wtorek, 21 marca 2023

Blask Ciemności: Chełm



CHEŁM

<< Uskok

Tym razem Dziewiąta Kompania wdepnęła po uszy w gawno. Gerber zdawał sobie doskonale sprawę, że uczynili to dawno temu, lecz jak każdy żołnierz Drugiej Armii myśli te pozostawiał dla siebie. Miał na tyle dużo rozsądku i przeżytych lat, by wiedzieć co dzieje się z tymi, którzy wyrażali swe niepokoje głośno, po czym skierowani na reedukację nie wracają już nigdy do koszar. Osobiście sierżant sztabowy Maksym Gerber uważał, że zanurzył się w czymś lepkim i śmierdzącym w dniu, w którym zdecydował się bronić zawodowo ludowej ojczyzny, rezygnując w życiu cywilnym z kariery chłopa lub robotnika. Od tamtej pory upłynęła prawie dekada ciągłej walki, wypełniona starciami z przeciwnikiem, którego nie był w stanie pokonać. Wróg wracał zawsze silniejszy, uderzał w sposób nieprzewidywalny i nieprzemyślany, a jego działania nie miały żadnego celu. Jednak Polacy byli bezmyślną masą jedynie pozornie, dni kiedy atakowali biegnąc wprost na lufy karabinów, już dawno minęły. Ewoluowali i wykształcili z czasem wraz z więzią kolektywną umiejętność instynktownej taktyki, na poziomie prawdziwych drapieżców. Toteż gdy Piąta Zmechdywizja otrzymała rozkaz odbicia Chełma, Gerber wiedział, że nie będzie łatwo.

Przeturlał się w zrujnowanej budowli rzucając karabin kałasznikowa, zaciskając dłoń na nożu, który wyszarpnął zza pasa. Szybkim ruchem skoczył przed siebie i wbił go głęboko w odnóże, które przed chwilą zniszczyło ścianę domostwa, gdzie się kryli. Upadł na beton, gdy zraniony stwór gwałtownie zawył i pociągnął swą mackę zakończoną olbrzymim pazurem. Zniknęła w wyrwie, a Gerber splunął krwią i odbezpieczył granat. Rzucił w stronę kształtu po drugiej stronie ściany, po czym padł na podłogę. Nie miał pojęcia jak wygląda jego przeciwnik i zupełnie go to nie interesowało.

Granat Mazura wyładował się na zewnątrz błękitnymi iskrami elektryczności, kilka z nich przeskoczyło do wnętrza pomieszczenia, a Gerber poczuł ból gdy przeszły przez jego kałasznikowa. Maska nie pozwoliła poczuć smrodu palonego mięsa, usłyszał jednak nieludzkie wycie Polaka. Odczekał chwilę po czym poderwał się na nogi i wyjrzał przez wyrwę. Po drugiej stronie nic się nie poruszało, jednak gdy spojrzał przed siebie, w miejscu gdzie zniszczona ściana otwierała się na ruiny Chełma, dostrzegł w oddali ruch. Z mgły, spowijającej ciasno centrum miejscowości na wzgórzu, wynurzały się poruszające szybko kształty.

Nie zastanawiał się, podniósł karabin i zaczął przemieszczać w kierunku budynku położonego po drugiej stronie ulicy, wiedząc iż musi tam dotrzeć, nim Polacy go zlokalizują. Nim jednak zaczął biec rzucił okiem na ciała starszej lejtnant Jelenskiej i szeregowego Waszyna. Cokolwiek zawierał pazur twora, który przebił ścianę i błyskawicznie uderzył w dwójkę żołnierzy, zadziałało natychmiast. Ich skóra spuchła i nadęła się, rozrywając mundury i kamizelki taktyczne, a całe ciało pokryły bulwy, błyszczące i napięte, wewnątrz których można było dostrzec płyn surowiczny. Ruchem szybszym niż ludzkie oko mogło zarejestrować poruszało się w nim coś, co przypominało skrzek. Gerber działał instynktownie, nie zastanawiał się, wyciągnął pistolet i oddał dwa strzały w głowy towarzyszy broni. Zrobił co należało, choć nie wiedział, czy powyższe wystarczy, by zona nie przywróciła ich do życia jako Polaków. Następnie zaczął biec.

Strzały zwróciły uwagę tworów. Nie odwracał się jednak, pędząc w dół, po zniszczonej ulicy, pełnej gruzów. Drogę oświetlił mu pocisk, który przeleciał nad głową i eksplodował gdzieś nieopodal, niszcząc kolejny dom. W myślach zaklął, haubice wciąż waliły na ślepo. Choć artylerzyści musieli być tego świadomi, bowiem strzały nie były na razie zbyt częste, prędzej czy później ktoś wyda rozkaz pokrycia całego Chełma ogniem artyleryjskim i postawienia zapory na przedpolu miasta. Wówczas biada tym, którzy pozostaną na powierzchni. Szkoda, że nie będzie w tym miejscu skurwysyna, który wydał rozkaz ataku naziemnego, zamiast uderzyć od strony wejścia do bazy w Stołpiach. Gniew metanapalmu powinien spaść w pierwszej kolejności na niego. Niestety wiedział, że tak się nie stanie, co gorsza nie dość, że nie powinien wypowiadać takich stwierdzeń na głos, nie powinien mieć nawet takich myśli. W tej chwili jednak kwestia reedukacji nie miała dlań żadnego znaczenia, bowiem walczył o własne życie.

Potknął się na ostatnich arszynach o kawałek żelastwa i runął prosto na cegły wymieszane z kamieniami brukowymi, uderzając w kolano i rozcinając sobie nogę. Nie próbował wstawać, lecz wycelował karabin AK wzór 77 na wprost, skąd  ulicą ze wzniesienia nadciągali Polacy. Nachylenie stoku nadawało im rozpędu, podskakiwali niczym pchły na swoich króciutkich nóżkach, otaczających ich wydłużone tułowia. Było ich co najmniej kilkudziesięciu, sięgających mu do pasa, każdy z nich miał kilkanaście krótkich odnóży otaczających ciało. Nigdzie nie dostrzegał głów, ale nie zastanawiał się, czy gdy do niego dotrą okaże się, że zęby znajdują się w spodniej części tułowia, czy też po prostu zaczną go trawić przy użyciu jakiegoś kwasu. Zaczął strzelać, starając się oddawać krótkie serie. Niestety nie miał już granatów Mazura, zużyli je na podejściu od strony stacji kolejowej, gdzie utknął atak, a plutony drugi i piąty straciły swoje BWPy. Okopane na pozycjach czekały na odsiecz pancernej szarży, okrążającej właśnie od północy miasto, od strony Okszowa i Horodyszczy. Na razie żołnierzy osłaniały jedynie haubice i tu tkwił właśnie problem, bowiem oddalone o dwie wiorsty, ustawione na granicy Janowa, waliły pozbawione całkowicie naprowadzania. Ostrzeliwanie przedpola nie zdawało się na wiele, bowiem wycelowanie uniemożliwiał słup białej mgły.

Kłębił się w środku miasta i przykrywał całe wzgórze, Gerber widział go wyraźnie przed sobą, z niego właśnie wynurzyli się pędzący w jego stronę Polacy. Otaczał wszystkie zabudowania i nie pozwalał zajrzeć do środka, a z wnętrza wciąż roiły się kolejne twory, atakujące stację kolejową. Jedynie kilka pojawiało się na flance, gdzie znajdowała się Trzecia Drużyna Zwiadu pod dowództwem lejtnant Jelenskiej, od kilku chwil stanowiąca jego odpowiedzialność. Mgła uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek, ponadto kilkanaście arszynów nad ziemią emitowała liczne zmienne, strzelające chaotycznie niczym pioruny, o czym przekonali się piloci Suchoi usiłujący na początku walki pozbyć się jej przy pomocy bomb paliwowych. Straciwszy trzy samoloty wycofali się, pozostawiając walkę w rękach artylerii, bowiem nie mogli podejść nad miasto. To wystawiło Dziewiąta Kompanię, której plutony zdołały opanować już Stację Kolejową, most i nasyp od strony  północy, na ciągły atak Polaków wynurzających się z odległej o niecałe pół wiorsty mgły. W teorii nie powinno być ich tam tak wielu, lecz wciąż pojawiali się nowi, a nikt nie miał pojęcia skąd przybywają, zwłaszcza, iż czujniki Petroszyna nie wykrywały na powierzchni ziemi zmienionej fizyki. Wszelkie próby wstrzelenia się w mgłę spełzły na razie na niczym, pociski wpadały w nią jak mleko i znikały bez widocznego efektu. Haubice skupiły więc swój ogień na obszarze leżącym między mgłą a Stacją Kolejową, lecz wyrzucane w górę szczątki setek martwych Polaków nie zwalniały ich naporu.

Podobnie jak nie uczyniły tego pociski z kałasznikowa. Gerber położył trupem jednego i choć nie powstrzymało to pozostałych, poczuł ulgę. Modulowane pociski 7,62 mm przebiły ciało twora i eksplodowały w jego wnętrzu zabijając wroga na miejscu. W ostatnich tygodniach często okazywało się, że Polacy odporni są na strzały z karabinów uzbrojonych w amunicję starego typu, na szczęście drużyny zwiadu wyposażono już w najnowszą amunicję, ze zmienną prędkością uderzenia, która jak na razie powstrzymywała twory.

Gdy Gerber zastrzelił kilku Polaków, pozostali zaczęli przemieszczać skacząc w bok, najwyraźniej koordynując swe ruchy dzięki więzi kolektywnej, orientując się, iż w ten sposób nie będą tak łatwym celem. Wciąż zmierzały w kierunku samotnego żołnierza, który musiał właśnie wyrzucić magazynek, nie mając pojęcia czy zdąży załadować następny. Sierżant sięgnął po pistolet APS, kiedy usłyszał za sobą strzały oddawane ze snajperki, do których po chwili dołączył terkot ciężkiego karabinu maszynowego. Pocisku zaczęły śmigać nad jego głową.

- Wreszcie, kurwa – powiedział głośno, czując w ustach żółć. Kilka arszynów od niego Polacy zaczęli padać, odrzucani do tyłu siłą pocisków. Nie czekał, na czworakach zaczął się wycofywać w stronę budynku, który był jego celem. Poczuł boleśnie ranę w nodze i omal się nie przewrócił, lecz udało mu się zachować równowagę. Pochylony, unikając serii pocisków strzelających nad jego głową, gruzowiskiem dotarł do ściany budynku, odczekał aż karabin zamilknie, po czym przez okno, zniszczone lata temu, wskoczył do środka. Noga dała po raz kolejny znać o sobie, więc oparł się o ścianę. Maska p-radgaz zadziałała, zapewniając dopływ świeżego tlenu, wzbogaconego neuroskładnikami i inhibitorem antyłysenkowskim. Tuż obok, strzelający dotąd w górę ulicy szeregowy Bosek zmieniał właśnie taśmę amunicyjną w ciężkim karabinie PKM, czujnie spoglądając przez ulicę.

- Polactwo zatrzymane – zameldował, choć gdzieś z góry słychać było oddawane pojedynczo strzały z SWD. Mimo, iż Gerber nie widział schodów, wiedział, że w jakiś sposób musiał przedostać się tam szeregowy Domagarow, który precyzyjnie zdejmował Polaków ze snajperki.

- Dobrze – chciał powiedzieć sierżant, lecz jedynie zakasłał. Filtr werbalny zwielokrotnił ten dźwięk. Uniósł maskę i odetchnął płonącym powietrzem zony, wdychając ją wraz z zatrutą Polską.

- Gdzie reszta? – Bosek wychylił się przez okno, lecz nie otwierał ognia z PKM, opartego o zniszczoną okiennicę. Jego sylwetka została oświetlona przez pocisk z haubicy, który przeleciał nieopodal, po czym wybuchł, sprawiając, że otoczenie się zatrzęsło, a na nich posypał się pył.

Nie możemy tutaj zostać, uświadomił sobie Gerber.

- Razwiednik posłusznyj mojemu kamandu! – zawołał głośno, gdy strzały ze snajperki umilkły, dając do zrozumienia jaki los spotkał lejtnant Jeleńską.

- Wasia? – zapytał Bosek.

- Też – poinformował Gerber o losie Waszyna. Bosek nie odezwał się słowem, choć sierżant zdawał sobie sprawę, z łączącej tamtych przyjaźni, wykraczającej poza wspólne bójki w koszarach z innymi żołnierzami, podczas awantur przy bimbrze i kartach. – Gdzie Gruzinka? – zapytał.

- Na tyłach. Zabezpiecza odwrót.

- Nie wracamy – poinformował go Gerber.

- Nie? – zdziwił się Bosek. Rozkazy były jasne, drużyna zwiadu wyodrębniona naprędce z trzeciego plutonu miała rozpoznać podejście, w miarę możliwości wskazać cele dla artylerii wewnątrz mgły, gdzie kryło się coś, co powodowało przybywanie kolejnych fal różnych odmian Polaków.

- Gruzinka! K’mnie! – wrzasnął sierżant. Po chwili przez zasnute pyłem wejście od strony wnętrza zniszczonego domostwa wsunęła się szeregowa Tekagawelidze i rzuciła w jego kierunku karcące spojrzenie.

- Niech towarzysz sierżant założy maskę – rzuciła z ciężkim akcentem, nie spuszczając oczu z drzwi, którymi weszła. Nie opuszczała karabinu, a jej czarne jak węgle oczy widoczne znad maski błyskały niczym iskry.

- Potrzebuję opatrunku nogi – poinformował Gerber i znowu podniósł głos. – Sasza, słyszysz?

- Da – rozległo się z góry, gdzie szeregowy Domagarow celował snajperką w kierunku mgły.

- Dasz nam osłonę – rozkazał sierżant. – Ruszamy na założonym kierunku.

- Mało ci? – warknął Bosek. – Chyba już rozpoznaliśmy teren wystarczająco.

- Defetyzm – skomentowała Tekagawelidze, pochylając się nad nogą Dowgiłły. Bosek gwałtownie drgnął, lecz sierżant uciął stanowczym głosem.

- Nie wychodźcie przed szereg, towarzyszko. Reprymendy pozostawcie dowodzącym – nie dał jej dojść do głosu. – Przemieszczamy się do miejsca, gdzie byłem przed chwilą, skoro raczyliście już do mnie dołączyć – gdy kwadrans wcześniej lejtnant Jelenska podzieliła zwiad na dwie grupy, dające sobie wzajemnie osłonę, nikt nie przewidział osłonowego bombardowania artylerii dalekiego zasięgu, która zamiast uderzyć od frontu ataku, zaatakowała na flance, zmieniając resztki miasta w gruzowisko, przy okazji odcinając od siebie rozproszone oddziały i uniemożliwiając wzajemny kontakt. Jelenska, Waszyn i Gerber schronili się w budynku nieopodal wejścia do podziemnego Chełma, którego ściany nadwyrężone bombardowaniem nagle rozdarła macka Polaka.

- Chciałem jedynie odnotować towarzyszu sierżancie, że mam już dwa odznaczenia gieroja Komunistycznego Sojusza i nie potrzebuję kolejnego – wycedził Bosek przez zaciśnięte zęby.

- Szeregowa Tekagawelidze jest młoda i ma prawo mylić defetyzm z ostrożnością, oby tylko nie weszło jej to w nawyk – zgodził się Gerber, kończąc w ten sposób rysujący się spór ideologiczny, który po walce zostanie zaraportowany zampolitom, następnie poddany ocenie. Gruzinka zajrzała mu w oczy i zorientowała się, że została wymanewrowana, nie powiedziała więc nic, skupiła się na podwijaniu jego nogawki. Sierżant nie tracił dalszego czasu – Niczego nie rozpoznaliśmy. Jeśli wrócimy poślą nas z powrotem we wzmocnionym składzie. Znajdujemy cele dla artylerii na granicy tej pieprzonej mgły, albo nasi się nie utrzymają. Podchodzimy do wejścia do podziemia i nawiązujemy łączność. Zrozumiano?

Skinęli głową, kwitując przyjęcie rozkazu. Wokół rozlegał się świst pocisków z haubic, echem niósł się dźwięk wystrzałów okopanych plutonów. Słychać było walące na przedpolu moździerze. Lecz bitwa o Chełm najwyraźniej nie przebiegała tak jak powinna, a ofensywa uległa zatrzymaniu.

Rozkazy ich nie zaskoczyły, bowiem nie dało się ukryć przygotowań, plotki nie były potrzebne wobec skali prowiantowania i zaopatrywania Piątej, szykowała się ofensywa. Mówiło się, że pójdą na północ, wyprowadzając atak w kierunku Podlasia. Lecz gdy byli gotowi by wyruszyć i poznać kierunek działań,  zszokowała ich informacja o zajęciu największego miasta i  bazy wojskowej na wschodniej rubieży Ludowej Republiki. Zupełnie jakby zona wykonała ruch wyprzedzający, albo też Stawka spodziewała się takich działań i przygotowała armię do walki pod legendą ofensywy na Podlasiu.

Zajęcie Chełma było nagłe, nie poprzedziły go żadne zapowiedzi, cios spadł na tyłach, gdzie Polacy nie mieli prawa się pojawić. Gerber musiał przyznać zresztą, że nie spotkał się jeszcze ze słupem mlecznej mgły szczelnie zakrywającym otoczenie, zawierającym nieprzeliczone ilości tworów. Tym razem nikt nie próbował niczego ukryć, zampolici nie mydlili oczu pogadankami o planowanym wycofaniu sił z Chełma celem przegrupowania, za którym to eufemizmem kryła się wiadomość o wyrojeniu zony, jakiego nie zdołano powstrzymać. Czasy, gdy informacji takich nie podawano do wiadomości wojska, minęły wraz z upadkiem Warszawy. Oddanie zonie stolicy jednej z największych związkowych republik nie było czymś, co można było ukryć poprzez wyłapywanie plotkujących i poddawanie ich reedukacji. Stawka przedstawiła wówczas decyzję o ewakuacji jako wielki sukces taktyczny i trzeba przyznać, że większość sił pancernych i piechoty wydostała się z kotła, a bohaterscy lotnicy dokonywali cudów walcząc do samego końca. Jednak po kolejnym przegrupowaniu nie ruszono odbijać miasta,  stolicą stał się Lublin, z linią obronną ustanowioną na Wiśle, od Puław idącą w kierunku Białej Podlaskiej, gdzie w rozbudowywanej sieci umocnień Druga Armia powstrzymała zonę. Od tamtej pory minęły prawie trzy lata, a środek kraju wciąż pozostawał we władaniu niezrozumiałej siły, która od Suwalszczyzny przez północne Mazowsze wyciągnęła swą rękę po serce republiki, pozwalając opanować je Polakom. Zona i jej manifestacje władały niepodzielnie na obszarze sięgającym głęboko na południe, wykrzywiając się od Łodzi w kierunku Puław, po czym wędrując ponownie na północ, choć znaczna część tych terenów nie podlegała stałemu działaniu obcej fizyki. Teren był penetrowany przez zwiad i grupy rozpoznania, które docierały aż za Kozienice, przynosząc meldunki, iż obszar opanowały liczne hordy Polaków. Lecz nikomu od miesięcy nie udało się dotrzeć bliżej do Warszawy, a próby przeprowadzania rozpoznania powietrznego jak zwykle spalały na panewce. Problemem była też sama zona i Polacy, którzy zmienili taktykę, nie próbując już atakować jak bezmyślna horda, dzięki więzi kolektywnej koordynując działania na wielkich obszarach. Stalkerzy i zwiadowcy powtarzali informacje o przemieszczeniach tworów, plotki przynoszone na kompanię mówiły o koncentracji sił. Zupełnie jakby zona zbierała swe oddziały podobnie jak Stawka, przegrupowując się i na coś czekając.

Być może właśnie w takie miejsce koncentracji mieli pomaszerować i zaatakować Polaków, teraz jednak utknęli w Chełmie. Pierwszy pluton atakował od strony Janowa, lecz po zniszczeniu dwóch BWPów, major Rudczenko wydał przytomnie rozkaz wycofania się i umocnienia na pierwszym wzgórzu, jednocześnie rozkazując trzeciemu plutonowi okopać się za nasypem. Próby wstrzelania się w białą mgłę nie przyniosły rezultatu, jedynym wyjściem pozostawało umocnienie się i czekanie na wsparcie sił pancernych, zwłaszcza gdy od strony zrujnowanego miasta zaczęły nadciągać potężne twory plujące kwasem na odległość wiorsty. Na razie trzymano je na dystans dzięki RPG i strzałom z haubic ISU-174, rozstawionych na wzgórzu, lecz siła ataku poszła na Dworzec Kolejowy, gdzie drugi i piąty trzymały się dzielnie stawiając czoło rozwścieczonym hordom. Być może zdążyły dotrzeć już do nich czwarty i siódmy, które miały okrążyć miasto od wschodu, lecz pułkownik Golenko zmienił rozkazy aby wsparły walki na Dworcu. Gerber nie miał pojęcia jak idzie atak od strony Stołpia, gdzie Piąta Kompania wkraczała do miasta podziemnym tunelem, być może mieli więcej szczęścia niż oni na powierzchni, gdzie zazwyczaj koncentrowała się aktywność Polaków.

- Wpieriod, dawaj! – zdecydował, gdy Gruzinka założyła mu na nogę opatrunek, nasączając go dawką inhibitora, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania Polactwa. Myśl o tym, że ma stać się jednym z tworów grasujących po polskiej ziemi była dlań obrzydliwa.

Gdy przeskoczył przez okno, zobaczył na zrujnowanej ulicy ich ciała, niektóre jeszcze drgały, choć w przypadku Polaków nie musiały to być ruchy powodowane pośmiertnym napięciem nerwowym. Nawet sama śmierć nie była już wyznacznikiem, w ostatnich miesiącach pojawiali się Polacy, którzy regenerowali się mimo odniesionych ran. Rozwiązaniem pozostawało spalenie truchła, lecz miotacz metanapalmu pozostał przy ciele Waszyna.

- Uważajcie – powiedział półgłosem. – Na razie pojawił się jeden duży skurwiel. Jeśli zahaczy was swym pazurem, jedynym co pozostaje będzie strzał w głowę – następnie ignorując ból w zranionej nodze podążył w kierunku zniszczonej ściany budynku, przez który uciekał.

Kolejny atak od strony mgły na razie nie nastąpił, co było pocieszające, bowiem przez gruzowisko przemieszczali się mocno nieporadnie. Chełm był niezbyt dobrym terenem do walki, podobnie jak powierzchnia każdego miasta, zrujnowana, gdy ludzie przenieśli się pod ziemię. Tu jednak zdarzały się doły i wyrwy, bowiem miasto zapadało się, usiłując spaść na głowę swym dawnym mieszkańcom, teraz bezpiecznie ukrytym w dawnej kredowej kopalni. Przez lata rozbudowano ją w sieć tuneli, podobnie jak każde miasto dające oparcie i przetrwanie, wydające się ostoją bezpieczeństwa, do czasu przedwczorajszego meldunku o pojawieniu się Polaków na powierzchni, po którym ustała wszelka komunikacja. To nie przesądziło jeszcze niczego, pojawienie się tworów świadczyło o natarciu zony, skutecznie uniemożliwiającej łączność radiową. Słup mgły był tego wystarczającym dowodem.

Gerber rzucił okiem na miejsce, w którym zginęli lejtnant Jelenska i szeregowy Waszyn. Ze zdumieniem dostrzegł, iż ich ciała zdają się poruszać, wciąż leżąc w miejscu gdzie ich zostawił, unosiły i nadymały. Nie zamierzał ryzykować.

- Bosek, ładunek wybuchowy, czas pół minuty – polecił wskazując na zniszczoną ścianę. Miał nadzieję, że w ten sposób pogrzebie to, w co zona usiłowała przekształcić martwych żołnierzy Drugiej Armii.

Poprowadził Gruzinkę w głąb ulicy, wznoszącej się coraz ostrzej, w kierunku białej mgły. Szli przez dym, w huku wybuchów i wystrzałów, niosących się od przedpola miasta. Bitwa przybrała na sile, a ostrzał haubic przeniósł się w kierunku Dworca. Dotarli wreszcie do żelbetonowego wejścia do podziemnego miasta, które było zamknięte na głucho. Gerber spojrzał przelotnie na potężne metalowe drzwi znajdujące się pod łukiem ze zbrojonego materiału, mogące przetrwać eksplozję atomową. Wydawały się od dawna nieotwierane, a on nie zamierzał na razie tego czynić. Przytulił się do zimnej powierzchni budowli, spoglądając w mleczną zonę. Ulica znikała we mgle, dostrzegał jedynie zarysy budowli, jedna z nich wznosiła się wysoko, choć ledwie mógł ją dostrzec. Zorientował się, że to wieża strażnicza obiektu oznaczonego na mapie sztabowej jako dawny kościół, zmienionego na wartownię, umożliwiającą dostrzeżenie ruchów tworów w promieniu wielu wiorst wokół miasta. Przez ułamek sekundy był pewien, że powinna być bardziej na prawo, a on nie powinien z tego miejsca jej dostrzec, jednak mapa została przy lejtnant Jelenskiej, a prócz tego znajdowali się w zonie, gdzie nic nie było takie jak powinno, a przestrzeń poddana dziwacznym wpływom zmieniała się z dnia na dzień, sprawiając iż kreślone pieczołowicie mapy traciły swą wartość.

Musieli dostać się do wieży. Słup mgły ciągnął się wysoko, być może gdy znajdą się na granicy mgły zdołają coś dostrzec.

- Wołaj Grota! – poleciał Gruzince, niosącej na plecach ciężkie radio. Filtry werbalne w masce przetworzyły jego słowa, pozwalając jej wszystko zrozumieć. Położył się i skierował lufę w kierunku mgły, dając znak ukrytemu bezpiecznie Domagarowowi, iż może się przemieszczać. Jednocześnie osłonił Boska, który poderwał się z miejsca i ruszył w ich kierunku. Chwilę później za jego plecami nastąpiła eksplozja, a ściana runęła w kłębach dymu i pyłu. Sierżant nie oglądał się, czekając na reakcję przeciwnika, na razie jednak Polacy nie pojawili się przed jego oczami.

- Pikieta, Grot, Pikieta, Grot! – wołała za jego plecami Tekagawelidze, gdy huk wybuchu opadł. Gerber wodził czujnie wzrokiem, rejestrując ruch z boku, po drugiej stronie ulicy, w znajdującym się tam zrujnowanym budynku. Skierował broń w tamtą stronę, widząc iż nie uszło to uwagi Boska który padł na ziemię, opierając PKM na nóżkach. Szlag, nie spodziewał się ataku, nie byli w ogóle osłonięci, mając za plecami metalowe drzwi, prócz gruzowiska nie dostrzegał żadnej innej możliwości ukrycia się. Pozostawało jedynie odparcie ataku i wycofanie się.

Ruch przybrał postać człekokształtną, gdy pojawił się na ulicy.

- Wstrzymać ogień! – zawołał natychmiast Gerber, widząc jak przez okno wyskakuje czwórka żołnierzy noszących kałasznikowy. Pobiegli w ich stronę potykając się na gruzowisku pokrywającym ulicę. Sierżant rozejrzał się, lecz nie dostrzegł na razie innego wroga. Mgła zdawała się gęstnieć, mieszając się z dymem wystrzałów.

Żołnierze dopadli wrót prowadzących do podziemnego miasta, a mimo założonych masek słychać było ich dyszenie, gdy usiłowali złapać oddech.

- Jewgienij – powiedział Gerber unosząc się, gdy dostrzegł, że Domagarow przemieścił się na pozycję na wprost ściany, którą zawalili. Bosek cały czas trzymał ją na celu, choć pył stanowiący pozostałość po wybuchu nadal uniemożliwiał dostrzeżenie czegokolwiek. Sierżant zwrócił się w kierunku przybyszy, w których rozpoznał żołnierzy trzeciego plutonu. Odziani byli podobnie do jego ludzi, w wysokich butach, ochronnych mundurach przysypanych pyłem, w kamizelkach taktycznych, maskach p-rad gaz i hełmach. W większości uzbrojeni w karabiny AK wzór 77, u jednego dostrzegł miotacz płomieni. Do pasa mieli przytroczone granaty Mazura, które grupa lejtnant Jelenskiej straciła na podejściu na wzgórze.

- Maksym – zachrypiał w odpowiedzi prowadzący żołnierzy sierżant. – Co tu robisz?

Gerber oderwał wzrok od jego żołnierzy.

- Chyba to samo co ty – powiedział. – Zmontowany naprędce zwiad celem rozpoznania.

- Tak – burknął Dowgiłło, pełniący analogiczną jak on rolę w trzecim plutonie. – Wam też zabrali zwiadowców? – Gerber skinął głową. Kilka godzin wcześniej drużyny zwiadu Dziewiątej zostały wsadzone do wiertalotów i posłane w pole, jak przypuszczano by dokonać rozeznania w rejonie Chełma. Na razie jednak nie dały znaku życia, a zastanawiająca nieobecność i spokój Rudczenki w tym zakresie nie wskazywały by przepadły bez wieści. Raczej na to, iż zostały posłane gdzie indziej, choć byłoby to mocno dziwne. Dowgiłło także musiał się na tym zastanawiać. Zapytał - Jak sytuacja?

- Jak widać – odpowiedział Gerber.

-  Nowotko został z tyłu – powiedział Dowgiłło, a Gerberowi mignęła przed oczami twarz młodego lejtnanta o imieniu Marceli. – Podobnie Wasiutyn – coś w jego głosie sprawiło, że Gerber zapytał:

- Polacy? – lecz domyślał się już odpowiedzi.

- Nasi – Dowgiłło uniósł na chwilę maskę, ukazując swe wąsate oblicze i splunął. – Pieprzona artyleria.

- Podważanie zdolności bojowej naszych artylerzystów osłabia… - wtrąciła się Gruzinka, a Dowgiłło drgnął.

- Przerwaliście nawiązywanie łączności Tekagawelidze – Gerber stanął pomiędzy nią a sierżantem. – Nie wykonaliście rozkazu. To drugie ostrzeżenie. Trzeciego nie będzie – patrzył w jej czarne jak węgle oczy siedemnastolatki wychowanej w Krakowie, mając nadzieję, że zrozumie. Jeśli nie będzie musiał jej wytłumaczyć, jakie reguły i zasady obowiązują w jego plutonie, nim w swoim raporcie oceniającym jego działania tamta napisze o jedno słowo za dużo.

- Jest Grot – podała mu słuchafon, a on sięgnął po urządzenie i odpiął maskę. Jej wzrok błysnął triumfalnie. Wydawało się jej, jej wygrała, młodość sprawiała, że czuła się niezwykle pewna siebie, druga bitwa w której brała udział dała jej adrenalinę i poczucie bycia zwycięzcą. Wkrótce będzie musiał przypomnieć jej, że służy w strukturze o ściśle określonej hierarchii, nim stanie się zbyt pewna siebie. Wszystko po kolei. Popatrzył na Dowgiłłę.

- Zdaje się, że dowodzisz – powiedział.

- Pieprz się, Maksym – odparł Dowgiłło. Nie założył maski, zamiast tego zapalił neuropapierosa.

- Mamy ten sam stopień, ale masz więcej służby, Jewgienij – spróbował jeszcze raz Gerber.

- Ale to ty byłeś oficerem – przypomniał tamten. – Więc z łaski swojej się ode mnie odpierdolcie, towarzyszu sierżancie sztabowy. Przejmujesz Sygnał.

- Razwiednik tretjego posłusznyj mojemu kamandu! – zarządził po chwili Gerber i wcisnął przycisk nadawania słuchafonu.

Spodziewał się co za chwilę usłyszy. Jeśli atak utknął, Dziewiąta nie mogła wycofać się z Chełma, nawet gdyby pułkownik Golenko rozkazał się cofnąć i przegrupować. Istniejące tu od wieków podziemia kredowe sprawiły, że gdy dekady temu po Pierwszej Wojnie Ojczyźnianej z polskimi faszystami zarządzono w każdym mieście budowę schronów, miasto mogło pochwalić się gotową już infrastrukturą, którą rozbudowano wkopując się w głąb. Stworzona sieć podziemnych korytarzy i tuneli nie ustępowała największym z miast Związku, a fakt, iż miasto położone było na jednej z głównych tras prowadzących z serca kraju sprawił, że stało się ważnym punktem na mapie transportowej kolei, która wjeżdżała tu na podziemną stację, po przebyciu dziesiątek wiorst spustoszonych obszarów. Utworzono tu także potężną bazę wsparcia Drugiej Armii, stanowiącą odwód garnizonu w Lublinie, z którą z nieznanych powodów utracono kontakt. Tym samym natychmiast rzucono całą kompanię wspieraną przez siły pancerne by odbić miasto, bowiem odcięcie jednej z tras kolejowych na wschód było czymś, na co nie można było sobie pozwolić, zwłaszcza takiej, której jedna z nitek prowadziła do Brześcia, z jego podziemnymi fabrykami.

- Pikieta w sile cztery wraz z Sygnałem w sile cztery – zameldował. – Na pozycji założonej dla Pikiety, pod dowództwem Pikiety-Dwa – założył słuchawki na uszy, nie wymagało to na szczęście zdjęcia maski. Skrzywił się słysząc charakterystyczne trzeszczenie, świadczące o bliskości zony i związanych z nią zakłóceniach, uniemożliwiających łączność radiową. Wokół miasta rozstawiły się już jednak na wzniesieniach RWŁy, na swych potężnych kołach otaczając Chełm od północy, jako ruchome węzły łączności w powiązaniu z krążącym od strony Lublina potężnym samolotem Berijew umożliwiały utrzymanie kontaktu. Grot po chwili odpowiedział.

- Pikieta, wkraczasz na pozycję dwa. Powtarzam, pozycja dwa. Nawiązać łączność i podać namiary. Jak zrozumiałeś.

Aż za dobrze.

- Grot, obecna siła osiem – rzucił Gerber. – Podejście niewykonalne. Możliwe rozpoznanie stąd.

- Co to jest pozycja dwa? – zainteresował się Dowgiłło. Nie miał pojęcia jakie zadanie otrzymał pierwszy pluton, podobnie jak obecny dowodzący nie znał rozkazów trzeciego.

- Wejść w pieprzoną mgłę – wyjaśnił usłużnie Bosek. Któryś z żołnierzy Dowgiłły zaklął i osunął się w przysiadzie, opierając plecami o metalową ścianę. Gerber spoglądał zachmurzonym wzrokiem w zarysy budowli widoczne przed nim na wzniesieniu, zastanawiając się czy jeśli odpali z tego miejsca pociski implozyjne będzie w stanie coś zobaczyć. Zdecydował, że nie, najwyraźniej wiedział o tym doskonale major Rudczenko, którego usłyszał właśnie w słuchawkach.

- Maksym, ty dawaj wpieriod! – usłyszał zachętę, poprzedzoną przekleństwami. Głos majora zakłócały strzały i wybuchy.

- Tawariszcz major, u mienia… - zawahał się. – Bladz! Kuda tanki? – zapytał wprost.

- Tanków niet! – zawołał Rudczenko, po czym dorzucił kilka zdań, które utonęły w dźwięku wybuchów. Gerber pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym pokwitował przyjęcie rozkazów, bo nic innego mu już nie pozostało.

- Co powiedział? – zapytał Dowgiłło.

- Nie dostaniemy osłony – teraz także Gerber zdecydował się zapalić. – Jakiś pieprzony geniusz przerzucił tanki wiertalotami do Okszowa. Wyczepili je wprost do bagna. Zostaliśmy jedynie z trzema haubicami, samoloty nie mogą podejść, bo zmienna rozciąga się nad nami jak jakiś parasol. Musimy ją wymacać i zobaczyć co tu się dzieje – przerwał bo w słuchawkach na nasłuchu usłyszał wrzaski i krzyki, sprawiające, iż popatrzył w górę.

Polacy wypadli z mgły na wysokości kilkudziesięciu arszynów, przelatując łukiem w kierunku stacji kolejowej, lecieli dziesiątkami, zupełnie jakby coś ich wyrzucało. Niczym pchły pomyślał Gerber i rzucił neuropapierosa. Pociągnął łyk z manierki, a w gardle poczuł palenie endorfin bojowych i osiągnął poziom szczęścia sprawiający, że uznał, iż warto bić się za ojczyznę.

- Gienia, dawaj swoich z rakietnicą – polecił. – Zostajesz to z Domagarowem, dajecie mi osłonę. Pozostali za mną. Dawaj! Wpieriod! – zawołał. Odczekał chwilę, chwycił mocno karabin i wybiegł zza osłony.

Potykając się na bruku dotarł do budynku po drugiej stronie ulicy, przemieścił wzdłuż muru, minął przecznicę, na którą upadł stojący tu dom i w ten sposób dotarł do krawędzi mgły, tuż na granicy otwierającego się tu rynku. Skierował się ku wieży, rozpędził, lecz nagle wyhamował uświadomiwszy swą pomyłkę. Po prawej stronie znajdował się zrujnowany kościół, który zapamiętał, tuż przed nim wznosiła się konstrukcja, która taką budowlą nie była. Nim zdążył skupić na niej wzrok minął go w biegu jeden z żołnierzy Dowgiłły i przypadł do ściany wieży, szerokiej na kilka arszynów. Gerber zorientował się już, że jest organiczna, mocno wbita w podłoże, wskutek uderzenia z wysokości, które rozrzuciło wokół bruk i spowodowało rozpadnięcie pobliskich domostw. Nim uświadomił sobie więcej, żołnierz Dowgiłły zaczął krzyczeć.

Ściana ożyła, pokrywające ją małe włoski oplotły mężczyznę, zaciskając się na jego skórze, drąc na strzępy mundur i kamizelkę taktyczną, zupełnie jak gdyby nie stworzono jej ze wzmocnionego materiału. Skóra na twarzy czerwieniała błyskawicznie i zaczynały pokrywać ją bąble, konstrukcja momentalnie zaczęła wchłaniać w siebie żołnierza. Zamilkł, gdy Gerber pociągnął za spust kałasznikowa i pojedynczym strzałem trafił go w głowę sprawiając, iż rozprysła się, a mózg poleciał na boki.

Przeraźliwy krzyk umilkł, choć organiczna ściana nadal wchłaniała człowieka, lecz sytuacja nie zmieniła się na lepsze, bowiem Gerber zauważył ruch w mlecznej bieli. Coś spadało na ziemię, a zza jego pleców ognia dał Domagarow.

- Rakietnice, w górę, po skosie na lewo, pal! – zawołał najdonośniejszym głosem na jaki pozwalał mu filtr werbalny i sam sięgnął po sygnałowca słysząc, iż strzelać ciągłą serią zaczął Bosek. Wycelował przed siebie pod kątem 60 stopni, po czym odpalił przygotowany pocisk, a odrzut omal nie urwał mu ręki. Strzał pozostawił za sobą smugę, znacząc swą trasę, znikł we mgle, po czym wybuchł. Implozja podciśnienia zassała do środka wszystko wokół, wciągając do środka mleczną zasłonę i ukazała jego oczom świat pełen Polaków. Spadali pionowo wprost na bruk placu znajdującego się między zrujnowanymi budynkami, który jeśli dobrze zapamiętał plan, był dawnym rynkiem miejskim. Fala ruszała w kierunku oddziału, choć seria z PKM zatrzymała część z nich w miejscu. Gerber rejestrował to jednak gdzieś w tle, przesuwając wzrok w górę, gdy eksplodowały kolejne pociski z rakietnic wystrzeliwanych przez Gruzinkę i dwóch pozostałych żołnierzy Dowgiłły. Tuż obok niego coś nagle wybuchło, a on został odrzucony w bok i poczuł falę gorąca, lecz szybko poderwał się na nogi.

Jeden z pocisków trafił w zmienną, a nieznana fizyka przetworzyła implozję w rozbłysk, który oświetlił wszystkim wokół istotę żerującą na Chełmie. To, co wziął wcześniej za wieżę, było olbrzymim odnóżem, jednym z czterech wbitych w podłoże wokół rynku. Jedno z nich płonęło, gdy wybuchł miotacz metanapalmowych płomieni, trawionego żołnierza. Lecz choć zajęło się w części żywym ogniem, brak było jakiejkolwiek reakcji. Wysoko w górze dostrzegł odwłok Polaka, włochaty i lepki, kryjący się w oparach mgły, z którego wyczepiali się Polacy opadający na rynek, wystrzeliwani wokół niczym z armat, w kierunku wojsk walczących wokół miasta. Była ich nieprzeliczona liczna, a przesłaniające wszystko podbrzusze istoty zdawało się nie mieć końca i zasłaniać całe miasto, rozciągając się nad nimi wraz z inną fizyką. Nie to jednak było najgorsze, lecz wystająca z tułowia przezroczysta rura, falująca powolnymi ruchami, prowadząca wprost w kierunku podłoża, dotykająca go w miejscu, gdzie jak przypomniał sobie na mapie zaznaczono szyb wentylacyjny w starej studni. Znikała w nim, a w jej wnętrzu mógł dostrzec poruszające się w górę w białym płynie ludzkie sylwetki. Polak wysysał podziemny Chełm i żywił się nim, rozrzucając wokół swe potomstwo.

Pierdolę to wszystko, pomyślał Maksym, po czym odwrócił się i skoczył w kierunku Gruzinki, która stała nieruchomo, z opuszczonym sygnałowcem, wpatrując się przed siebie. Chwycił słuchafon i szarpnął ją.

- Dawaj Grota! – krzyknął. Rzucił swą rakietnicę i spojrzał w kierunku nadciągającej hordy, którą jak na razie powstrzymywały celne serie krótkich strzałów, o których krzyczał Dowgiłło. Jeden z żołnierzy trzeciego cisnął granatem Mazura, a po wydłużonych ciałach przeszły iskry elektrycznych wyładowań, kładąc nadciągający rząd trupem. To jednak nie powstrzymywało kolejnych. Gerber zamierzał właśnie zacząć strzelać, gdy Gruzinka nawiązała wreszcie łączność. Ocenił szybko odległość i namiar na podstawie rozwiewających się smug wystrzelonych pocisków, po czym zaczął szybko wołać trzymając wciśnięty przycisk nadawania.

- Nieznany typ Polaka, rozmiar olbrzymi – przypomniał sobie, że po chwilowym rozwianiu mgły reszta Dziewiątej walcząca w oddali widzi to samo co on, więc przeszedł do konkretów. – Odporność na metanapalm, słabych punktów nie stwierdzono, namiar czterdzieści – podał i powtórzył go raz jeszcze, gdy zorientował się, że Rudczenko coś do niego mówi, coraz bardziej natarczywym głosem. – Co? – nie zrozumiał.

- Szto, Bladz? Pikieta, wypieprzat! – krzyknął major. – Tritsiat siekund!

Co najmniej jedną sekundę zajęło mu uświadomienie sobie co tamten ma na myśli. Ocknął się momentalnie.

- W tył! – zawołał rzucając słuchafon Tekagawelidze. Oprzytomniał, dając znak Dowgille, aby osłonił ich wspólnie z Domagarowem, co zostało mocno utrudnione, gdyż znaleźli się między nimi a Polakami. Kopniakami i okrzykami zmusił znajdujących się przy nim ludzi do odwrotu, nie próbując nawet przekrzyczeć miarodajnego dźwięku ciężkiego karabinu maszynowego Boska. Potykając się na gruzowisku popędzili w dół, po chwili dołączył do nich Dowgiłło i snajper. Gdy Gerber obejrzał się na jego rozkaz zostały rzucone granaty. Pozostały im wyłącznie konwencjonalne, więc po chwili ziemia zatrzęsła się i rozległ się huk. W powietrze wyleciały w kłębach pyłu szczątki i fragmenty Polaków, lecz to nie powstrzymało szarżującej hordy.

- Na lewo! – zawołał, polecając biec przez zniszczony przez nich wcześniej budynek, w którym pogrzebali Jelenską i Waszyna. Ściana runęła do reszty, jak najszybciej jak mogli przeskoczyli przez załom i spiętrzenie, jakie po niej pozostało. W biegu miał okazję rzucić okiem na to, co wcześniej zabił po drugiej stronie wyrwy, dostrzegł jedynie kłąb potężnego twora, potężny fragment ciała, z którego wyrastały liczne odnóża zakończone kolcami. Zauważył, iż nadal poruszały się, a ciało drgało, jak gdyby jego właściciel usiłował się podnieść. Pieprzyć to. Przez gruzowisko pobiegli w dół ulicy, wyciągnął zawleczkę z ostatniego granatu i rzucił za siebie, przystając na chwilę. Zza zniszczonej budowli wylewała się fala polskości, ohydnej, obrzydliwej, gotowej dopaść wszystko na swej drodze. Wybuch powstrzymał ich jedynie na chwilę, z mgły która znowu przesłoniła cały świat nadciągali kolejni. Usłyszał jęk i spojrzawszy w bok zobaczył jak jeden z żołnierzy Dowgiłły wypuszcza swój karabin i zaczyna krzyczeć w niemym przerażeniu, sparaliżowany całkowicie atawistycznym lękiem. Dowgiłło usłyszawszy go zawrócił, a Gerber zmrużył oczy. Na jego miejscu pozostawiłby tamtego na śmierć, wyrok wykonany przez Polaków był dużo szybszy, niż kara gorsza niż śmierć. Widząc jednak jak Dowgiłło krzyczy coś do tamtego, a potem uderza go w twarz, lecz nie doczekuje się reakcji, zamiast ruszać w ślad za ludźmi podbiegł i po prostu pociągnął za sobą żołnierza, nie mającego więcej niż 16 lat. Dowgiłło złapał tamtego z drugiej strony i biegł wraz z nim, aż chłopak zaczął wreszcie stawiać samodzielne kroki.

Czas prawie im się skończył, dotarło do Gerbera, gdy ujrzał transporter leżący na skraju wyrytego tu nieznaną i potężną siłą głębokiego rowu. BWP wciąż się tlił, wcześniej eksplodował jego zbiornik z paliwem, potężne koła z lanej gumy przestały się już kręcić, po tym jak godzinę temu podczas pierwszego natarcia ofensywa załamała się. Cokolwiek wyrzuciło kilkudziesięciotonowy pojazd w górę, rozdzierając wielowarstwową pancerną blachę, urywając potężną wieżyczkę kalibru 20 mm, odeszło.

- Kryć się! – zawołał najgłośniej jak mógł. Skoczyli do rowu, upadli na ziemię, a wraz z nimi pozostali, gdy usłyszeli pierwszy świst.

Pocisk wystrzelony z Suchoja przeleciał tuż nad nimi. Zdjęty namiar umożliwił wstrzelenie się poniżej zmiennej, dzięki koordynatom podanym przez zwiad piloci zeszli najniżej jak mogli, po czym namierzyli cel wskazany im przez dalmierze i namierniki termoradiowe. Skurwysyny, cały czas krążyli dookoła, uświadomił sobie Maksym, po tym jak pierwsze strzały zniknęły we mgle bez żadnego efektu, zapewne na rozkaz gotowi byli spuścić nam na łeb atomówkę, gdy wszystko inne zawiedzie. Był przekonany, że Stawka gotowa była to uczynić, nawet jeśli oznaczało to utratę powierzchni. Choć podziemne miasto by przetrwało, nawet pozbawione napowierzchniowych upraw, użycie bomby atomowej oznaczać mogło, że szybko pojawią się tu zmienne, lubiące w tym kraju manifestować się w miejscach wybuchów i rozrastać, deformując czas oraz przestrzeń, wraz z powietrzem i glebą czyniąc je niezdatnymi do podtrzymania życia, dając schronienie hordom Polaków.

- Ognia! – zawołał Dowgiłło, gdy Gerber zapatrzył się w mknącą rakietę. Wojsko ukryte w rowie, zza transportera zaczęło strzelać w stronę atakujących tworów, lecz nie było to już ważne. Rakieta przeszła nisko i dzięki mechanicznym trybom, na ostatnim odcinku tuż nad drogą wyrwała w górę wprost w mleczną mgłę, trafiając w miejsce gdzie był odwłok. Mgła nagle zapłonęła, gdy pocisk paliwowo-taktyczny eksplodował deszczem metanapalmu, a chwilę później eksplodowała głowica termo-baryczna, tworząc w miejscu wybuchu próżnię, zasysającą mgłę. Zastąpił ją ogień, tryskający wokół, wszędzie gdzie spadał ognisty deszcz, wszystko stawało w płomieniach. Jego część trafiła na zmienną, która rozbłysła upiornym seledynowym blaskiem. Lecz Polak na swych odnóżach trwał nadal, wciąż wysysając mieszkańców Chełma z ich podziemnej siedziby, choć po chwili trafiła go druga rakieta, podrzucając nim do góry. Eksplodujący trotyl zamienił wypełniającą ją miedź w pędzący z prędkością dźwięku strumień cząstek rozpalonych do białości. Odbiły się one jednak od odwłoku i nie zdołały go przebić, nadal trwał tam, nie robiąc sobie nic z liżących go płomieni, szalejących wokół. Maksym zorientował się co będzie dalej. Obejrzał się do tyłu, lecz nie widział dla siebie szansy. Mechanicznie przeładował, po czym znowu zaczął strzelać, gdyż Polacy byli coraz bliżej. Nad jego głową śmignął kolejny pocisk, zakręcił i trafił bezpośrednio, odrywając twora od podłoża, unosząc go w powietrze swą energią własną, prędkością powyżej 10 000 wiorst na godzinę. Uranowa głowica zmieniła się w chmurę rozżarzonych iskier, lecz pocisk penetrujący z łatwością każdy znany rodzaj pancerza imperialistycznych urządzeń i żelbetonowych bunkrów okazał się za słaby, by zranić istotę.

Nietrudno było domyślić się co teraz nastąpi.

- Padnij! – zawołał, gdy nad jego głową przemknął ostatni pocisk, wystrzelony z Suchoja, który niczym jastrząb spadł od strony Janowa i wzniósł się momentalnie w górę. Ćwierćkilotonowa głowica jądrowa trafiła bezpośrednio w cel.

Nim usłyszał huk poczuł falę gorąca, a chwilę później ruch, gdy fala powietrza zabrała wszystko ponad nimi, wraz z pojazdem. Spadła na nich ziemia, przysypały ich odłamki zmiecionych budowli, a świat przestał istnieć, gdy Polak został rozerwany, a jego miejsce zajęła kula ognia. Gerber nie próbował się ruszać, poczuł jak upada na nich coś lepkiego. Polska spadła we fragmentach, a szlam i trzewia istotny zalały cały obszar wokół rynku.

Potem zapadła cisza.

 

Kiedy się wreszcie podnieśli i wygrzebali z tego co ich pokryło, okazało się, że wszyscy przeżyli, ukryci w wąskim i głębokim rowie, który zastąpił im schron. Byli ubłoceni, pokryci szczątkami Polaka i przyjmowali zwiększoną dawkę promieniowania. Gerber zarządził natychmiast wypicie wszystkiego co pozostało w manierkach, samemu połykając cały zapas chemii jaki miał dostępny. Nie założył ponownie maski, zamiast tego palił neuropapierosa, spoglądając na zniszczone wzgórze, będące do niedawna rynkiem.

Wszystkie budowle wokół zostały zniszczone, niewielki ładunek jądrowy zadziałał punktowo, niszcząc Polaka, fala uderzeniowa zmiotła rykoszetem wszystko wokół. Nie przetrwała nawet kościelna wieża, wszędzie ciągnęło się morze gruzów, twór został całkowicie spopielony, nie pozostał żaden ślad po jego odnóżach i tym, czym wysysał mieszkańców podziemnego miasta. Korona wzgórza wciąż płonęła, przetrwały szkielety budowli w okolicach wejścia do schronu, gdzie podmuch był słabszy, choć na tyle silny by podrzucić wrak BWPa. Powietrze było gorące i pachniało wojną atomową. Dziewiąta zorganizowała się szybko, widział podążających w ich kierunku zeków, którzy zajmą się odgruzowaniem przejść do miasta, chłonąc zabójcze dawki promieniowania. Na zdrajców komunizmu patrzył bez emocji. To przypomniało mu o obowiązkach. Dowgiłło najwyraźniej także się otrząsnął, bowiem odbierał broń żołnierzowi, który się zawahał i upuścił kałasznikowa.

- W imieniu Ludowej Polskiej Komunistycznej Republiki Radzieckiej – powiedział zmęczonym głosem. – Szeregowy Ilja Krasuski, za zdradę Ojczyzny poprzez okazanie bezpośredniego defetyzmu w obliczu wroga zgodnie z artykułem siódmym kodeksu wojennego i cywilnego LPKRR zostajecie uznani winnym przewinienia przez starszego stopniem podoficera w obecności świadków. Wasz czyn nie podlega reedukacji, tym samym wymierzona zostaje wam kara gorsza niż śmierć.

- Nie, nie… - zaczął wołać chłopak, lecz nikt mu nie odpowiedział.

- Ściągaj mundur i idź w zonę – polecił Dowgiłło.

- Teraz! – zawołała nagle Tekagawelidze, unosząc kolbę karabinu do ciosu.

Rozległ się strzał. Czaszka byłego szeregowego rozprysnęła się na kawałki, a na Gruzinkę poleciała krew, gdy Gerber pociągnął za spust APS przystawionego do głowy zdrajcy. Stojąc z dymiącym pistoletem patrzył jak ciało tamtego osuwa się na ziemię.

- Jako pełniący obowiązki dowódcy zgodnie z nowelą wojskową roku osiemdziesiątego ósmego artykułem piętnastym, w uznaniu za zasługi w boju zamieniam karę na śmierć. Wykonano natychmiast – powiedział, gdy przestało piszczeć mu w uszach.

Patrzył na zebranych, a Dowgiłło skinął z wdzięcznością głową. Maksym mierzył wzrokiem żołnierzy, którzy nic nie mówili.

- Odmaszerować – polecił. – Wracamy.

Bosek ruszył przodem, zakładając PKM na ramię, za nim podążyli żołnierze trzeciego plutonu, z trudem wychodząc z rowu, gramoląc się na górę. Gerber po chwili uczynił to samo, zatrzymał się spoglądając na przemieszczające na sąsiednim wzgórzu oddziały. Bitwa była skończona.

- Nie miał towarzysz sierżant prawa tak postąpić – usłyszał syczący obok siebie głos. Odwrócił się i spojrzał w płonące triumfem oczy Gruzinki. Czarne niczym węgiel, znajdujące się nad pełnymi ustami, które zobaczył gdy zdjęła maskę, w jasnym owalu twarzy, wyraźnie odcinającym się od otaczającego ją brudu.

- Chcieliście coś powiedzieć, szeregowa Tekagawelidze? – zapytał spokojnie, spoglądając na zeków podchodzących do wejścia do bunkra na gruzowisku położonym za jej plecami. Domagarow wydobywał się z rowu.

- Powiedziałam już wystarczająco wiele – rzuciła. – Przez zasługi w boju rozumie się czyny dokonane podczas wcześniejszej służby, a wy nawet go nie znaliście.

- Długo jesteście w służbie, Tekagawelidze?

- Pięć miesięcy, ale to nie ma znaczenia, to naruszenie kodeksu i reguł dowodzenia, nie wspomnę już o tym, że dowodzący naraził swe życie dla defetysty, choć powinien go tam pozostawić. I innych nieprawomyślnościach, zampolit…

- Zampolit, dowie się o waszej postawie, Tekagawelidze – powiedział Maksym. – Ale najpierw wy dowiecie się o podstawowych regułach panujących w pierwszym plutonie – w tej samej chwili z tyły niczym duch pojawił się Domagarow i chwycił ją od tyłu za gardło ramieniem i mocno ścisnął. Gruzince oczy wyszły na wierzch, otworzyła mocno usta i szarpnęła się, lecz nie zdołała wyrwać. Trzymany w ręku karabin wypadł jej z rąk i upadł w błoto. Gerber szybkim ruchem chwycił maskę p-radgaz wiszącą przy pasie i pociągnął. Rzepy puściły, a on wziął zamach i rzucił ją najdalej jak mógł. Odwrócił się do Gruzinki, ręką sięgnął za jej pas i włożył ją pomiędzy nogi, odnajdując wygolony z powodu wszawicy wzgórek, następnie zagłębienie, do którego włożył swe brudne palce i mocno zacisnął. Pisnęła, ale nie była w stanie wydać innego dźwięku, dopóki Sasza na jego znak nie poluźnił nieco uchwytu. Łapała powietrze gwałtownie, lecz nie była w stanie się ruszyć;  Domagarow trzymał ją mocno w swym uchwycie. Gerber nie poluźnił uścisku.

- Utrata maski w trakcie działań, to niedbałość o sprzęt, porzucenie broni, to jeszcze gorsze przewinienie, Tekagawelidze. A wszystko w obecności dowodzącego i świadka. A zatem pozbawiliście się właśnie praw – zawiesił głos, czekając aż Domagarow ściśnie ją ponownie za gardło, choć ból jaki jej zadawał sprawiał, że nie była w stanie powiedzieć ani słowa. – Ale nie martwcie się szeregowa, w tym plutonie uważamy, że każdy ma możliwość naprawienia swych błędów. Damy wam szansę reedukacji. Przeprowadzę ją osobiście, a zaczniemy od tego, że nauczymy was, że usta mogą posłużyć do czego innego, niż rzucanie nieprawdziwych oskarżeń. Potem poznamy czy wiecie, do czego przydać się mogą wasze inne części ciała. Kiedy skończę, kapral Domagarow sprawdzi jak wiele się nauczyliście. Jeśli sprawdzicie się dobrze, na reedukację nie wezwiemy pozostałych podoficerów z plutonu. Mam nadzieję, że zrozumieliście?

Ścisnął z całej siły, lecz nie na tyle mocno, aby ją uszkodzić. Oczy poszerzyły się, a przez twarz przebiegł grymas bólu. Gdy Domagarow poluźnił uścisk pokiwała głową.

- Co tu się dzieje? – rozległ się męski głos z boku. Maksym skrzywił się, zapomnieli się i dali zaskoczyć. Zabrał rękę, powoli przekręcił głowę, spoglądając na dwie postacie w pancerzach bojowych, które stały nieopodal. W pełnym uzbrojeniu bojowym, choć nie w wersji szturmowej, bez zaczepionych wielokalibrowych karabinów. Brak było śladów błota, świadczących o wzięciu udziału w walkach. Typowi dekownicy ze sztabu, za którymi podążały karnie maszerujące kolumny zeków. Gerber ocenił swe siły i dał znak Domagarowowi by nie przerywał nacisku na krtań Gruzinki.

- Dyscyplinujemy niekarnego żołnierza, towarzyszu majorze – powiedział spokojnie, patrząc na oznaczenia tamtego. Zmierzyli się spojrzeniami, on zza swego brudu i szlamu, tamten znad stalowej maski.

- Dyscyplinujcie go gdzie indziej, towarzyszu sierżancie – odpowiedział wreszcie oficer. – Ten teren jest teraz pod kontrolą WSI.

- W takim razie w imieniu Dziewiątej przekazuję rejon Wojskowym Służbom Informacyjnym – zakpił Gerber, czując, że może posuwać się za daleko.

- Nie przesadzajcie. Odejdźcie nim zażyjecie śmiertelnej dawki radów – uciął krótko tamten, po czym dodał: - Po prostu spierdalaj stąd Maksym, zanim się zainteresuję co tutaj właściwie wyczyniasz.

- Tak jest, towarzyszu majorze Biedrzycki – zasalutował niedbale Gerber. – Ku chwale ojczyzny, wypierdalam – skinął na Domagarowa, który nagle zabrał rękę i chwycił Gruzinkę za kark, pochylając ku ziemi. W ten sposób poprowadził ją w ślad za sierżantem. Łapała oddech gwałtownie i nie była w stanie nic powiedzieć. Gerber był wciąż przy niej myślami, jak zawsze po walce odczuwał narastające podniecenie i konieczność pozbycia się adrenaliny. Zastanawiał się jak szybko uda im się skorzystać z pryszniców dezynfekcyjnych i umyć Tekagawelidze, nim spotka ją to, co ją oczekiwało.

Oficerowie WSI spoglądali w ślad za nim. Drugi z nich w randze kapitana pokręcił głową.

- Co za bydło – powiedział. – Brudne i nieokrzesane. Wymagające przypomnienia o podstawowych zasadach komunizmu.

Biedrzycki pokręcił głową.

- Nie dajcie się nabrać – powiedział. – Sprawia wrażenie nieokrzesanego, ale to ktoś, kto jest w tej armii niezbędny.

- Kto taki?

- W tym wojsku są dwa rodzaje ludzi – wyjaśnił spokojnie Biedrzycki. – Ideowi komuniści, którzy stanowią prawdziwe zagrożenie, bo gdy tracą wiarę czynią to gwałtownie i zatruwają dusze innych. Takich należy odnajdywać i eliminować. Drugi typ to tacy jak on. Szumowiny, nie wyznają żadnych zasad prócz jednej. Przetrwać. Znam go od dawna, jak zły szeląg, mam na jego temat grubą teczkę, w zasadzie popełnił każde rodzaj wykroczenia i naruszenia jaki mógł. Ideologicznie się nie wychyli. I właśnie dlatego jest taki użyteczny.

- Nadal nie rozumiem – powiedział kapitan. – Nie da się go wykorzystać jako agenta ani informatora. Z tego co mówicie wynika, że jest zbyt niebezpieczny.

- Zgadza się – odparł Biedrzycki. – To zabójca.

Nie mówił już nic więcej. W milczeniu szli stawiając ciężkie kroki pancerzy bojowych poprzez gruzowiska, bezpiecznie schronieni przed dawkami promieniowania i polactwa, na które wystawieni byli więźniowie karnych batalionów. Zeki w swych obdartych strojach, boso, wyposażeni jedynie w proste narzędzia, zdawali się nie robić nic  lokalnych warunków. Temperatura wciąż była podniesiona, a śnieg stopniał. Gdy dotarli do wejścia do bunkra, stanęli i czekali, aż zostaną otwarte zardzewiałe wrota. Zajęło to ponad godzinę, w trakcie której przybyli odziani w pancerze żandarmi, uzbrojeni w karabiny PKM. Gdy drzwi ze zgrzytem zaczęły uchylać się do środka, wycelowali je do wnętrza, świecąc reflektorami zamontowanymi na hełmach. Zeki czekały w gotowości, jako mięso armatnie, gotowe zasłonić swych panów i dać czas Żandarmerii Wojskowej na otwarcie ognia. Oficerowie pewnie kroczyli po rozsianych tu i ówdzie czarnych plamach znaczących drogę do wnętrza.

Jednakże na tym poziomie ujrzeli jedynie dwie mała dziewczynki w strojach pionierów, mrużące oczy przed światłem dnia, którego zapewne nie widziały dotąd nigdy w swoim życiu. Biedrzycki polecił przymknąć drzwi, dając im szansę na odzyskanie wzroku. Należały już do trzeciego pokolenia wychowywanego pod ziemią, którego źrenice stały się szerokie, wykorzystujące najmniejszy refleks światła w ciemności, ślepnące jednak w kontakcie z powierzchnią. Pochylił się w ich stronę, sięgając do chlebaka, w którym miał przygotowane specjalnie na tę okazję lizaki.

- Pionierki! – powiedział łamiącym się głosem. – Ludowe Wojsko Polskie, major Biedrzycki! Jesteście już bezpieczne! – zaczęły mówić jedna przez drugą, ciesząc się z ocalenia, powtarzając o przerażającym strumieniu powietrza, który pojawił się w tunelach poniżej, ciągnąc wszystkich w jedną stronę. Chwilę ich słuchał, po czym przerwał – Ale co się stało, skąd się wzięli Polacy?

- Towarzyszu majorze, tu nie było Polaków – odparła poważnie starsza, dziewięciolatka. – Po prostu wczoraj pojawił się potworny wiatr i…

- Poczekajcie chwilę, spokojnie – spoglądał na nie, wprost w głębię ich ciemnych oczu, po czym westchnął. – Czy w ciągu ostatnich dni nie widziałyście na swoim poziomie miasta kogoś nowego? –pomijając fakt, iż przez Chełm przewijało się wiele osób, spośród których wszystkie były oczywiście dokładnie ewidencjonowane, pionierki od kołyski uczone były czujności i meldowania o wszelkich podejrzanych zachowaniach sąsiadów i napotykanych ludzi. Pokręciły głowami.

Biedrzycki wiedział, że od dziewcząt nie dowie się więcej, ale jasne było dla niego, że musi dotrzeć do miejscowego sekretarza POP, podstawowej organizacji partyjnej, działającej na każdym poziomie podziemnego miasta komórki. Wstał i uśmiechnął się do dziewczynki, patrząc w jej pozbawione białka oczy koloru nocy.

- Mam dla ciebie jeszcze cukierka – powiedział i sięgnął za pas. A potem wyjął nóż i płynnym ruchem podciął dziewięciolatce gardło, zaś stojący obok kapitan to samo uczynił z młodszą. Ciała opadły na ziemię, a zekowie natychmiast pochwycili je i wyciągnęli na zewnątrz, by spalić truchło. Biedrzycki westchnął. Instrukcje były jasne, obie podlegały ewolucyjnej przemianie, na którą nie było lekarstwa, którą wyplenić można było tylko w jeden sposób. Poprzez śmierć. W mieście poniżej na pewno przeżyła większość cywilów, zastanawiał się ilu z nich mogło dotknąć to, co w żargonie nazwali Mrokiem. Zapewne kilka tysięcy, może więcej.

Popatrzył na swój nóż. Zapowiadała się długa noc. 

ISS "Deep Space" >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz