CHEŁM
Tym razem Dziewiąta Kompania wdepnęła po uszy w gawno. Gerber zdawał sobie doskonale
sprawę, że uczynili to dawno temu, lecz jak każdy żołnierz Drugiej Armii myśli
te pozostawiał dla siebie. Miał na tyle dużo rozsądku i przeżytych lat, by
wiedzieć co dzieje się z tymi, którzy wyrażali swe niepokoje głośno, po czym
skierowani na reedukację nie wracają już nigdy do koszar. Osobiście sierżant
sztabowy Maksym Gerber uważał, że zanurzył się w czymś lepkim i śmierdzącym w
dniu, w którym zdecydował się bronić zawodowo ludowej ojczyzny, rezygnując w
życiu cywilnym z kariery chłopa lub robotnika. Od tamtej pory upłynęła prawie
dekada ciągłej walki, wypełniona starciami z przeciwnikiem, którego nie był w
stanie pokonać. Wróg wracał zawsze silniejszy, uderzał w sposób
nieprzewidywalny i nieprzemyślany, a jego działania nie miały żadnego celu.
Jednak Polacy byli bezmyślną masą jedynie pozornie, dni kiedy atakowali biegnąc
wprost na lufy karabinów, już dawno minęły. Ewoluowali i wykształcili z czasem
wraz z więzią kolektywną umiejętność instynktownej taktyki, na poziomie
prawdziwych drapieżców. Toteż gdy Piąta Zmechdywizja otrzymała rozkaz odbicia
Chełma, Gerber wiedział, że nie będzie łatwo.
Przeturlał się w zrujnowanej budowli rzucając karabin
kałasznikowa, zaciskając dłoń na nożu, który wyszarpnął zza pasa. Szybkim
ruchem skoczył przed siebie i wbił go głęboko w odnóże, które przed chwilą
zniszczyło ścianę domostwa, gdzie się kryli. Upadł na beton, gdy zraniony stwór
gwałtownie zawył i pociągnął swą mackę zakończoną olbrzymim pazurem. Zniknęła w
wyrwie, a Gerber splunął krwią i odbezpieczył granat. Rzucił w stronę kształtu
po drugiej stronie ściany, po czym padł na podłogę. Nie miał pojęcia jak
wygląda jego przeciwnik i zupełnie go to nie interesowało.
Granat Mazura wyładował się na zewnątrz błękitnymi
iskrami elektryczności, kilka z nich przeskoczyło do wnętrza pomieszczenia, a
Gerber poczuł ból gdy przeszły przez jego kałasznikowa. Maska nie pozwoliła
poczuć smrodu palonego mięsa, usłyszał jednak nieludzkie wycie Polaka. Odczekał
chwilę po czym poderwał się na nogi i wyjrzał przez wyrwę. Po drugiej stronie
nic się nie poruszało, jednak gdy spojrzał przed siebie, w miejscu gdzie
zniszczona ściana otwierała się na ruiny Chełma, dostrzegł w oddali ruch. Z
mgły, spowijającej ciasno centrum miejscowości na wzgórzu, wynurzały się
poruszające szybko kształty.
Nie zastanawiał się, podniósł karabin i zaczął
przemieszczać w kierunku budynku położonego po drugiej stronie ulicy, wiedząc
iż musi tam dotrzeć, nim Polacy go zlokalizują. Nim jednak zaczął biec rzucił
okiem na ciała starszej lejtnant Jelenskiej i szeregowego Waszyna. Cokolwiek
zawierał pazur twora, który przebił ścianę i błyskawicznie uderzył w dwójkę
żołnierzy, zadziałało natychmiast. Ich skóra spuchła i nadęła się, rozrywając
mundury i kamizelki taktyczne, a całe ciało pokryły bulwy, błyszczące i
napięte, wewnątrz których można było dostrzec płyn surowiczny. Ruchem szybszym
niż ludzkie oko mogło zarejestrować poruszało się w nim coś, co przypominało
skrzek. Gerber działał instynktownie, nie zastanawiał się, wyciągnął pistolet i
oddał dwa strzały w głowy towarzyszy broni. Zrobił co należało, choć nie
wiedział, czy powyższe wystarczy, by zona nie przywróciła ich do życia jako
Polaków. Następnie zaczął biec.
Strzały zwróciły uwagę tworów. Nie odwracał się
jednak, pędząc w dół, po zniszczonej ulicy, pełnej gruzów. Drogę oświetlił mu
pocisk, który przeleciał nad głową i eksplodował gdzieś nieopodal, niszcząc
kolejny dom. W myślach zaklął, haubice wciąż waliły na ślepo. Choć artylerzyści
musieli być tego świadomi, bowiem strzały nie były na razie zbyt częste,
prędzej czy później ktoś wyda rozkaz pokrycia całego Chełma ogniem
artyleryjskim i postawienia zapory na przedpolu miasta. Wówczas biada tym,
którzy pozostaną na powierzchni. Szkoda, że nie będzie w tym miejscu
skurwysyna, który wydał rozkaz ataku naziemnego, zamiast uderzyć od strony
wejścia do bazy w Stołpiach. Gniew metanapalmu powinien spaść w pierwszej
kolejności na niego. Niestety wiedział, że tak się nie stanie, co gorsza nie
dość, że nie powinien wypowiadać takich stwierdzeń na głos, nie powinien mieć
nawet takich myśli. W tej chwili jednak kwestia reedukacji nie miała dlań
żadnego znaczenia, bowiem walczył o własne życie.
Potknął się na ostatnich arszynach o kawałek żelastwa
i runął prosto na cegły wymieszane z kamieniami brukowymi, uderzając w kolano i
rozcinając sobie nogę. Nie próbował wstawać, lecz wycelował karabin AK wzór 77
na wprost, skąd ulicą ze wzniesienia
nadciągali Polacy. Nachylenie stoku nadawało im rozpędu, podskakiwali niczym
pchły na swoich króciutkich nóżkach, otaczających ich wydłużone tułowia. Było
ich co najmniej kilkudziesięciu, sięgających mu do pasa, każdy z nich miał
kilkanaście krótkich odnóży otaczających ciało. Nigdzie nie dostrzegał głów,
ale nie zastanawiał się, czy gdy do niego dotrą okaże się, że zęby znajdują się
w spodniej części tułowia, czy też po prostu zaczną go trawić przy użyciu
jakiegoś kwasu. Zaczął strzelać, starając się oddawać krótkie serie. Niestety
nie miał już granatów Mazura, zużyli je na podejściu od strony stacji
kolejowej, gdzie utknął atak, a plutony drugi i piąty straciły swoje BWPy.
Okopane na pozycjach czekały na odsiecz pancernej szarży, okrążającej właśnie
od północy miasto, od strony Okszowa i Horodyszczy. Na razie żołnierzy
osłaniały jedynie haubice i tu tkwił właśnie problem, bowiem oddalone o dwie
wiorsty, ustawione na granicy Janowa, waliły pozbawione całkowicie
naprowadzania. Ostrzeliwanie przedpola nie zdawało się na wiele, bowiem
wycelowanie uniemożliwiał słup białej mgły.
Kłębił się w środku miasta i przykrywał całe wzgórze,
Gerber widział go wyraźnie przed sobą, z niego właśnie wynurzyli się pędzący w
jego stronę Polacy. Otaczał wszystkie zabudowania i nie pozwalał zajrzeć do
środka, a z wnętrza wciąż roiły się kolejne twory, atakujące stację kolejową.
Jedynie kilka pojawiało się na flance, gdzie znajdowała się Trzecia Drużyna
Zwiadu pod dowództwem lejtnant Jelenskiej, od kilku chwil stanowiąca jego
odpowiedzialność. Mgła uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek, ponadto
kilkanaście arszynów nad ziemią emitowała liczne zmienne, strzelające
chaotycznie niczym pioruny, o czym przekonali się piloci Suchoi usiłujący na
początku walki pozbyć się jej przy pomocy bomb paliwowych. Straciwszy trzy
samoloty wycofali się, pozostawiając walkę w rękach artylerii, bowiem nie mogli
podejść nad miasto. To wystawiło Dziewiąta Kompanię, której plutony zdołały
opanować już Stację Kolejową, most i nasyp od strony północy, na ciągły atak Polaków wynurzających
się z odległej o niecałe pół wiorsty mgły. W teorii nie powinno być ich tam tak
wielu, lecz wciąż pojawiali się nowi, a nikt nie miał pojęcia skąd przybywają,
zwłaszcza, iż czujniki Petroszyna nie wykrywały na powierzchni ziemi zmienionej
fizyki. Wszelkie próby wstrzelenia się w mgłę spełzły na razie na niczym,
pociski wpadały w nią jak mleko i znikały bez widocznego efektu. Haubice
skupiły więc swój ogień na obszarze leżącym między mgłą a Stacją Kolejową, lecz
wyrzucane w górę szczątki setek martwych Polaków nie zwalniały ich naporu.
Podobnie jak nie uczyniły tego pociski z
kałasznikowa. Gerber położył trupem jednego i choć nie powstrzymało to
pozostałych, poczuł ulgę. Modulowane pociski 7,62 mm przebiły ciało twora i
eksplodowały w jego wnętrzu zabijając wroga na miejscu. W ostatnich tygodniach
często okazywało się, że Polacy odporni są na strzały z karabinów uzbrojonych w
amunicję starego typu, na szczęście drużyny zwiadu wyposażono już w najnowszą
amunicję, ze zmienną prędkością uderzenia, która jak na razie powstrzymywała
twory.
Gdy Gerber zastrzelił kilku Polaków, pozostali
zaczęli przemieszczać skacząc w bok, najwyraźniej koordynując swe ruchy dzięki
więzi kolektywnej, orientując się, iż w ten sposób nie będą tak łatwym celem.
Wciąż zmierzały w kierunku samotnego żołnierza, który musiał właśnie wyrzucić
magazynek, nie mając pojęcia czy zdąży załadować następny. Sierżant sięgnął po
pistolet APS, kiedy usłyszał za sobą strzały oddawane ze snajperki, do których
po chwili dołączył terkot ciężkiego karabinu maszynowego. Pocisku zaczęły
śmigać nad jego głową.
- Wreszcie, kurwa – powiedział głośno, czując w
ustach żółć. Kilka arszynów od niego Polacy zaczęli padać, odrzucani do tyłu
siłą pocisków. Nie czekał, na czworakach zaczął się wycofywać w stronę budynku,
który był jego celem. Poczuł boleśnie ranę w nodze i omal się nie przewrócił,
lecz udało mu się zachować równowagę. Pochylony, unikając serii pocisków
strzelających nad jego głową, gruzowiskiem dotarł do ściany budynku, odczekał
aż karabin zamilknie, po czym przez okno, zniszczone lata temu, wskoczył do
środka. Noga dała po raz kolejny znać o sobie, więc oparł się o ścianę. Maska
p-radgaz zadziałała, zapewniając dopływ świeżego tlenu, wzbogaconego
neuroskładnikami i inhibitorem antyłysenkowskim. Tuż obok, strzelający dotąd w
górę ulicy szeregowy Bosek zmieniał właśnie taśmę amunicyjną w ciężkim
karabinie PKM, czujnie spoglądając przez ulicę.
- Polactwo zatrzymane – zameldował, choć gdzieś z
góry słychać było oddawane pojedynczo strzały z SWD. Mimo, iż Gerber nie
widział schodów, wiedział, że w jakiś sposób musiał przedostać się tam
szeregowy Domagarow, który precyzyjnie zdejmował Polaków ze snajperki.
- Dobrze – chciał powiedzieć sierżant, lecz jedynie
zakasłał. Filtr werbalny zwielokrotnił ten dźwięk. Uniósł maskę i odetchnął
płonącym powietrzem zony, wdychając ją wraz z zatrutą Polską.
- Gdzie reszta? – Bosek wychylił się przez okno, lecz
nie otwierał ognia z PKM, opartego o zniszczoną okiennicę. Jego sylwetka
została oświetlona przez pocisk z haubicy, który przeleciał nieopodal, po czym
wybuchł, sprawiając, że otoczenie się zatrzęsło, a na nich posypał się pył.
Nie możemy tutaj zostać, uświadomił sobie Gerber.
- Razwiednik posłusznyj mojemu kamandu! – zawołał
głośno, gdy strzały ze snajperki umilkły, dając do zrozumienia jaki los spotkał
lejtnant Jeleńską.
- Wasia? – zapytał Bosek.
- Też – poinformował Gerber o losie Waszyna. Bosek
nie odezwał się słowem, choć sierżant zdawał sobie sprawę, z łączącej tamtych
przyjaźni, wykraczającej poza wspólne bójki w koszarach z innymi żołnierzami,
podczas awantur przy bimbrze i kartach. – Gdzie Gruzinka? – zapytał.
- Na tyłach. Zabezpiecza odwrót.
- Nie wracamy – poinformował go Gerber.
- Nie? – zdziwił się Bosek. Rozkazy były jasne,
drużyna zwiadu wyodrębniona naprędce z trzeciego plutonu miała rozpoznać
podejście, w miarę możliwości wskazać cele dla artylerii wewnątrz mgły, gdzie
kryło się coś, co powodowało przybywanie kolejnych fal różnych odmian Polaków.
- Gruzinka! K’mnie! – wrzasnął sierżant. Po chwili
przez zasnute pyłem wejście od strony wnętrza zniszczonego domostwa wsunęła się
szeregowa Tekagawelidze i rzuciła w jego kierunku karcące spojrzenie.
- Niech towarzysz sierżant założy maskę – rzuciła z
ciężkim akcentem, nie spuszczając oczu z drzwi, którymi weszła. Nie opuszczała
karabinu, a jej czarne jak węgle oczy widoczne znad maski błyskały niczym
iskry.
- Potrzebuję opatrunku nogi – poinformował Gerber i
znowu podniósł głos. – Sasza, słyszysz?
- Da – rozległo się z góry, gdzie szeregowy Domagarow
celował snajperką w kierunku mgły.
- Dasz nam osłonę – rozkazał sierżant. – Ruszamy na
założonym kierunku.
- Mało ci? – warknął Bosek. – Chyba już rozpoznaliśmy
teren wystarczająco.
- Defetyzm – skomentowała Tekagawelidze, pochylając
się nad nogą Dowgiłły. Bosek gwałtownie drgnął, lecz sierżant uciął stanowczym
głosem.
- Nie wychodźcie przed szereg, towarzyszko.
Reprymendy pozostawcie dowodzącym – nie dał jej dojść do głosu. –
Przemieszczamy się do miejsca, gdzie byłem przed chwilą, skoro raczyliście już
do mnie dołączyć – gdy kwadrans wcześniej lejtnant Jelenska podzieliła zwiad na
dwie grupy, dające sobie wzajemnie osłonę, nikt nie przewidział osłonowego
bombardowania artylerii dalekiego zasięgu, która zamiast uderzyć od frontu
ataku, zaatakowała na flance, zmieniając resztki miasta w gruzowisko, przy
okazji odcinając od siebie rozproszone oddziały i uniemożliwiając wzajemny
kontakt. Jelenska, Waszyn i Gerber schronili się w budynku nieopodal wejścia do
podziemnego Chełma, którego ściany nadwyrężone bombardowaniem nagle rozdarła
macka Polaka.
- Chciałem jedynie odnotować towarzyszu sierżancie,
że mam już dwa odznaczenia gieroja Komunistycznego Sojusza i nie potrzebuję
kolejnego – wycedził Bosek przez zaciśnięte zęby.
- Szeregowa Tekagawelidze jest młoda i ma prawo mylić
defetyzm z ostrożnością, oby tylko nie weszło jej to w nawyk – zgodził się
Gerber, kończąc w ten sposób rysujący się spór ideologiczny, który po walce
zostanie zaraportowany zampolitom, następnie poddany ocenie. Gruzinka zajrzała
mu w oczy i zorientowała się, że została wymanewrowana, nie powiedziała więc
nic, skupiła się na podwijaniu jego nogawki. Sierżant nie tracił dalszego czasu
– Niczego nie rozpoznaliśmy. Jeśli wrócimy poślą nas z powrotem we wzmocnionym
składzie. Znajdujemy cele dla artylerii na granicy tej pieprzonej mgły, albo
nasi się nie utrzymają. Podchodzimy do wejścia do podziemia i nawiązujemy
łączność. Zrozumiano?
Skinęli głową, kwitując przyjęcie rozkazu. Wokół
rozlegał się świst pocisków z haubic, echem niósł się dźwięk wystrzałów
okopanych plutonów. Słychać było walące na przedpolu moździerze. Lecz bitwa o
Chełm najwyraźniej nie przebiegała tak jak powinna, a ofensywa uległa
zatrzymaniu.
Rozkazy ich nie zaskoczyły, bowiem nie dało się ukryć
przygotowań, plotki nie były potrzebne wobec skali prowiantowania i
zaopatrywania Piątej, szykowała się ofensywa. Mówiło się, że pójdą na północ,
wyprowadzając atak w kierunku Podlasia. Lecz gdy byli gotowi by wyruszyć i
poznać kierunek działań, zszokowała ich
informacja o zajęciu największego miasta i
bazy wojskowej na wschodniej rubieży Ludowej Republiki. Zupełnie jakby
zona wykonała ruch wyprzedzający, albo też Stawka spodziewała się takich
działań i przygotowała armię do walki pod legendą ofensywy na Podlasiu.
Zajęcie Chełma było nagłe, nie poprzedziły go żadne
zapowiedzi, cios spadł na tyłach, gdzie Polacy nie mieli prawa się pojawić.
Gerber musiał przyznać zresztą, że nie spotkał się jeszcze ze słupem mlecznej
mgły szczelnie zakrywającym otoczenie, zawierającym nieprzeliczone ilości
tworów. Tym razem nikt nie próbował niczego ukryć, zampolici nie mydlili oczu
pogadankami o planowanym wycofaniu sił z Chełma celem przegrupowania, za którym
to eufemizmem kryła się wiadomość o wyrojeniu zony, jakiego nie zdołano
powstrzymać. Czasy, gdy informacji takich nie podawano do wiadomości wojska,
minęły wraz z upadkiem Warszawy. Oddanie zonie stolicy jednej z największych
związkowych republik nie było czymś, co można było ukryć poprzez wyłapywanie
plotkujących i poddawanie ich reedukacji. Stawka przedstawiła wówczas decyzję o
ewakuacji jako wielki sukces taktyczny i trzeba przyznać, że większość sił
pancernych i piechoty wydostała się z kotła, a bohaterscy lotnicy dokonywali
cudów walcząc do samego końca. Jednak po kolejnym przegrupowaniu nie ruszono
odbijać miasta, stolicą stał się Lublin,
z linią obronną ustanowioną na Wiśle, od Puław idącą w kierunku Białej
Podlaskiej, gdzie w rozbudowywanej sieci umocnień Druga Armia powstrzymała
zonę. Od tamtej pory minęły prawie trzy lata, a środek kraju wciąż pozostawał
we władaniu niezrozumiałej siły, która od Suwalszczyzny przez północne Mazowsze
wyciągnęła swą rękę po serce republiki, pozwalając opanować je Polakom. Zona i
jej manifestacje władały niepodzielnie na obszarze sięgającym głęboko na
południe, wykrzywiając się od Łodzi w kierunku Puław, po czym wędrując ponownie
na północ, choć znaczna część tych terenów nie podlegała stałemu działaniu
obcej fizyki. Teren był penetrowany przez zwiad i grupy rozpoznania, które
docierały aż za Kozienice, przynosząc meldunki, iż obszar opanowały liczne
hordy Polaków. Lecz nikomu od miesięcy nie udało się dotrzeć bliżej do
Warszawy, a próby przeprowadzania rozpoznania powietrznego jak zwykle spalały
na panewce. Problemem była też sama zona i Polacy, którzy zmienili taktykę, nie
próbując już atakować jak bezmyślna horda, dzięki więzi kolektywnej koordynując
działania na wielkich obszarach. Stalkerzy i zwiadowcy powtarzali informacje o
przemieszczeniach tworów, plotki przynoszone na kompanię mówiły o koncentracji
sił. Zupełnie jakby zona zbierała swe oddziały podobnie jak Stawka,
przegrupowując się i na coś czekając.
Być może właśnie w takie miejsce koncentracji mieli
pomaszerować i zaatakować Polaków, teraz jednak utknęli w Chełmie. Pierwszy
pluton atakował od strony Janowa, lecz po zniszczeniu dwóch BWPów, major
Rudczenko wydał przytomnie rozkaz wycofania się i umocnienia na pierwszym
wzgórzu, jednocześnie rozkazując trzeciemu plutonowi okopać się za nasypem.
Próby wstrzelania się w białą mgłę nie przyniosły rezultatu, jedynym wyjściem
pozostawało umocnienie się i czekanie na wsparcie sił pancernych, zwłaszcza gdy
od strony zrujnowanego miasta zaczęły nadciągać potężne twory plujące kwasem na
odległość wiorsty. Na razie trzymano je na dystans dzięki RPG i strzałom z
haubic ISU-174, rozstawionych na wzgórzu, lecz siła ataku poszła na Dworzec
Kolejowy, gdzie drugi i piąty trzymały się dzielnie stawiając czoło
rozwścieczonym hordom. Być może zdążyły dotrzeć już do nich czwarty i siódmy,
które miały okrążyć miasto od wschodu, lecz pułkownik Golenko zmienił rozkazy
aby wsparły walki na Dworcu. Gerber nie miał pojęcia jak idzie atak od strony
Stołpia, gdzie Piąta Kompania wkraczała do miasta podziemnym tunelem, być może
mieli więcej szczęścia niż oni na powierzchni, gdzie zazwyczaj koncentrowała
się aktywność Polaków.
- Wpieriod, dawaj! – zdecydował, gdy Gruzinka
założyła mu na nogę opatrunek, nasączając go dawką inhibitora, by nie dopuścić
do rozprzestrzeniania Polactwa. Myśl o tym, że ma stać się jednym z tworów
grasujących po polskiej ziemi była dlań obrzydliwa.
Gdy przeskoczył przez okno, zobaczył na zrujnowanej
ulicy ich ciała, niektóre jeszcze drgały, choć w przypadku Polaków nie musiały
to być ruchy powodowane pośmiertnym napięciem nerwowym. Nawet sama śmierć nie
była już wyznacznikiem, w ostatnich miesiącach pojawiali się Polacy, którzy
regenerowali się mimo odniesionych ran. Rozwiązaniem pozostawało spalenie
truchła, lecz miotacz metanapalmu pozostał przy ciele Waszyna.
- Uważajcie – powiedział półgłosem. – Na razie
pojawił się jeden duży skurwiel. Jeśli zahaczy was swym pazurem, jedynym co
pozostaje będzie strzał w głowę – następnie ignorując ból w zranionej nodze
podążył w kierunku zniszczonej ściany budynku, przez który uciekał.
Kolejny atak od strony mgły na razie nie nastąpił, co
było pocieszające, bowiem przez gruzowisko przemieszczali się mocno
nieporadnie. Chełm był niezbyt dobrym terenem do walki, podobnie jak
powierzchnia każdego miasta, zrujnowana, gdy ludzie przenieśli się pod ziemię.
Tu jednak zdarzały się doły i wyrwy, bowiem miasto zapadało się, usiłując spaść
na głowę swym dawnym mieszkańcom, teraz bezpiecznie ukrytym w dawnej kredowej
kopalni. Przez lata rozbudowano ją w sieć tuneli, podobnie jak każde miasto
dające oparcie i przetrwanie, wydające się ostoją bezpieczeństwa, do czasu
przedwczorajszego meldunku o pojawieniu się Polaków na powierzchni, po którym
ustała wszelka komunikacja. To nie przesądziło jeszcze niczego, pojawienie się
tworów świadczyło o natarciu zony, skutecznie uniemożliwiającej łączność
radiową. Słup mgły był tego wystarczającym dowodem.
Gerber rzucił okiem na miejsce, w którym zginęli
lejtnant Jelenska i szeregowy Waszyn. Ze zdumieniem dostrzegł, iż ich ciała
zdają się poruszać, wciąż leżąc w miejscu gdzie ich zostawił, unosiły i
nadymały. Nie zamierzał ryzykować.
- Bosek, ładunek wybuchowy, czas pół minuty – polecił
wskazując na zniszczoną ścianę. Miał nadzieję, że w ten sposób pogrzebie to, w
co zona usiłowała przekształcić martwych żołnierzy Drugiej Armii.
Poprowadził Gruzinkę w głąb ulicy, wznoszącej się
coraz ostrzej, w kierunku białej mgły. Szli przez dym, w huku wybuchów i
wystrzałów, niosących się od przedpola miasta. Bitwa przybrała na sile, a
ostrzał haubic przeniósł się w kierunku Dworca. Dotarli wreszcie do
żelbetonowego wejścia do podziemnego miasta, które było zamknięte na głucho.
Gerber spojrzał przelotnie na potężne metalowe drzwi znajdujące się pod łukiem ze
zbrojonego materiału, mogące przetrwać eksplozję atomową. Wydawały się od dawna
nieotwierane, a on nie zamierzał na razie tego czynić. Przytulił się do zimnej
powierzchni budowli, spoglądając w mleczną zonę. Ulica znikała we mgle,
dostrzegał jedynie zarysy budowli, jedna z nich wznosiła się wysoko, choć
ledwie mógł ją dostrzec. Zorientował się, że to wieża strażnicza obiektu
oznaczonego na mapie sztabowej jako dawny kościół, zmienionego na wartownię,
umożliwiającą dostrzeżenie ruchów tworów w promieniu wielu wiorst wokół miasta.
Przez ułamek sekundy był pewien, że powinna być bardziej na prawo, a on nie
powinien z tego miejsca jej dostrzec, jednak mapa została przy lejtnant
Jelenskiej, a prócz tego znajdowali się w zonie, gdzie nic nie było takie jak
powinno, a przestrzeń poddana dziwacznym wpływom zmieniała się z dnia na dzień,
sprawiając iż kreślone pieczołowicie mapy traciły swą wartość.
Musieli dostać się do wieży. Słup mgły ciągnął się
wysoko, być może gdy znajdą się na granicy mgły zdołają coś dostrzec.
- Wołaj Grota! – poleciał Gruzince, niosącej na
plecach ciężkie radio. Filtry werbalne w masce przetworzyły jego słowa,
pozwalając jej wszystko zrozumieć. Położył się i skierował lufę w kierunku
mgły, dając znak ukrytemu bezpiecznie Domagarowowi, iż może się przemieszczać.
Jednocześnie osłonił Boska, który poderwał się z miejsca i ruszył w ich
kierunku. Chwilę później za jego plecami nastąpiła eksplozja, a ściana runęła w
kłębach dymu i pyłu. Sierżant nie oglądał się, czekając na reakcję przeciwnika,
na razie jednak Polacy nie pojawili się przed jego oczami.
- Pikieta, Grot, Pikieta, Grot! – wołała za jego
plecami Tekagawelidze, gdy huk wybuchu opadł. Gerber wodził czujnie wzrokiem,
rejestrując ruch z boku, po drugiej stronie ulicy, w znajdującym się tam zrujnowanym
budynku. Skierował broń w tamtą stronę, widząc iż nie uszło to uwagi Boska
który padł na ziemię, opierając PKM na nóżkach. Szlag, nie spodziewał się
ataku, nie byli w ogóle osłonięci, mając za plecami metalowe drzwi, prócz
gruzowiska nie dostrzegał żadnej innej możliwości ukrycia się. Pozostawało
jedynie odparcie ataku i wycofanie się.
Ruch przybrał postać człekokształtną, gdy pojawił się
na ulicy.
- Wstrzymać ogień! – zawołał natychmiast Gerber,
widząc jak przez okno wyskakuje czwórka żołnierzy noszących kałasznikowy.
Pobiegli w ich stronę potykając się na gruzowisku pokrywającym ulicę. Sierżant
rozejrzał się, lecz nie dostrzegł na razie innego wroga. Mgła zdawała się
gęstnieć, mieszając się z dymem wystrzałów.
Żołnierze dopadli wrót prowadzących do podziemnego
miasta, a mimo założonych masek słychać było ich dyszenie, gdy usiłowali złapać
oddech.
- Jewgienij – powiedział Gerber unosząc się, gdy
dostrzegł, że Domagarow przemieścił się na pozycję na wprost ściany, którą
zawalili. Bosek cały czas trzymał ją na celu, choć pył stanowiący pozostałość
po wybuchu nadal uniemożliwiał dostrzeżenie czegokolwiek. Sierżant zwrócił się
w kierunku przybyszy, w których rozpoznał żołnierzy trzeciego plutonu. Odziani
byli podobnie do jego ludzi, w wysokich butach, ochronnych mundurach
przysypanych pyłem, w kamizelkach taktycznych, maskach p-rad gaz i hełmach. W
większości uzbrojeni w karabiny AK wzór 77, u jednego dostrzegł miotacz
płomieni. Do pasa mieli przytroczone granaty Mazura, które grupa lejtnant
Jelenskiej straciła na podejściu na wzgórze.
- Maksym – zachrypiał w odpowiedzi prowadzący
żołnierzy sierżant. – Co tu robisz?
Gerber oderwał wzrok od jego żołnierzy.
- Chyba to samo co ty – powiedział. – Zmontowany
naprędce zwiad celem rozpoznania.
- Tak – burknął Dowgiłło, pełniący analogiczną jak on
rolę w trzecim plutonie. – Wam też zabrali zwiadowców? – Gerber skinął głową.
Kilka godzin wcześniej drużyny zwiadu Dziewiątej zostały wsadzone do
wiertalotów i posłane w pole, jak przypuszczano by dokonać rozeznania w rejonie
Chełma. Na razie jednak nie dały znaku życia, a zastanawiająca nieobecność i
spokój Rudczenki w tym zakresie nie wskazywały by przepadły bez wieści. Raczej
na to, iż zostały posłane gdzie indziej, choć byłoby to mocno dziwne. Dowgiłło
także musiał się na tym zastanawiać. Zapytał - Jak sytuacja?
- Jak widać – odpowiedział Gerber.
- Nowotko
został z tyłu – powiedział Dowgiłło, a Gerberowi mignęła przed oczami twarz
młodego lejtnanta o imieniu Marceli. – Podobnie Wasiutyn – coś w jego głosie
sprawiło, że Gerber zapytał:
- Polacy? – lecz domyślał się już odpowiedzi.
- Nasi – Dowgiłło uniósł na chwilę maskę, ukazując
swe wąsate oblicze i splunął. – Pieprzona artyleria.
- Podważanie zdolności bojowej naszych artylerzystów
osłabia… - wtrąciła się Gruzinka, a Dowgiłło drgnął.
- Przerwaliście nawiązywanie łączności Tekagawelidze
– Gerber stanął pomiędzy nią a sierżantem. – Nie wykonaliście rozkazu. To
drugie ostrzeżenie. Trzeciego nie będzie – patrzył w jej czarne jak węgle oczy
siedemnastolatki wychowanej w Krakowie, mając nadzieję, że zrozumie. Jeśli nie
będzie musiał jej wytłumaczyć, jakie reguły i zasady obowiązują w jego
plutonie, nim w swoim raporcie oceniającym jego działania tamta napisze o jedno
słowo za dużo.
- Jest Grot – podała mu słuchafon, a on sięgnął po
urządzenie i odpiął maskę. Jej wzrok błysnął triumfalnie. Wydawało się jej, jej
wygrała, młodość sprawiała, że czuła się niezwykle pewna siebie, druga bitwa w
której brała udział dała jej adrenalinę i poczucie bycia zwycięzcą. Wkrótce
będzie musiał przypomnieć jej, że służy w strukturze o ściśle określonej
hierarchii, nim stanie się zbyt pewna siebie. Wszystko po kolei. Popatrzył na
Dowgiłłę.
- Zdaje się, że dowodzisz – powiedział.
- Pieprz się, Maksym – odparł Dowgiłło. Nie założył
maski, zamiast tego zapalił neuropapierosa.
- Mamy ten sam stopień, ale masz więcej służby,
Jewgienij – spróbował jeszcze raz Gerber.
- Ale to ty byłeś oficerem – przypomniał tamten. –
Więc z łaski swojej się ode mnie odpierdolcie, towarzyszu sierżancie sztabowy.
Przejmujesz Sygnał.
- Razwiednik tretjego posłusznyj mojemu kamandu! –
zarządził po chwili Gerber i wcisnął przycisk nadawania słuchafonu.
Spodziewał się co za chwilę usłyszy. Jeśli atak
utknął, Dziewiąta nie mogła wycofać się z Chełma, nawet gdyby pułkownik Golenko
rozkazał się cofnąć i przegrupować. Istniejące tu od wieków podziemia kredowe
sprawiły, że gdy dekady temu po Pierwszej Wojnie Ojczyźnianej z polskimi
faszystami zarządzono w każdym mieście budowę schronów, miasto mogło pochwalić
się gotową już infrastrukturą, którą rozbudowano wkopując się w głąb. Stworzona
sieć podziemnych korytarzy i tuneli nie ustępowała największym z miast Związku,
a fakt, iż miasto położone było na jednej z głównych tras prowadzących z serca
kraju sprawił, że stało się ważnym punktem na mapie transportowej kolei, która
wjeżdżała tu na podziemną stację, po przebyciu dziesiątek wiorst spustoszonych
obszarów. Utworzono tu także potężną bazę wsparcia Drugiej Armii, stanowiącą
odwód garnizonu w Lublinie, z którą z nieznanych powodów utracono kontakt. Tym
samym natychmiast rzucono całą kompanię wspieraną przez siły pancerne by odbić
miasto, bowiem odcięcie jednej z tras kolejowych na wschód było czymś, na co
nie można było sobie pozwolić, zwłaszcza takiej, której jedna z nitek prowadziła
do Brześcia, z jego podziemnymi fabrykami.
- Pikieta w sile cztery wraz z Sygnałem w sile cztery
– zameldował. – Na pozycji założonej dla Pikiety, pod dowództwem Pikiety-Dwa –
założył słuchawki na uszy, nie wymagało to na szczęście zdjęcia maski. Skrzywił
się słysząc charakterystyczne trzeszczenie, świadczące o bliskości zony i
związanych z nią zakłóceniach, uniemożliwiających łączność radiową. Wokół
miasta rozstawiły się już jednak na wzniesieniach RWŁy, na swych potężnych
kołach otaczając Chełm od północy, jako ruchome węzły łączności w powiązaniu z
krążącym od strony Lublina potężnym samolotem Berijew umożliwiały utrzymanie
kontaktu. Grot po chwili odpowiedział.
- Pikieta, wkraczasz na pozycję dwa. Powtarzam,
pozycja dwa. Nawiązać łączność i podać namiary. Jak zrozumiałeś.
Aż za dobrze.
- Grot, obecna siła osiem – rzucił Gerber. –
Podejście niewykonalne. Możliwe rozpoznanie stąd.
- Co to jest pozycja dwa? – zainteresował się
Dowgiłło. Nie miał pojęcia jakie zadanie otrzymał pierwszy pluton, podobnie jak
obecny dowodzący nie znał rozkazów trzeciego.
- Wejść w pieprzoną mgłę – wyjaśnił usłużnie Bosek.
Któryś z żołnierzy Dowgiłły zaklął i osunął się w przysiadzie, opierając
plecami o metalową ścianę. Gerber spoglądał zachmurzonym wzrokiem w zarysy
budowli widoczne przed nim na wzniesieniu, zastanawiając się czy jeśli odpali z
tego miejsca pociski implozyjne będzie w stanie coś zobaczyć. Zdecydował, że
nie, najwyraźniej wiedział o tym doskonale major Rudczenko, którego usłyszał
właśnie w słuchawkach.
- Maksym, ty dawaj wpieriod! – usłyszał zachętę,
poprzedzoną przekleństwami. Głos majora zakłócały strzały i wybuchy.
- Tawariszcz major, u mienia… - zawahał się. – Bladz!
Kuda tanki? – zapytał wprost.
- Tanków niet! – zawołał Rudczenko, po czym dorzucił
kilka zdań, które utonęły w dźwięku wybuchów. Gerber pokręcił głową z
niedowierzaniem, po czym pokwitował przyjęcie rozkazów, bo nic innego mu już
nie pozostało.
- Co powiedział? – zapytał Dowgiłło.
- Nie dostaniemy osłony – teraz także Gerber
zdecydował się zapalić. – Jakiś pieprzony geniusz przerzucił tanki wiertalotami
do Okszowa. Wyczepili je wprost do bagna. Zostaliśmy jedynie z trzema
haubicami, samoloty nie mogą podejść, bo zmienna rozciąga się nad nami jak
jakiś parasol. Musimy ją wymacać i zobaczyć co tu się dzieje – przerwał bo w
słuchawkach na nasłuchu usłyszał wrzaski i krzyki, sprawiające, iż popatrzył w
górę.
Polacy wypadli z mgły na wysokości kilkudziesięciu
arszynów, przelatując łukiem w kierunku stacji kolejowej, lecieli dziesiątkami,
zupełnie jakby coś ich wyrzucało. Niczym pchły pomyślał Gerber i rzucił
neuropapierosa. Pociągnął łyk z manierki, a w gardle poczuł palenie endorfin
bojowych i osiągnął poziom szczęścia sprawiający, że uznał, iż warto bić się za
ojczyznę.
- Gienia, dawaj swoich z rakietnicą – polecił. –
Zostajesz to z Domagarowem, dajecie mi osłonę. Pozostali za mną. Dawaj!
Wpieriod! – zawołał. Odczekał chwilę, chwycił mocno karabin i wybiegł zza
osłony.
Potykając się na bruku dotarł do budynku po drugiej
stronie ulicy, przemieścił wzdłuż muru, minął przecznicę, na którą upadł
stojący tu dom i w ten sposób dotarł do krawędzi mgły, tuż na granicy
otwierającego się tu rynku. Skierował się ku wieży, rozpędził, lecz nagle
wyhamował uświadomiwszy swą pomyłkę. Po prawej stronie znajdował się zrujnowany
kościół, który zapamiętał, tuż przed nim wznosiła się konstrukcja, która taką
budowlą nie była. Nim zdążył skupić na niej wzrok minął go w biegu jeden z
żołnierzy Dowgiłły i przypadł do ściany wieży, szerokiej na kilka arszynów.
Gerber zorientował się już, że jest organiczna, mocno wbita w podłoże, wskutek
uderzenia z wysokości, które rozrzuciło wokół bruk i spowodowało rozpadnięcie
pobliskich domostw. Nim uświadomił sobie więcej, żołnierz Dowgiłły zaczął
krzyczeć.
Ściana ożyła, pokrywające ją małe włoski oplotły
mężczyznę, zaciskając się na jego skórze, drąc na strzępy mundur i kamizelkę
taktyczną, zupełnie jak gdyby nie stworzono jej ze wzmocnionego materiału.
Skóra na twarzy czerwieniała błyskawicznie i zaczynały pokrywać ją bąble,
konstrukcja momentalnie zaczęła wchłaniać w siebie żołnierza. Zamilkł, gdy
Gerber pociągnął za spust kałasznikowa i pojedynczym strzałem trafił go w głowę
sprawiając, iż rozprysła się, a mózg poleciał na boki.
Przeraźliwy krzyk umilkł, choć organiczna ściana
nadal wchłaniała człowieka, lecz sytuacja nie zmieniła się na lepsze, bowiem
Gerber zauważył ruch w mlecznej bieli. Coś spadało na ziemię, a zza jego pleców
ognia dał Domagarow.
- Rakietnice, w górę, po skosie na lewo, pal! –
zawołał najdonośniejszym głosem na jaki pozwalał mu filtr werbalny i sam
sięgnął po sygnałowca słysząc, iż strzelać ciągłą serią zaczął Bosek. Wycelował
przed siebie pod kątem 60 stopni, po czym odpalił przygotowany pocisk, a odrzut
omal nie urwał mu ręki. Strzał pozostawił za sobą smugę, znacząc swą trasę,
znikł we mgle, po czym wybuchł. Implozja podciśnienia zassała do środka
wszystko wokół, wciągając do środka mleczną zasłonę i ukazała jego oczom świat
pełen Polaków. Spadali pionowo wprost na bruk placu znajdującego się między
zrujnowanymi budynkami, który jeśli dobrze zapamiętał plan, był dawnym rynkiem
miejskim. Fala ruszała w kierunku oddziału, choć seria z PKM zatrzymała część z
nich w miejscu. Gerber rejestrował to jednak gdzieś w tle, przesuwając wzrok w
górę, gdy eksplodowały kolejne pociski z rakietnic wystrzeliwanych przez
Gruzinkę i dwóch pozostałych żołnierzy Dowgiłły. Tuż obok niego coś nagle
wybuchło, a on został odrzucony w bok i poczuł falę gorąca, lecz szybko
poderwał się na nogi.
Jeden z pocisków trafił w zmienną, a nieznana fizyka
przetworzyła implozję w rozbłysk, który oświetlił wszystkim wokół istotę
żerującą na Chełmie. To, co wziął wcześniej za wieżę, było olbrzymim odnóżem,
jednym z czterech wbitych w podłoże wokół rynku. Jedno z nich płonęło, gdy
wybuchł miotacz metanapalmowych płomieni, trawionego żołnierza. Lecz choć
zajęło się w części żywym ogniem, brak było jakiejkolwiek reakcji. Wysoko w
górze dostrzegł odwłok Polaka, włochaty i lepki, kryjący się w oparach mgły, z
którego wyczepiali się Polacy opadający na rynek, wystrzeliwani wokół niczym z
armat, w kierunku wojsk walczących wokół miasta. Była ich nieprzeliczona
liczna, a przesłaniające wszystko podbrzusze istoty zdawało się nie mieć końca
i zasłaniać całe miasto, rozciągając się nad nimi wraz z inną fizyką. Nie to jednak
było najgorsze, lecz wystająca z tułowia przezroczysta rura, falująca powolnymi
ruchami, prowadząca wprost w kierunku podłoża, dotykająca go w miejscu, gdzie
jak przypomniał sobie na mapie zaznaczono szyb wentylacyjny w starej studni.
Znikała w nim, a w jej wnętrzu mógł dostrzec poruszające się w górę w białym
płynie ludzkie sylwetki. Polak wysysał podziemny Chełm i żywił się nim,
rozrzucając wokół swe potomstwo.
Pierdolę to wszystko, pomyślał Maksym, po czym
odwrócił się i skoczył w kierunku Gruzinki, która stała nieruchomo, z
opuszczonym sygnałowcem, wpatrując się przed siebie. Chwycił słuchafon i
szarpnął ją.
- Dawaj Grota! – krzyknął. Rzucił swą rakietnicę i
spojrzał w kierunku nadciągającej hordy, którą jak na razie powstrzymywały
celne serie krótkich strzałów, o których krzyczał Dowgiłło. Jeden z żołnierzy
trzeciego cisnął granatem Mazura, a po wydłużonych ciałach przeszły iskry
elektrycznych wyładowań, kładąc nadciągający rząd trupem. To jednak nie
powstrzymywało kolejnych. Gerber zamierzał właśnie zacząć strzelać, gdy
Gruzinka nawiązała wreszcie łączność. Ocenił szybko odległość i namiar na
podstawie rozwiewających się smug wystrzelonych pocisków, po czym zaczął szybko
wołać trzymając wciśnięty przycisk nadawania.
- Nieznany typ Polaka, rozmiar olbrzymi – przypomniał
sobie, że po chwilowym rozwianiu mgły reszta Dziewiątej walcząca w oddali widzi
to samo co on, więc przeszedł do konkretów. – Odporność na metanapalm, słabych
punktów nie stwierdzono, namiar czterdzieści – podał i powtórzył go raz jeszcze,
gdy zorientował się, że Rudczenko coś do niego mówi, coraz bardziej natarczywym
głosem. – Co? – nie zrozumiał.
- Szto, Bladz? Pikieta, wypieprzat! – krzyknął major.
– Tritsiat siekund!
Co najmniej jedną sekundę zajęło mu uświadomienie
sobie co tamten ma na myśli. Ocknął się momentalnie.
- W tył! – zawołał rzucając słuchafon Tekagawelidze.
Oprzytomniał, dając znak Dowgille, aby osłonił ich wspólnie z Domagarowem, co
zostało mocno utrudnione, gdyż znaleźli się między nimi a Polakami. Kopniakami
i okrzykami zmusił znajdujących się przy nim ludzi do odwrotu, nie próbując
nawet przekrzyczeć miarodajnego dźwięku ciężkiego karabinu maszynowego Boska.
Potykając się na gruzowisku popędzili w dół, po chwili dołączył do nich
Dowgiłło i snajper. Gdy Gerber obejrzał się na jego rozkaz zostały rzucone
granaty. Pozostały im wyłącznie konwencjonalne, więc po chwili ziemia zatrzęsła
się i rozległ się huk. W powietrze wyleciały w kłębach pyłu szczątki i
fragmenty Polaków, lecz to nie powstrzymało szarżującej hordy.
- Na lewo! – zawołał, polecając biec przez zniszczony
przez nich wcześniej budynek, w którym pogrzebali Jelenską i Waszyna. Ściana
runęła do reszty, jak najszybciej jak mogli przeskoczyli przez załom i
spiętrzenie, jakie po niej pozostało. W biegu miał okazję rzucić okiem na to,
co wcześniej zabił po drugiej stronie wyrwy, dostrzegł jedynie kłąb potężnego
twora, potężny fragment ciała, z którego wyrastały liczne odnóża zakończone
kolcami. Zauważył, iż nadal poruszały się, a ciało drgało, jak gdyby jego
właściciel usiłował się podnieść. Pieprzyć to. Przez gruzowisko pobiegli w dół
ulicy, wyciągnął zawleczkę z ostatniego granatu i rzucił za siebie, przystając
na chwilę. Zza zniszczonej budowli wylewała się fala polskości, ohydnej,
obrzydliwej, gotowej dopaść wszystko na swej drodze. Wybuch powstrzymał ich
jedynie na chwilę, z mgły która znowu przesłoniła cały świat nadciągali
kolejni. Usłyszał jęk i spojrzawszy w bok zobaczył jak jeden z żołnierzy
Dowgiłły wypuszcza swój karabin i zaczyna krzyczeć w niemym przerażeniu,
sparaliżowany całkowicie atawistycznym lękiem. Dowgiłło usłyszawszy go
zawrócił, a Gerber zmrużył oczy. Na jego miejscu pozostawiłby tamtego na
śmierć, wyrok wykonany przez Polaków był dużo szybszy, niż kara gorsza niż
śmierć. Widząc jednak jak Dowgiłło krzyczy coś do tamtego, a potem uderza go w
twarz, lecz nie doczekuje się reakcji, zamiast ruszać w ślad za ludźmi podbiegł
i po prostu pociągnął za sobą żołnierza, nie mającego więcej niż 16 lat.
Dowgiłło złapał tamtego z drugiej strony i biegł wraz z nim, aż chłopak zaczął
wreszcie stawiać samodzielne kroki.
Czas prawie im się skończył, dotarło do Gerbera, gdy
ujrzał transporter leżący na skraju wyrytego tu nieznaną i potężną siłą
głębokiego rowu. BWP wciąż się tlił, wcześniej eksplodował jego zbiornik z paliwem,
potężne koła z lanej gumy przestały się już kręcić, po tym jak godzinę temu
podczas pierwszego natarcia ofensywa załamała się. Cokolwiek wyrzuciło
kilkudziesięciotonowy pojazd w górę, rozdzierając wielowarstwową pancerną
blachę, urywając potężną wieżyczkę kalibru 20 mm, odeszło.
- Kryć się! – zawołał najgłośniej jak mógł. Skoczyli
do rowu, upadli na ziemię, a wraz z nimi pozostali, gdy usłyszeli pierwszy
świst.
Pocisk wystrzelony z Suchoja przeleciał tuż nad nimi.
Zdjęty namiar umożliwił wstrzelenie się poniżej zmiennej, dzięki koordynatom
podanym przez zwiad piloci zeszli najniżej jak mogli, po czym namierzyli cel
wskazany im przez dalmierze i namierniki termoradiowe. Skurwysyny, cały czas
krążyli dookoła, uświadomił sobie Maksym, po tym jak pierwsze strzały zniknęły
we mgle bez żadnego efektu, zapewne na rozkaz gotowi byli spuścić nam na łeb
atomówkę, gdy wszystko inne zawiedzie. Był przekonany, że Stawka gotowa była to
uczynić, nawet jeśli oznaczało to utratę powierzchni. Choć podziemne miasto by przetrwało,
nawet pozbawione napowierzchniowych upraw, użycie bomby atomowej oznaczać
mogło, że szybko pojawią się tu zmienne, lubiące w tym kraju manifestować się w
miejscach wybuchów i rozrastać, deformując czas oraz przestrzeń, wraz z
powietrzem i glebą czyniąc je niezdatnymi do podtrzymania życia, dając
schronienie hordom Polaków.
- Ognia! – zawołał Dowgiłło, gdy Gerber zapatrzył się
w mknącą rakietę. Wojsko ukryte w rowie, zza transportera zaczęło strzelać w
stronę atakujących tworów, lecz nie było to już ważne. Rakieta przeszła nisko i
dzięki mechanicznym trybom, na ostatnim odcinku tuż nad drogą wyrwała w górę
wprost w mleczną mgłę, trafiając w miejsce gdzie był odwłok. Mgła nagle
zapłonęła, gdy pocisk paliwowo-taktyczny eksplodował deszczem metanapalmu, a
chwilę później eksplodowała głowica termo-baryczna, tworząc w miejscu wybuchu
próżnię, zasysającą mgłę. Zastąpił ją ogień, tryskający wokół, wszędzie gdzie
spadał ognisty deszcz, wszystko stawało w płomieniach. Jego część trafiła na
zmienną, która rozbłysła upiornym seledynowym blaskiem. Lecz Polak na swych
odnóżach trwał nadal, wciąż wysysając mieszkańców Chełma z ich podziemnej
siedziby, choć po chwili trafiła go druga rakieta, podrzucając nim do góry.
Eksplodujący trotyl zamienił wypełniającą ją miedź w pędzący z prędkością
dźwięku strumień cząstek rozpalonych do białości. Odbiły się one jednak od
odwłoku i nie zdołały go przebić, nadal trwał tam, nie robiąc sobie nic z
liżących go płomieni, szalejących wokół. Maksym zorientował się co będzie dalej.
Obejrzał się do tyłu, lecz nie widział dla siebie szansy. Mechanicznie
przeładował, po czym znowu zaczął strzelać, gdyż Polacy byli coraz bliżej. Nad
jego głową śmignął kolejny pocisk, zakręcił i trafił bezpośrednio, odrywając
twora od podłoża, unosząc go w powietrze swą energią własną, prędkością powyżej
10 000 wiorst na godzinę. Uranowa głowica zmieniła się w chmurę rozżarzonych
iskier, lecz pocisk penetrujący z łatwością każdy znany rodzaj pancerza
imperialistycznych urządzeń i żelbetonowych bunkrów okazał się za słaby, by
zranić istotę.
Nietrudno było domyślić się co teraz nastąpi.
- Padnij! – zawołał, gdy nad jego głową przemknął
ostatni pocisk, wystrzelony z Suchoja, który niczym jastrząb spadł od strony
Janowa i wzniósł się momentalnie w górę. Ćwierćkilotonowa głowica jądrowa
trafiła bezpośrednio w cel.
Nim usłyszał huk poczuł falę gorąca, a chwilę później
ruch, gdy fala powietrza zabrała wszystko ponad nimi, wraz z pojazdem. Spadła
na nich ziemia, przysypały ich odłamki zmiecionych budowli, a świat przestał
istnieć, gdy Polak został rozerwany, a jego miejsce zajęła kula ognia. Gerber
nie próbował się ruszać, poczuł jak upada na nich coś lepkiego. Polska spadła
we fragmentach, a szlam i trzewia istotny zalały cały obszar wokół rynku.
Potem zapadła cisza.
Kiedy się wreszcie podnieśli i wygrzebali z tego co
ich pokryło, okazało się, że wszyscy przeżyli, ukryci w wąskim i głębokim
rowie, który zastąpił im schron. Byli ubłoceni, pokryci szczątkami Polaka i
przyjmowali zwiększoną dawkę promieniowania. Gerber zarządził natychmiast
wypicie wszystkiego co pozostało w manierkach, samemu połykając cały zapas
chemii jaki miał dostępny. Nie założył ponownie maski, zamiast tego palił
neuropapierosa, spoglądając na zniszczone wzgórze, będące do niedawna rynkiem.
Wszystkie budowle wokół zostały zniszczone, niewielki
ładunek jądrowy zadziałał punktowo, niszcząc Polaka, fala uderzeniowa zmiotła
rykoszetem wszystko wokół. Nie przetrwała nawet kościelna wieża, wszędzie
ciągnęło się morze gruzów, twór został całkowicie spopielony, nie pozostał
żaden ślad po jego odnóżach i tym, czym wysysał mieszkańców podziemnego miasta.
Korona wzgórza wciąż płonęła, przetrwały szkielety budowli w okolicach wejścia
do schronu, gdzie podmuch był słabszy, choć na tyle silny by podrzucić wrak
BWPa. Powietrze było gorące i pachniało wojną atomową. Dziewiąta zorganizowała
się szybko, widział podążających w ich kierunku zeków, którzy zajmą się
odgruzowaniem przejść do miasta, chłonąc zabójcze dawki promieniowania. Na
zdrajców komunizmu patrzył bez emocji. To przypomniało mu o obowiązkach.
Dowgiłło najwyraźniej także się otrząsnął, bowiem odbierał broń żołnierzowi,
który się zawahał i upuścił kałasznikowa.
- W imieniu Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki
Radzieckiej – powiedział zmęczonym głosem. – Szeregowy Ilja Krasuski, za zdradę
Ojczyzny poprzez okazanie bezpośredniego defetyzmu w obliczu wroga zgodnie z
artykułem siódmym kodeksu wojennego i cywilnego LPKRR zostajecie uznani winnym
przewinienia przez starszego stopniem podoficera w obecności świadków. Wasz
czyn nie podlega reedukacji, tym samym wymierzona zostaje wam kara gorsza niż
śmierć.
- Nie, nie… - zaczął wołać chłopak, lecz nikt mu nie
odpowiedział.
- Ściągaj mundur i idź w zonę – polecił Dowgiłło.
- Teraz! – zawołała nagle Tekagawelidze, unosząc
kolbę karabinu do ciosu.
Rozległ się strzał. Czaszka byłego szeregowego
rozprysnęła się na kawałki, a na Gruzinkę poleciała krew, gdy Gerber pociągnął
za spust APS przystawionego do głowy zdrajcy. Stojąc z dymiącym pistoletem
patrzył jak ciało tamtego osuwa się na ziemię.
- Jako pełniący obowiązki dowódcy zgodnie z nowelą
wojskową roku osiemdziesiątego ósmego artykułem piętnastym, w uznaniu za
zasługi w boju zamieniam karę na śmierć. Wykonano natychmiast – powiedział, gdy
przestało piszczeć mu w uszach.
Patrzył na zebranych, a Dowgiłło skinął z
wdzięcznością głową. Maksym mierzył wzrokiem żołnierzy, którzy nic nie mówili.
- Odmaszerować – polecił. – Wracamy.
Bosek ruszył przodem, zakładając PKM na ramię, za nim
podążyli żołnierze trzeciego plutonu, z trudem wychodząc z rowu, gramoląc się
na górę. Gerber po chwili uczynił to samo, zatrzymał się spoglądając na
przemieszczające na sąsiednim wzgórzu oddziały. Bitwa była skończona.
- Nie miał towarzysz sierżant prawa tak postąpić –
usłyszał syczący obok siebie głos. Odwrócił się i spojrzał w płonące triumfem
oczy Gruzinki. Czarne niczym węgiel, znajdujące się nad pełnymi ustami, które
zobaczył gdy zdjęła maskę, w jasnym owalu twarzy, wyraźnie odcinającym się od
otaczającego ją brudu.
- Chcieliście coś powiedzieć, szeregowa
Tekagawelidze? – zapytał spokojnie, spoglądając na zeków podchodzących do
wejścia do bunkra na gruzowisku położonym za jej plecami. Domagarow wydobywał
się z rowu.
- Powiedziałam już wystarczająco wiele – rzuciła. –
Przez zasługi w boju rozumie się czyny dokonane podczas wcześniejszej służby, a
wy nawet go nie znaliście.
- Długo jesteście w służbie, Tekagawelidze?
- Pięć miesięcy, ale to nie ma znaczenia, to
naruszenie kodeksu i reguł dowodzenia, nie wspomnę już o tym, że dowodzący naraził
swe życie dla defetysty, choć powinien go tam pozostawić. I innych
nieprawomyślnościach, zampolit…
- Zampolit, dowie się o waszej postawie,
Tekagawelidze – powiedział Maksym. – Ale najpierw wy dowiecie się o
podstawowych regułach panujących w pierwszym plutonie – w tej samej chwili z
tyły niczym duch pojawił się Domagarow i chwycił ją od tyłu za gardło ramieniem
i mocno ścisnął. Gruzince oczy wyszły na wierzch, otworzyła mocno usta i
szarpnęła się, lecz nie zdołała wyrwać. Trzymany w ręku karabin wypadł jej z
rąk i upadł w błoto. Gerber szybkim ruchem chwycił maskę p-radgaz wiszącą przy
pasie i pociągnął. Rzepy puściły, a on wziął zamach i rzucił ją najdalej jak
mógł. Odwrócił się do Gruzinki, ręką sięgnął za jej pas i włożył ją pomiędzy
nogi, odnajdując wygolony z powodu wszawicy wzgórek, następnie zagłębienie, do
którego włożył swe brudne palce i mocno zacisnął. Pisnęła, ale nie była w
stanie wydać innego dźwięku, dopóki Sasza na jego znak nie poluźnił nieco
uchwytu. Łapała powietrze gwałtownie, lecz nie była w stanie się ruszyć; Domagarow trzymał ją mocno w swym uchwycie.
Gerber nie poluźnił uścisku.
- Utrata maski w trakcie działań, to niedbałość o
sprzęt, porzucenie broni, to jeszcze gorsze przewinienie, Tekagawelidze. A
wszystko w obecności dowodzącego i świadka. A zatem pozbawiliście się właśnie
praw – zawiesił głos, czekając aż Domagarow ściśnie ją ponownie za gardło, choć
ból jaki jej zadawał sprawiał, że nie była w stanie powiedzieć ani słowa. – Ale
nie martwcie się szeregowa, w tym plutonie uważamy, że każdy ma możliwość
naprawienia swych błędów. Damy wam szansę reedukacji. Przeprowadzę ją
osobiście, a zaczniemy od tego, że nauczymy was, że usta mogą posłużyć do czego
innego, niż rzucanie nieprawdziwych oskarżeń. Potem poznamy czy wiecie, do czego
przydać się mogą wasze inne części ciała. Kiedy skończę, kapral Domagarow
sprawdzi jak wiele się nauczyliście. Jeśli sprawdzicie się dobrze, na
reedukację nie wezwiemy pozostałych podoficerów z plutonu. Mam nadzieję, że
zrozumieliście?
Ścisnął z całej siły, lecz nie na tyle mocno, aby ją
uszkodzić. Oczy poszerzyły się, a przez twarz przebiegł grymas bólu. Gdy
Domagarow poluźnił uścisk pokiwała głową.
- Co tu się dzieje? – rozległ się męski głos z boku.
Maksym skrzywił się, zapomnieli się i dali zaskoczyć. Zabrał rękę, powoli
przekręcił głowę, spoglądając na dwie postacie w pancerzach bojowych, które
stały nieopodal. W pełnym uzbrojeniu bojowym, choć nie w wersji szturmowej, bez
zaczepionych wielokalibrowych karabinów. Brak było śladów błota, świadczących o
wzięciu udziału w walkach. Typowi dekownicy ze sztabu, za którymi podążały
karnie maszerujące kolumny zeków. Gerber ocenił swe siły i dał znak
Domagarowowi by nie przerywał nacisku na krtań Gruzinki.
- Dyscyplinujemy niekarnego żołnierza, towarzyszu majorze
– powiedział spokojnie, patrząc na oznaczenia tamtego. Zmierzyli się
spojrzeniami, on zza swego brudu i szlamu, tamten znad stalowej maski.
- Dyscyplinujcie go gdzie indziej, towarzyszu
sierżancie – odpowiedział wreszcie oficer. – Ten teren jest teraz pod kontrolą
WSI.
- W takim razie w imieniu Dziewiątej przekazuję rejon
Wojskowym Służbom Informacyjnym – zakpił Gerber, czując, że może posuwać się za
daleko.
- Nie przesadzajcie. Odejdźcie nim zażyjecie
śmiertelnej dawki radów – uciął krótko tamten, po czym dodał: - Po prostu
spierdalaj stąd Maksym, zanim się zainteresuję co tutaj właściwie wyczyniasz.
- Tak jest, towarzyszu majorze Biedrzycki –
zasalutował niedbale Gerber. – Ku chwale ojczyzny, wypierdalam – skinął na
Domagarowa, który nagle zabrał rękę i chwycił Gruzinkę za kark, pochylając ku
ziemi. W ten sposób poprowadził ją w ślad za sierżantem. Łapała oddech
gwałtownie i nie była w stanie nic powiedzieć. Gerber był wciąż przy niej
myślami, jak zawsze po walce odczuwał narastające podniecenie i konieczność
pozbycia się adrenaliny. Zastanawiał się jak szybko uda im się skorzystać z
pryszniców dezynfekcyjnych i umyć Tekagawelidze, nim spotka ją to, co ją
oczekiwało.
Oficerowie WSI spoglądali w ślad za nim. Drugi z nich
w randze kapitana pokręcił głową.
- Co za bydło – powiedział. – Brudne i nieokrzesane.
Wymagające przypomnienia o podstawowych zasadach komunizmu.
Biedrzycki pokręcił głową.
- Nie dajcie się nabrać – powiedział. – Sprawia
wrażenie nieokrzesanego, ale to ktoś, kto jest w tej armii niezbędny.
- Kto taki?
- W tym wojsku są dwa rodzaje ludzi – wyjaśnił
spokojnie Biedrzycki. – Ideowi komuniści, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie,
bo gdy tracą wiarę czynią to gwałtownie i zatruwają dusze innych. Takich należy
odnajdywać i eliminować. Drugi typ to tacy jak on. Szumowiny, nie wyznają
żadnych zasad prócz jednej. Przetrwać. Znam go od dawna, jak zły szeląg, mam na
jego temat grubą teczkę, w zasadzie popełnił każde rodzaj wykroczenia i
naruszenia jaki mógł. Ideologicznie się nie wychyli. I właśnie dlatego jest
taki użyteczny.
- Nadal nie rozumiem – powiedział kapitan. – Nie da
się go wykorzystać jako agenta ani informatora. Z tego co mówicie wynika, że
jest zbyt niebezpieczny.
- Zgadza się – odparł Biedrzycki. – To zabójca.
Nie mówił już nic więcej. W milczeniu szli stawiając
ciężkie kroki pancerzy bojowych poprzez gruzowiska, bezpiecznie schronieni
przed dawkami promieniowania i polactwa, na które wystawieni byli więźniowie
karnych batalionów. Zeki w swych obdartych strojach, boso, wyposażeni jedynie w
proste narzędzia, zdawali się nie robić nic
lokalnych warunków. Temperatura wciąż była podniesiona, a śnieg
stopniał. Gdy dotarli do wejścia do bunkra, stanęli i czekali, aż zostaną
otwarte zardzewiałe wrota. Zajęło to ponad godzinę, w trakcie której przybyli
odziani w pancerze żandarmi, uzbrojeni w karabiny PKM. Gdy drzwi ze zgrzytem
zaczęły uchylać się do środka, wycelowali je do wnętrza, świecąc reflektorami
zamontowanymi na hełmach. Zeki czekały w gotowości, jako mięso armatnie, gotowe
zasłonić swych panów i dać czas Żandarmerii Wojskowej na otwarcie ognia.
Oficerowie pewnie kroczyli po rozsianych tu i ówdzie czarnych plamach
znaczących drogę do wnętrza.
Jednakże na tym poziomie ujrzeli jedynie dwie mała
dziewczynki w strojach pionierów, mrużące oczy przed światłem dnia, którego
zapewne nie widziały dotąd nigdy w swoim życiu. Biedrzycki polecił przymknąć
drzwi, dając im szansę na odzyskanie wzroku. Należały już do trzeciego
pokolenia wychowywanego pod ziemią, którego źrenice stały się szerokie, wykorzystujące
najmniejszy refleks światła w ciemności, ślepnące jednak w kontakcie z
powierzchnią. Pochylił się w ich stronę, sięgając do chlebaka, w którym miał
przygotowane specjalnie na tę okazję lizaki.
- Pionierki! – powiedział łamiącym się głosem. – Ludowe
Wojsko Polskie, major Biedrzycki! Jesteście już bezpieczne! – zaczęły mówić
jedna przez drugą, ciesząc się z ocalenia, powtarzając o przerażającym
strumieniu powietrza, który pojawił się w tunelach poniżej, ciągnąc wszystkich
w jedną stronę. Chwilę ich słuchał, po czym przerwał – Ale co się stało, skąd
się wzięli Polacy?
- Towarzyszu majorze, tu nie było Polaków – odparła
poważnie starsza, dziewięciolatka. – Po prostu wczoraj pojawił się potworny
wiatr i…
- Poczekajcie chwilę, spokojnie – spoglądał na nie,
wprost w głębię ich ciemnych oczu, po czym westchnął. – Czy w ciągu ostatnich
dni nie widziałyście na swoim poziomie miasta kogoś nowego? –pomijając fakt, iż
przez Chełm przewijało się wiele osób, spośród których wszystkie były
oczywiście dokładnie ewidencjonowane, pionierki od kołyski uczone były
czujności i meldowania o wszelkich podejrzanych zachowaniach sąsiadów i
napotykanych ludzi. Pokręciły głowami.
Biedrzycki wiedział, że od dziewcząt nie dowie się
więcej, ale jasne było dla niego, że musi dotrzeć do miejscowego sekretarza
POP, podstawowej organizacji partyjnej, działającej na każdym poziomie
podziemnego miasta komórki. Wstał i uśmiechnął się do dziewczynki, patrząc w
jej pozbawione białka oczy koloru nocy.
- Mam dla ciebie jeszcze cukierka – powiedział i
sięgnął za pas. A potem wyjął nóż i płynnym ruchem podciął dziewięciolatce
gardło, zaś stojący obok kapitan to samo uczynił z młodszą. Ciała opadły na
ziemię, a zekowie natychmiast pochwycili je i wyciągnęli na zewnątrz, by spalić
truchło. Biedrzycki westchnął. Instrukcje były jasne, obie podlegały
ewolucyjnej przemianie, na którą nie było lekarstwa, którą wyplenić można było
tylko w jeden sposób. Poprzez śmierć. W mieście poniżej na pewno przeżyła
większość cywilów, zastanawiał się ilu z nich mogło dotknąć to, co w żargonie
nazwali Mrokiem. Zapewne kilka tysięcy, może więcej.
Popatrzył na swój nóż. Zapowiadała się długa noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz