszyscy doskonale wiedzieli, że CIA musiało go w nią zaopatrzyć, wysyłając na terytorium wroga. On także najwyraźniej jeszcze się nie poddał, choć nie wiedzieć czemu, nie próbował się odezwać.

Chwilę wcześniej Kowalski popatrzył w kierunku wieży, po czym podjął decyzję. Dał znaki swoim ludziom, nie starając się specjalnie ich ukryć, doskonale wiedząc, że Budzyńska będzie oczekiwać oporu z jego strony. Miał jedynie nadzieję, że nie zna ich znaczenia.

- Dlaczego moi ludzie nie odpowiadają przez radio? – ponowiła pytanie, gdy karabiny opadły w marsjański piach. Dwóch żołnierzy specnazu opuściło pole minowe i celowało do szóstki marines z przodu, za plecami na muszce trzymali ich Coertzee i Nayada.

- Nie mam pojęcia, anomalia? – zapytał kapral. Budzyńska stała nieruchomo. Najwyraźniej na częstotliwości specnazu wydała jakiś rozkaz, bo jeden z desantowców drgnął i skierował się w kierunku promu. Kowalski spoglądał w ślad za nim, patrząc na Burana, którego właz pozostawał zamknięty. Był w stanie dostrzec, iż prócz klapy w burcie nieopodal skrzydła znajdowały się jeszcze boczne drzwi. Potężna maszyna, umożliwiająca zrzut wojsk w chwili lądowania. Promy Sojuszu nie mogły się w żaden sposób z nim równać, zwłaszcza iż pozostawały całkowicie nieuzbrojone, a ich atutem była zwrotność i manewrowość. Lecz pancerze ablacyjne absorbujące część energii kinetycznej trafienia nie były w stanie dać takiej osłony jak płytki, którymi obłożono Burana, dające zapewne również osłonę przed zjonizowanym promieniowaniem.

Specnazowiec szedł powoli z zachowaniem środków ostrożności, a gdy zbliżał się do Burana nagle prom wypuścił z sykiem sprężone powietrze, odpychając wirujący coraz bardziej marsjański piach, unoszony w powietrzu przez narastającą burzę. Wiatr wzmagał się. Klapa włazu dolnego zaczęła się otwierać, opadając powoli na wysięgnikach, ukazując mroczne wnętrze promu. Z tej odległości Kowalski nie mógł wiele dostrzec, zwłaszcza iż narastająca zamieć przesłaniała mu widok. Żołnierz jednak widząc to stracił czujność i przyśpieszył kroku, wpatrując się w ukazujące się wnętrze promu. I to go zgubiło.

Szedł prosto do Burana zapominając o wieży kontrolnej, spoza której coś wyskoczyło wykorzystując marsjańską grawitację.

- Smatri!- wykrzyknęła Budzyńska, zapominając iż jest na kanale otwartym dla marines, lecz było już za późno. Tuż obok speznazowca na ziemię spadł hardiman, kończąc w tym miejscu swój skok, po czym potężnym zamachem ramienia zadał mu cios, jednocześnie łapiąc swym chwytakiem kałasznikowa. Karabin został w jego uchwycie, zaś żołnierz po prostu odleciał,  trafiony uderzeniem ciężkiego metalowego ramienia zakończonego karabinem, po czym zniknął w powietrzu pośród burzy niesiony daleko w niewielkiej marsjańskiej grawitacji. Choć nie dostrzegli jego upadku, mającego miejsce wiele jardów dalej, jasnym było, iż gdy uderzy o powierzchnię będzie już martwy. Evergreen błyskawicznie odwrócił się i wycelował w kierunku grupy znajdującej się przy polu minowym.

Kowalski odetchnął głęboko. Pozostały przy życiu specnazowiec nie odwrócił się, wciąż trzymając ich na muszce. Na szczęście Gruszawoj ani Budzyńska nie zaczęli strzelać w kierunku hardimana, co spowodowałoby eksplozję.

-  Jakie rozkazy, kapralu? – rozległ się głos Evergreena.

- Kurwa, Kowalski, mogłeś nam powiedzieć – warknęła Vasquez.

- Przecież mówiłem, że plan C – rzucił. – Evergreen, wszystko słyszałeś?

- Miałem nasłuch od kiedy zaczęliście mówić o ładunku nuklearnym. Usiłowałem was wezwać, ale nie udało mi się, mogłem jedynie słuchać. Nie mam pojęcia z jakiego powodu, ale elektronika wciąż mi działa.

I chwała Bogu, pomyślał Kowalski.

- Jak dla mnie niewiele się zmieniło – rozległ się głos Budzyńskiej, w którym dało się słyszeć nutę gniewu. – Nadal nie możecie wystrzelić. Niech wasz żołnierz natychmiast opuści to działko. W tej chwili!

- Evergreen, status tango w zasięgu rażenia?

- Brak wrogich sił poza tymi, które są z wami – poinformował go marine. – Było trzech w wieży, ale trafił ich pocisk z granatnika.

- Piloci Burana?

- Nie żyją. Jones i Scobee są w środku, usiłują poderwać ptaszka.

- Evergreen, jesteś najlepszy – zawołał Jackson.

- Ty to powiedziałeś, człowieku.

- Jak dla mnie zmieniło się wszystko, towarzyszko – powiedział Kowalski. – Właśnie dałem wam mata.

- Nie podnoście broni – usłyszał w odpowiedzi. – Nie odlecicie dopóki nie wprowadzę kodów i nie odblokuję zapłonu. Szach, imperialisto, jeśli chcesz używać takiej terminologii. A szachy to gra, w którą ze mną nie wygrasz.

Nim zdążył odpowiedzieć, rozległ się głos Evergreena.

- Ruch na kierunku Krasnaja Zwiazda.

Kapral obejrzał się. Poprzez wirujący piach mógł dostrzec już tylko niewielki fragment bazy, która prawie w całości została pochłonięta przez anomalię, wzrastającą kulę fioletowego światła wypełnioną białymi rozbłyskami multiniestałości fizycznych czy jak tam nazywano te gówna zmieniające warunki zasad lokalnych. Z górnej części konstrukcji, z miejsca gdzie ziała dziura wyrwana niecałe trzy godziny temu przez majora granatnikiem wysypywały się istoty, wybijające się dzięki swym czterem rękom, przypominającym pajęcze odnóża, za nimi mógł dostrzec jeszcze inne. Najwyraźniej nie potrzebowały tlenu by oddychać. Kierowały się w ich stronę, a przez dziurę w ścianie przybywały kolejne.

- To nie jest gra, w którą ktokolwiek z nas wygra – powiedział.

Budzyńska nie zastanawiała się.

- Tę dyskusję możemy rozstrzygać w promie – powiedziała. – Wy zajmujcie miejsca po prawej, my po lewej. Wy macie Burana, ja kody startowe. Nasz spór będziemy kontynuować w powietrzu.

- Wyjątkowo się zgadzam – mruknął. – Brać broń! – polecił.

Podczas gdy marines sięgnęli po swoje karabiny, dotknęła swojego pasa, wciskając coś co się tam znajdowało. Metalowe kule zaczęły pogrążać się w ziemi, gdy deaktywowała miny.

- Ruchy! – zawołał Kowalski i zaczekał, aż marines znajdą się przed nim, biegnąc do promu, po czym sam ruszył w kierunku Burana. Nie zamierzał oglądać się za siebie, nie interesowało go także co zrobi Nayada, a także czy zdąży wsiąść na pokład. Coertzee bez słowa pobiegł przed nim.

Błyskawicznie przebyli krótki odcinek pomagając sobie skokami w zmniejszonej marsjańskiej grawitacji i znaleźli się na pochylonej klapie promu, wbiegając po niej w górę. Tu na chwilę zwolnili, bowiem dotarli do metalowych drzwi śluzy, którą musieli mijać pojedynczo. Kowalski zaklął, widząc iż Budzyńska wykorzystała tę chwilę, by wejść przodem tuż za Evergreenem. Lecz najwyraźniej niczego nie próbowała, bowiem nie usłyszał żadnych wystrzałów. Przepuścił przodem Nayadę, zwalczając kuszące pragnienie by ją to pozostawić, po czym sprawdził czy wszyscy znaleźli się na pokładzie. Obejrzał się po raz ostatni dostrzegając, iż istoty przebyły już połowę drogi między bazą a płytą lotniska. Za pół minuty miały dotrzeć do pola minowego. W ślad za nimi podążały dziesiątki kolejnych stworów. Klapa zaczęła się zamykać, a on szybkim krokiem opuścił luk desantowy, ledwie rzucając okiem na znajdujące się tu haki, stojaki i wyrzutnie bomb. Zdążył pomyśleć, że Buran to w zasadzie nie prom, lecz kanonierka i minął śluzę. Budzyńska już tam czekała, zatrzasnęła za nim drzwi jedną ręką po czym zaciągnęła dźwignię. Rozległ się syk wyrównywanego ciśnienia.

Popatrzył na wnętrze promu. Miejsca było tu nieco mniej niż w „Lincolnie”, lecz układ siedzeń był podobny, dwa rzędy znajdowały się na wprost siebie, a środkiem biegło przejście, dużo węższe niż na promie Sojuszu. Po prawej stronie fotele zajęła piątka jego marines oraz Coertzee, pozostawiając kilka pustych. Evergreen przyjął pozycję pochyloną, chwytak zatrzasnąwszy na metalowej obejmie, działkiem celując w fotele po prawej stronie. Siedział tu Gruszawoj i żołnierz specnazu, ich jeniec, a także  Nayada, nie opuszczająca broni. Zarówno po lewej i po prawej stronie wszyscy trzymali broń uniesioną na wprost, specnazowiec zdążył wydobyć skądś granatnik i celował w hardimana. Nie dało się jednak ukryć, że siły Sojuszu miały przewagę liczebną.

Budzyńska opuściła osłonę hełmu, a Kowalski uczynił to samo, gdy kabina napełniła się powietrzem.

- Sugeruję powstrzymać się od wymiany pocisków – powiedziała głośno. – Kiepsko się lata z dziurawym kadłubem, a jeszcze gorzej spada z powodu gwałtownej dekompresji – następnie powiedziała coś po rosyjsku, najwyraźniej powtarzając to samo Gruszawojowi. Ten nie drgnął, podobnie drugi ze specnazowców. Wszyscy w kabinie podnieśli powoli rękę i opuszczali osłony hełmów, wdychając powietrze pachnące smarami i okablowaniem. Spoglądali na napisy wykonane cyrylicą, na rozmaite śruby i nakrętki widniejące na wierzchu, na wnętrze tak inne od sterylnego i przytulnego „Lincolna”.

Gdy Budzyńska ruszyła do przodu, Kowalski natychmiast podążył za nią. Przecisnął się obok Evergreena, następnie przesunął w ciasnej przestrzeni między kolanami siedzących. Odwrócił się plecami do marines i spoglądał na siedzących po lewej stronie.  Z nienawiścią spojrzał na Satyę, lecz jej twarz nie wyrażała niczego, niczym maska pozbawiona uczuć, nie próbowała nawet podtrzymać kontaktu wzrokowego. Na jej twarzy nie był w stanie dostrzec triumfalnego uśmieszku, którego się spodziewał. Pistolet zdążyła zamienić na karabin, który trzymała mocno, co kontrastowało z jej wcześniejszym zachowaniem i brakiem obycia z bronią, teraz był jednak przekonany, że nie zawahałaby się wystrzelić. Minął żołnierza specnazu, następnie jeńca z twarzą pozbawioną wyrazu. Miał przymknięte oczy, jednak z jakiegoś powodu Kowalski był przekonany, że tamten zachowuje czujność, czając się w gotowości, jak gdyby czekając na dogodną okazję. Gruszawoj zmierzył go wymownym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że doskonale wie, jakie są zamiary kaprala, nie kryjąc się z faktem, iż on ma podobne.

Kowalski poczuł drżenie, a poprzez buczenie maszynerii doleciał go przytłumiony huk. Po chwili zorientował się, że ścigający ich Ochotnicy musieli dotrzeć do pola minowego. Nie mogło to ich powstrzymać, bo we wcześniejszych działaniach nie był w stanie dopatrzyć się wiele inteligencji, mimo pozawerbalnej kolektywnej komunikacji pozwalającej na koordynację ich działań. Lecz w tamtej bazie znajdowali się również naukowcy, możliwe więc, że odnaleziono niespodziankę pozostawioną przez Budzyńską i została już rozbrojona.

Kobieta przekręciła dźwignię w wąskim luku prowadzącym do przodu i zastukała, a po chwili właz się otworzył. Kiwnęła zapraszająco głową do Kowalskiego, a ten wskoczył do środka, wspinając się wąskim przejściem do kabiny pilotów. Podobnie jak reszta promu, także i ona była zupełnie różna od wnętrza Lincolna. Nigdzie nie było widać eniaków, migających światełek, a większość przestrzeni zajmowały rozmaite zegary i mechaniczne przełączniki. Na zielono migał ekran oscyloskopu, choć nie miał pojęcia wyniki jakich pomiarów wskazywał. W ciasno ściśniętych fotelach nerwowo poruszali się Scobee i Jones.

- Jak wam idzie? – zapytał Kowalski.

- Wspaniale – odparł z objawami lekkiej paniki Jones. – Ledwie pamiętam budowę teoretyczną i praktyczne loty Buranem w symulatorze, ale to było kilka lat temu w szkole bojowej. Ten jest jakiegoś nowego typu. Większość już rozgryzłem, ale nie mogę odpalić silników, wciąż grzeją się w pozycji jałowej.

- Lepiej żebyście byli dobrym pilotem – powiedziała Budzyńska wchodząc do kabiny. – Jeśli wam się uda będziecie pierwszym pilotem Sojuszu, który poleci działającym promem Związku. Tamte wasze podróbki zbudowane z zestrzelonych pojazdów nie mogą się tym równać.

Ale przynajmniej dają jakiś obraz, pomyślał Kowalski, dziękując w myślach tajemniczemu biurokracie NASW, który uznał lata temu, iż niezbędnym elementem nauki pilotażu jest poznanie własnego wroga poprzez naukę zasad awiacji pojazdów Związku. Teraz mogło to im uratować życie. Scobee zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem.

- Kto to jest? – zapytał Jones, spoglądając na kobietę w skafandrze z czerwoną gwiazdą.

- Nasz ładunek – mruknął Kowalski. – Mamy jeszcze kilka takich w ładowni.

- Jestem kimś, kto jak wy to mówicie, ma kluczyki do stacyjki – odparła. – A wy Kowalski, przydajcie się na coś – wskazała mu miejsce, przy którym przełączyła kilka przełączników. Na monitorze ukazał się czarno-biały obraz, przez który przechodziły pasy, pełen rozedrganych plam. Pokazała znajdujące się tam przełączniki – Tym sterujecie, tym otwieracie ogień. Celujcie dobrze, to  nie są te wasze cybermaszyny, my strzelamy ręcznie.

Kapralowi udało się wśród tańczących barw zorientować, iż kamera spogląda w kierunku bazy, skąd biło jasne światło, na tle którego widział poruszające się cienie. Patrząc na celownik pojął, iż kieruje działkiem umieszczonym na grzbiecie Burana, a po chwili udało mu się wycelować i otworzyć ogień. Przez prom przeszło drżenie, gdy usłyszeli jak działko NR zaczyna strzelać, siekąc nadciągającego przeciwnika. Budzyńska przełączyła kolejne przyciski.

- Odpalajcie teraz – powiedziała. – Odblokowałam konsolę startową.

Jones niepewnie zaczął wykonywać kolejne czynności, wspomagany przez milczącego Scobeego. Wyglądało jakby się nie śpieszyli, jednak to co było dla nich automatyczne na „Lincolnie”, tutaj wymagało zastanowienia, gdyż przyrządy umieszczono w innym miejscu. Minęła chwila dłużąca się w nieskończoność, gdy Kowalski poczuł wreszcie jak ociężały Buran drgnął i powoli zaczął toczyć się po pasie nabierając prędkości. Budzyńska trzymała się fotela przy którym usiadł, po czym popatrzyła na zegar na ramieniu swego skafandra. Spojrzała na kaprala.

- Przestańcie już strzelać – powiedziała wymownie.

Kapral przerwał ogień, kończąc wyrażać kierujące nim uczucia, które pragnął uzewnętrznić, od chwili gdy po raz pierwszy spotkał tę zielonooką kobietę. Jej twarz tonęła w mroku kabiny, oświetlanej jedynie przez zainstalowane tu światła. Podobnie jak „Lincoln” także i wnętrze tego promu było ciemne. Kowalski czuł, iż nabierają prędkości.

- Co dalej? – zapytał retorycznie, spoglądając na trzymany przez nią w ręku pistolet. Sam także trzymał dłoń luźno, gotów do oddania strzału.

- Startujemy – odparła, unikając tematu.

- Nawiązałeś łączność z „Von Braunem”? – zapytał.

- Z niczym nie mam łączności – padła odpowiedź Scobeego. – Skanowałem już różne częstotliwości, to ich radio jest lepsze, działa nawet w strefach wybuchów jądrowych, ale mam tylko ciszę w eterze. Nawet na tym pieprzonym radarze nic nie ma. Zupełnie jakbyśmy byli w jakiejś klatce Faradaya!

- Wznieśmy się wyżej – powiedziała spokojnie Budzyńska. – Zdaje się, że za nami rodzi się zona. Skutecznie utrudnia jakąkolwiek łączność. Wynieśmy się stąd nim nas dopadnie.

- Co takiego?

- Kapralu, nawet nasze maszyny nie są odporne na zmienne i inne dziwne zjawiska – powiedziała zmęczony głosem. – Im dalej w głąb zony tym bardziej się psują.

- Na razie martwiłbym się wybuchem atomowym – warknął.

- Jeszcze dwie minuty, mamy czas – zapewniła ze spokojem.

- Pas się kończy, a to się nie podrywa! – zawołał Scobee wpatrujący się w odczyt terenu widoczny, przesuwający się w formie wykresu za podłużną szybą.

- Nie panikuj, oni podnoszą się przy użyciu dopalacza – burknął  Jones, po czym pociągnął do siebie dźwignię. Budzyńską nagle rzuciło wprost na Kowalskiego, spadła na jego kolana, wbijając weń swój pistolet, zaś lufa jego karabinu trafiła ją w brzuch, gdy przeciążenie wcisnęło go w fotel. Buran przechylił się i zaczął wznosić.

- Kurwa, prowadzi się to jak krowę – jęknął Jones. – Prawie w ogóle nie reaguje na stery. Kąt wznoszenia praktycznie nie istnieje!

- Fajnie – mruknął Scobee. – To nie poleci w górę.

- Będę wznosił się po spirali – Jones trzymał stery z widocznym wysiłkiem. – Zobaczymy jakie to ma zużycie paliwa.

- Nie wiem jak policzyć kurs spotkania – jęknął Scobee.

- Tam masz dane arytmetyczne, imperialisto – Budzyńska podniosła się z Kowalskiego, mierząc go przeciągłym spojrzeniem. Wskazała leżące na stanowisko niedaleko jego papiery.– Matematyka pozostaje uniwersalna, poradź sobie.

- Eksplozja atomowa za naszymi plecami! – zawołał Jones, gdy kilka lampek zaczęło migotać na czerwono, a zegary kręcić się jak oszalałe. – Dwie kilotony!

- Zdaje się, że to elektrownia – mruknęła Budzyńska. – A jednak coś wam się imperialiści udało. Ciekawe czy…

- Jak daleko jesteśmy?  -przerwał Kowalski.

- Skąd mam wiedzieć, kurwa, oni liczą w jakichś wiorstach!

- Nie bójcie się kapralu – powiedziała Budzyńska. – To nie wasz wątły stateczek, Burany przystosowane są do desantów bojowych w strefie eksplozji atomowych.

Jakby na potwierdzenie tych słów promem zakołysało, a ona złapała się oparcia fotela Kowalskiego. Tym razem utrzymała pozycję nie spadając na jego kolana, a on z niepokojem popatrzył na jej pistolet. Palec wciąż trzymała przy samym spuście, gotowa by strzelić, a on miał jedynie nadzieję, iż nie uczyni tego wskutek utraty równowagi. Musiał wymyślić jak ją rozbroić i pozbyć się  zagrożenia z kabiny. Pora zakończyć to co rozpoczęli nie tak dawno temu w bazie, gdy oba oddziały się spotkały.

- Chryste! – jęknął Jones. – To jest strasznie powolne! Może i stabilne, ale reaguje z opóźnieniem!

- Coś za coś – powiedziała Budzyńska nadal nie patrząc w jego stronę. – Nie jest przystosowane do ucieczki jak wasze stateczki, lecz do przetrwania walki – spodziewał się, że doda, iż dzięki temu wygrają te wojnę, ale nic nie powiedziała. – Kapralu, niech nic nie chodzi wam po głowie. Mam jeszcze do wprowadzenia kod po wyjściu z atmosfery, inaczej statek eksploduje…

- Piloci nie mogą odlecieć bez was? Nie ma co, ufacie swoim własnym ludziom – powiedział z wyraźnym sarkazmem.

- Dlatego, żaden z nich mnie nie zdradza, w przeciwieństwie do was – wytknęła. – Czynimy po prostu takie zachowanie całkowicie nieopłacalnym. Niezależnie od powyższego muszę wprowadzić parę komunikatów do transmisji sygnału.

- Chyba nie sądzisz, że dopuszczę cię do radia?

- Jeśli tego nie uczynię zaczną do nas strzelać z pozostałych baz. To nie jest wasz stateczek, on nie ucieknie wznosząc się w górę, pod kątem prawie prostym, my musimy wznosić się wolniej i nie jesteśmy tak szybcy. Nie wspominam już o „Korolowie”, jeśli kapitan Gławszyn nie dostanie ode mnie potwierdzenia, po prostu zdejmie nas jedną salwą.

- Mam radar! – zawoła Scobee. Ekran rozbłysnął jasnym światłem okręgu, w którym pokazał dziesiątki punkcików i panujący nad nimi chaos. Zupełnie jakby niebo wypełniło się nagle tysiącem obiektów. – Jonesy, uważaj, tu jest pełno czegoś! Coś na nas spada! - zawołał.

- Świetnie, jak mam uważać, skoro nic nie widzę – zaklął tamten.

Budzyńska ze spokojem przesunęła się w ich kierunku i wcisnęła kolejne przyciski. Nagle kabinę zalało jasne światło, gdy na zewnątrz promu osłony zaczęły się podnosić. Kowalski zamrugał oczami, odkrywając iż w przeciwieństwie do „Lincolna” Burana wyposażono w dwa niewielkie okienka w kokpicie, skryte za ciężkimi osłonami, wyposażone w pancerne szyby. Teraz ujrzeli marsjańską burzę przez którą właśnie szli, a Jones poczuł nagle wdzięczność, iż lecą statkiem na tyle ciężkim, iż nie reaguje on na wiatry szalejące na zewnątrz. Atmosfera na szczęście była tu rzadsza, a prędkość ucieczki nie musiała być tak duża, lecz napęd odrzutowy promu przewyższał ją kilkakrotnie. Problem była jednak trasa ich lotu, wypełniona ognistym deszczem. Burzę rozjaśniały płonące gwiazdy, spadające tuż przed dziobem Burana, które zaczęły uderzać w jego burtę. Promem zakołysało, lecz gruby pancerz wytrzymał.

- Co do… - zaczął Kowalski, lecz Jones nic nie mówił. Przechylił stery, czekając aż Buran zareaguje, mając nadzieję, że to wystarczy. Manewrowość promu praktycznie nie istniała, być może w przestrzeni kosmicznej potrafił osiągnąć więcej, wspomagając się silnikami rozmieszczonymi wokół kadłuba, tu jednak zmiana kierunku lotu zabierała zbyt wiele.

Tym razem jednak im się udało, o włos minął ich potężny płonący kawał metalu, spadający wprost w stronę Marsa.

- To szczątki – Scobee wypuścił powietrze, widząc iż minęli obszar zagrożenia. – Zestrzelony statek, właśnie spada.

- Nawiązałeś łączność z „Von Braunem”? – zirytował się nagle Kowalski.

- Nie – pokręcił głową Scobee.

W powietrzu zawisło niewypowiedziane pytanie. Czekał aż Budzyńska wtrąci swoje trzy grosze, lecz ona milczała. Popatrzył ponuro w ekran monitora, nie mogąc wiele dostrzec na czarno-białym ekranie. Buran wznosił się wśród spadających kawałków rozpalonego metalu, pozostawiając za sobą wzrastający grzyb eksplozji atomowej, za którą krył się rozrastający wir nieznanej siły i potężnej energii, której pulsujące światło widoczne było z odległości wielu mil, poprzez burzę piaskową rozpętaną na Marsie przez Sojusz. Oni jednak nie mogli tego dostrzec, skryci w metalowym pancerzu odlatującego statku, który wydostawał się poza strefę rażenia, mknąc wraz z falą zjonizowanego promieniowania, aż wreszcie opuścił burzowe chmury.

- Coś nas namierza – poinformował Jones, widząc trzy błyskające lampki.

- Mówiłam – powiedziała Budzyńska. – Pora na kody dla marsjańskich wyrzutni.

Nie czekając na ich reakcję przesunęła się w stronę stanowiska Scobeego, gdzie znajdowało się radio. Kowalski spoglądał jak wciska przyciski numeryczne, wiedząc iż nie uda mu się dowiedzieć do robi tamta.

- Zmieniła modulację naszego sygnału – mruknął nawigator.

Pora to wreszcie kończyć, pomyślał. Nie wiem co wprowadziła do transpondera, ale to się wreszcie musi skończyć. Lampki przestały błyskać.

- Uruchamia się telemetria – poinformował Scobee. – Zdaje się, że ściągamy dane z ich stacji radarowych, nasze odczyty wciąż nie działają.

Kowalski płynnym ruchem poderwał się przemieszczając w kierunku jego stanowiska. Stanął obok Budzyńskiej, machając swą bronią. W warunkach marsjańskiej grawitacji przychodziło mu to zbyt łatwo.

- Gdzie jest „Von Braun”? – zapytał.

- Nie mam pojęcia i tak go nie zobaczymy – poinformował Scobee. – Jego transponder był w stanie odczytać jedynie kod „Lincolna”, przecież radar nie jest w stanie zobaczyć. W ogóle zresztą tu jest taka kaszanka, że nic nie widać, same szczątki… Gdyby nie to opancerzenie, mogłoby być źle – wciąż słyszeli dźwięk uderzających fragmentów metalu, wbijających się w pancerz Burana.

- Jakie szczątki? - zapytał Kowalski.

- To ślady bitwy, musiało dojść do wybuchów atomowych, wszędzie pełno szczątków, tam przemieszcza się wrogi sygnał… to nasz dron!

- Bitwa – powiedział Kowalski. – Kto wygrał?

- Nie mam pojęcia, nie wykrywam żadnego aktywnego odczytu. Dron krąży po zamkniętej orbicie, to chyba Phaeton… mam sojusznicze sygnały!

- Gówno tam sojusznicze – mruknął Jones. – Jesteśmy w niewłaściwym statku. Trzy nadlatują znad południowej hemisfery, a cztery z głębokiej przestrzeni. To tamte Wostoki i Woschody, które zgubiliśmy w pasie.

Kapral wpatrywał się w odczyty.

- Nie ma śladu tego waszego mitycznego „Korolowa” – stwierdził wreszcie. – Zdaje się, że przed chwilą omal nie spadł wam na głowy.

- Nie wiem jak to możliwe – Budzyńska po raz pierwszy wyraźnie straciła pewność siebie. Po chwili ją odzyskała. – Ale zdaje się, spadł razem z waszym „Von Braunem”.

Scobee złapał do ręki mikrofon na skręconym kablu. Dawno nie korzystał z tak staroświeckiego sprzętu.

- Lepiej się pośpieszmy – powiedział. – Jeśli Arci wciąż tam jest, może chcieć zestrzelić Burana startującego z miejsca, w którym przepadł „Lincoln” – wybrał częstotliwość i wcisnął przycisk nadawania – Scobee do Arci, Scobee do Arci… Chyba zorientuje się, że to my – mruknął bez przekonania.

- To jest prom orbitalny – przypomniała Budzyńska. – Nie polecicie nim do Sojuszu, imperialiści. Nie przyleci tu po was żaden statek. Pora na decyzję Kowalski, w ciągu półtorej godziny znajdziemy się na orbicie. Potem pozostanie wam już jedynie się poświęcić, albo wylądować na powrót na Marsie, na co może nie starczyć nam już paliwa, bo ten Buran miał jedynie dokonać desantu i powrócić na pokład „Korolowa”.

Zamilkła, dał się słyszeć jedynie głos Scobeego powtarzający swoją mantrę, zaś Kowalski spoglądał na radar pełen nieznanych mu sygnałów i odczytów, na którym dostrzegał wiele punktów, lecz nie widział najważniejszego. Zastanawiał się jak obaj piloci orientują się w tym wszystkim, rozpoznając na telemetrii siedem wrogich statków nadciągających w ich kierunku. Wszystko to zdecydowanie przekraczało percepcję zwykłego kaprala USMC.

Nim zdążył się uzewnętrznić, radio zatrzeszczało.

- Scobee, a jednak rozwaliłeś „Lincolna”.

Kowalski poczuł nagłą ulgę, która zniknęła równie szybko jak się pojawiła, gdy popatrzył na stojącą obok Budzyńską. Dostrzegł, iż zacisnęła dłoń mocniej na swej broni.

- Dziękuję, że wreszcie się odezwałaś – powiedział nawigator. - Ale...

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że was słyszę. Spełniacie moje oczekiwania, a przynajmniej taką mam nadzieję – usłyszeli zachrypnięty głos Arciniegas. –Dobra Buran, masz dwie minuty, żeby przekonać mnie, że to nie jest podstęp, a wy nie macie wrogich zamiarów. Lepiej się postaraj Scobee, albo was zestrzelę.

- Ona nie żartuje – mruknął Jones. – Weź do cholery powiedz jej jaki rodzaj whisky lubi, czy coś w tym rodzaju, żeby podała jak najszybciej swoją pozycję. Muszę wiedzieć jakim kursem lecieć, faktycznie nie mamy zbyt wiele paliwa!

Budzyńska cofnęła się wpadając na Kowalskiego. Zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem, po czym skierowała się w stronę włazu.

- Chyba pora przemyśleć pewne rzeczy? – rzucił za nią. – Sporo się zmieniło.

- Z mojej perspektywy nic się nie zmieniło – odparła. – Wciąż ja rozdaję karty. To ode mnie zależy, czy ten prom wyleci w powietrze czy gdzieś zadokuje – zniknęła we włazie prowadzącym w dół.

- Mówi prawdę – poinformował Jones, choć Kowalski wolałby tego nie wiedzieć. – Tu idzie jakieś odliczanie, nie wiem do czego, obstawiam że musi wprowadzić jakieś hasło, żeby je przerwać. Wolałbym przy tym nie gmerać, ten prom to jeden wielki...

- Wspaniale – mruknął kapral, po czym podążył w ślad za Budzyńską, porzucając Scobeego opowiadającego rozmówczyni szczegóły ich wspólnych misji z ostatnich lat i pijackich balang, usiłując przekonać ją, że faktycznie kontroluje Burana, co nie do końca odpowiadało prawdzie. Jones miał nadzieję, że nawigatorowi uda się tego dokonać jak najszybciej, bowiem na telemetrii Związku „Von Braun” był rzeczywiście całkowicie niewidzialny. Sytuacji nie ułatwiało to co widział na widział na odczytach i rozumiał mimo odmiennych jednostek pomiarowych i napisów cyrylicą. Obszar nad Aresem zmienił się w pobojowisko pełne promieniowania jonowego i nieskończonej liczby odłamków.

Gdy Kowalski pojawił się w kabinie, zauważył iż Budzyńska zajęła miejsce obok jeńca, a Gruszawoj się przesiadł. Prócz powyższego sytuacja się nie zmieniła, siedzący w lewym i prawym rzędzie wciąż wzajemnie do siebie celowali. Vasquez i Baumannn zmierzyli go spojrzeniami, lecz pokręcił głową.

- Chyba pora poddać się towarzyszko – powiedział wystarczająco głośno, aby wszyscy go usłyszeli. Dostrzegł, iż Coertzee poruszył się niespokojnie, lecz Nayada nawet nie drgnęła. Do diabła z nimi wszystkimi.

- Wasz agent wam nie pomoże – powiedziała powoli Budzyńska. - Doskonale wie, co stanie się gdy się odezwie. Zrozumiał w co się wpakował.

- W co takiego?

- Nie popędzajcie mnie z podejmowaniem decyzji, bo mogą okazać się niewłaściwe – odparła. Patrzyła na swojego więźnia i zaczęła z nim rozmawiać w języku, który kapral po chwili rozpoznał jako polski. Zaczynała go ogarniać wściekłość, lecz nim zdążył się odezwać znowu na niego popatrzyła – Uspokójcie się kapralu, albo rozpoczniemy strzelaninę i nikt z nas nie dotrze do celu. Śmierć na czerwonej planecie to dla nas zaszczyt, a dla was? – zacisnął dłoń na karabinie i zaczął w myślach liczyć. Bardzo chciał ją zabić. Nie tylko dlatego, że zabiła jego towarzyszy. Po prostu. Spojrzał w stronę Nayady, lecz ta siedziała nieporuszona. Skupił się na Budzyńskiej i zacisnął zęby.

- Co mu powiedziałaś? – zapytał Walte,r patrząc na kaprala. – Wygląda jakby chciał cię zabić?

- Nie zrobi tego – odparła. – Wbrew pozorom jest opanowany. I nie znalazł się na granicy. Znam ten typ.

- Zmieniłaś się – zauważył. – Przypominasz… wiesz kogo.

- Życie mnie zmieniło – odparła. – A przede wszystkim pewna zdrada. Nauczyła mnie, że ludziom nie można ufać, lepiej nimi manipulować – w jej głosie nie było jednak słychać żalu.

- Co tam się stało? – zapytał. – W kompleksie?

- Po tym jak wpuściłeś do środka Polaków? Oraz Ciemną Panią? – przez jej twarz przemknął gniew. – Odparliśmy w końcu ten atak, choć chyba widzisz na mojej twarzy, że nie było łatwo. Ona zniknęła wraz z tobą, pokonaliśmy twory, lecz spora część infrastruktury uległa zniszczeniu. Zgadnij kto zapłacił cenę za wpuszczenie zdrajcy w nasze szeregi… - popatrzyła na niego z goryczą.

- Powstrzymałem was.

- Niczego nie powstrzymałeś – powiedziała. – To utwierdziło tylko wszystkich w przekonaniu, że komunistów należy jak najszybciej pokonać. Szybko odbudowano Kompleks i zintensyfikowano badania nad niektórymi technologiami, aby uderzyć jak najszybciej. Zamiast grawitacji wybrano miniaturyzację.

- Nie o to chodziło – pokręcił głową. – Chciałem was właśnie przed tym powstrzymać. Chciałem abyście zrozumieli, że to twory są największym zagrożeniem.

- Myślałeś, że zdołasz zawrócić nas z obranej nas drogi? Generał Mrok już kiedyś próbował zmienić cele Kompleksu i przekonać, że wojna z Berią powinna przestać być pierwszorzędnym celem. Został odsunięty na boczny tor przez, tych których zwerbował. Myślałeś, że tobie się uda, skoro nie dokonał tego nasz zbawca?

Walter przez chwilę milczał.

- Poznałaś go kiedyś? – zapytał.

- Nie – pokręciła głową. – To było przed moim urodzeniem. Czas w kompleksie płynie zupełnie inaczej, przecież pamiętasz.

- Tak – pokiwał głową. Wyglądał jakby chciał jej coś powiedzieć, lecz zrezygnował.

- W zasadzie powinnam być ci wdzięczna – powiedziała. – Gliński postarał się, abym nie miała wstępu do Kompleksu, dość długo mnie przesłuchiwali, podejrzewając o zdradę. Rozpieprzyłeś konkursowo nasz plan misji do Moskwy. W końcu odesłali mnie z powrotem do Warszawy, gdzie akurat trwał zmasowany atak tworów, jak zawsze okazało się, że nie minęło tam wiele godzin. To pozwoliło mi wytłumaczyć moją bliznę… Dzięki laurce wystawionej przez Zacherta, oceniono mnie wysoko w centrali GRU i włączono do planowania wyprawy, którą postanowiono wysłać w jego poszukiwaniu. To czego poszukiwał było zbyt ważne, by o nim zapomnieć.

- Czego szukał?

- A jak myślisz? –zapytała. – Tego samego co wszyscy, co maoiści i ci pieprzeni imperialiści. Sposobu zapanowania nad tajemnicą zony.

- Nad prawami fizyki. Nad światem – pokiwał głową. – Tylko twój Kompleks nie potrafił tego dostrzec.

- Potrafił. Dlatego planowaliśmy zniszczyć Związek i Berię.

- I zignorowaliście to co kryje się w zonie.

- To prawda – niespodziewanie przyznała mu rację. Westchnęła – Do Warszawy przybył sam Pieńkowski na czele dużych sił. Mimo, iż uprzedziłam Kompleks, nie mogłam zrobić wiele więcej. Znaleźli tunel, którym przeszliście i go odgruzowali. Potem starli się z siłami z jednej z płaszczyzn… Odpalili bombę, po czym wycofali się, by się przegrupować.

- I co się stało?

- Nie mam pojęcia – powiedziała. – Siły specnazu stanęły na wprost niczego. Południowa zona zniknęła. Nie pozostało nic, tylko pustka. Nie wiem co stało się z moimi ludźmi – zamyśliła się. – Sądzę, że w jakiś sposób się ukryli, przez te kilka miesięcy jakie upłynęły w Warszawie, musieli wynaleźć coś, co im to umożliwiło.

- Ale nie wiesz tego na pewno?

- Nie – pokręciła głową.

- A Warszawa?

- Stracona. Gdy Pieńkowski się wycofał, a ataki tworów z zony północnej się nasiliły, a ich adaptacja przekroczyła zdolności obrony, wdarły się do tuneli. Ewakuowano armię i porzucono miasto.

- A mieszkańcy? – nie musiała odpowiadać. Jej mina była aż nadto wymowna.

Z kabiny pilotów dobiegł głos Jonesa, informujący, iż zmierzają na spotkanie z „Von Braunem”. Kowalski zaczął mówić do Budzyńskiej, a jego głos brzmiał coraz pewniej, musiała mu to przyznać.

- Jeszcze chwilę, kapralu – powiedziała. – Nieco cierpliwości, a być może polecicie na spotkanie ze swym statkiem – popatrzyła na Waltera. – Jak to jest nie mieć dokąd wrócić?

Wzruszył ramionami.

- To nie były moje decyzje – powiedział.

- Pewnie. Los pchnął cię w ramiona GRU – zakpiła. – Kto wie, co by się wydarzyło, gdybyś wtedy nie spotkał towarzysza pułkownika?

- Nadia nadal by żyła.

- Niepoprawny romantyk. Wciąż nie pogodziłeś się ze stratą?

- Dla mnie minęło ledwie kilkanaście tygodni.

- Ale nie przeszkodziło ci to ze mną sypiać. I sprawić, że cię pokochałam. Stałeś się niewiele lepszy niż to, z czym walczyłeś, zmieniłeś się w pułkownika. Jesteś kłamcą, Walter. I sam sobie odpowiedz czym jeszcze – pokręciła głową. – Moje zamiary wobec ciebie się nie zmieniły. Nadal chętnie bym cię zabiła, może moje serce nie zazna ukojenia, ale na pewno poczuję się lepiej. Problem polega na tym, że nieważne dokąd dotrzemy, wyślizgniesz się z moich rąk.

- Co masz na myśli?

- Jeśli wrócimy do Związku – powiedziała – zostaniesz zabrany na przesłuchanie i powiesz wszystko co wiesz, a tego nie powinien nikt usłyszeć. Mnie zaś nie czeka ciekawa przyszłość. Straciłam większość ludzi, mimo iż rozpieprzyłam bazę Kolektywu, ale nie przejdą do porządku dziennego nad faktem utraty „Korolowa” i Krasnajej Zwiezdy. W ciągu ostatnich lat zrobiłam w tym pieprzonym GRU karierę – powiedziała z przekąsem. – Po upadku Warszawy wylądowałam w Moskwie. Włączyli mnie do zespołu zajmującego się zoną… Czekałam, aż Kompleks nawiąże ze mną kontakt i byłam idealnym oficerem GRU… Nieważne. Zastanawiam się czy nie wpakować ci w głowę kuli. To wiele rozwiąże.

- Chcesz tego? – zapytał.

- Nie wiem – odparła. – Mam jeszcze drugą opcję – spojrzała na Kowalskiego. - Imperialiści. Nie sądzę, aby była lepsza i zbliżyła mnie do mojego celu. Wyląduję na lata w kazamatach, ty również. A gdy skończą przesłuchiwać ciebie, nie wiem czy ci uwierzą.

- Co jest twoim celem? – zapytał.

- Nic się nie zmieniło. Chcę wrócić do Kompleksu. To mój dom. I zwyciężyć – odparła. – Ale wydaje mi się, że dotarliśmy do punktu, w którym zarówno dla ciebie jak i dla mnie w tej chwili najlepsze jest to jedno i to samo rozwiązanie.

Pokiwał głową.

- Znowu nie mam wyjścia – poskarżył się.

- Nie – odparła. – Jesteś gotów?

- Tak.

- Ja również.

Podniosła wzrok na Kowalskiego.

- Chyba już pora na rozstrzygnięcie, kapralu – powiedziała. – Nie zróbcie nic głupiego.

Kowalski sprężył się, a wraz z nim pozostali marines. Jednak nie spodziewali się tego co nastąpiło w przeciągu kolejnych sekund.

Jednocześnie zabrzmiały dwa wystrzały, zlewając się w jeden dźwięk. Budzyńska z biodra wpakowała kulę wprost w lejtnanta Gruszawoja z karabinu, zaś Walter oddał strzał z pistoletu, który jeszcze przed chwilą ona trzymała w ręku, w żołnierza specnazu. Trafieni osunęli się, a z ich ran trysnęła krew, nim zaskoczony Kowalski zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Poddajemy się – powiedziała Budzyńska. Spojrzała na nieruchomą Satyę Nayadę, wciąż celującą do agenta Coertzee i powiedziała: - Alfa i władza, przodujący ustrój. Twoje programowanie przestaje istnieć. Pamiętasz wszystko i jesteś wolna, nikt nie może ci już rozkazywać – jednocześnie rzuciła swą broń na podłogę, a obok niej zrobił to Walter.

Wówczas rozległ się kolejny strzał, gdy Satya Nayada zabiła agenta Coertzee.

Rozdział 28 >> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz