piątek, 3 listopada 2017

Mongołowie w kosmosie

Wszyscy wiemy, że Polska can into space, ale dzisiejszy wpis nie jest na ten temat, choć kraje azjatyckie mają wielką tradycję w podboju kosmosu. Wystarczy przypomnieć, że kilkanaście miesięcy temu telewizja północnokoreańska podała informację o lądowaniu pierwszego człowieka i do tego komunisty na Wenus. Turkmenistan zaś odkrył dodatkową planetę w Układzie Słonecznym, położoną między Marsem a Jowiszem, która nazwana została tak jak kraj. Z poważniejszych rzeczy w Kazachstanie położony jest Bajkonur, za Uralem leżą Chiny, a co Chiny planują to już wcale nie jest SF, ani nowy Star Trek z USS Shenzou z Michelle Yeoh. Ale jest tam jeszcze Mongolia, ze swą wielką przyszłością, pamięcią o historii, w której koczownicy rzucili na kolana dwa kontynenty, podbili Chiny a pod Legnicą zrobili europejskiemu rycerstwu to samo, co Dotrakowie w Westeros. A co gdyby się tam nie zatrzymali?
Na początku XXIII wieku władają Galaktycznym Imperium, którego stolicą jest Wielka Mongolia, w innych rzeczywistościach zwana Ziemią. Regiony cieszą się automonią, pod władzą gubernatorów wyznaczanych przez Chana Chanów. Jego rządy niepokojone są przez separatystów muzułmańskich, czy sektę nestorian, gdzie indziej znanych jako chrześcijan. W przeważającej części Imperium panuje jednak pokój. Na gwiezdnych szlakach zaczyna dziać się coś dziwnego, piloci donoszą o zjawach i duchach, widmowych statkach pojawiających się znikąd, nie posiadających materialnej struktury. Agent specjalny Żółty Pies zostaje wysłany by zbadać sprawę. Urzekła mnie ta krótka nowelka Alastaira Reynoldsa. Ostatnimi czasy odkrywam tego pisarza na nowo, odświeżyłem sobie i częściowo przeczytałem po raz pierwszy cykl Przestrzeń Objawiona, po czym dotarłem do tej opowieści, zdaje się nie wydanej dotąd po polsku. W „Six Directions of Space” zabiera nas do Imperium Galaktycznego Mongołów, prawie 1000 lat po podboju Europy, Mongołowie już dawno opanowali świat i zjednoczyli ludzkość. W kosmosie pojawia się jednak nowe tajemnicze zagrożenie, którego natura jest niejasna. Jak zawsze okazuje się, że największym zagrożeniem są ludzie. Żółty Pies staje się ofiarą politycznych intryg, gdy wpada w ręce gubernatora Qiliana, ten zetnie mu jego koński ogon z głowy, przypominając iż jest jedynie zwykłym człowiekiem, a nie sługą Chana. Wreszcie wciągnie go w swoją grę, by ujawnić tajemnicę zjaw.

Na ledwie osiemdziesięciu stronach Reynolds zabiera nas do multiwersum, w którym spotykają się światy równoległe. Mongołowie szybko odkryją istnienie rzeczywistości, w której Wielką Mongolią rządzą muzułmanie, zmierzą się z agresywnymi chrześcijanami, napotkają świat Narodów Zjednoczonych. Lecz prawdziwym zagrożeniem okażą się agresywne człekokształtne przypominające lemury, pochodzące ze świata, w którym Homo Sapiens się nie narodził. To jednak dopiero początek kłopotów, na horyzoncie zdarzeń znaki zapowiadają przybycie tajemniczych Uśmiechniętych, tępiących w swoim wszechświecie Ciepłokrwistych, a także w rzeczywistościach równoległych.
Mniej utalentowany autor powyższą kalkę sprawdzonych pomysłów przekułby na cykl powieści, Reynolds nie ma potrzeby tego czynić. Wyjątkowo w noweli odchodzi od swej fascynacji fizyką, przedstawiając ją z punktu widzenia tajnego agenta. Postać to fascynująca, pozbawiona zasad myślenia do jakich przywykliśmy, w świecie Mongołów wartościowanie dobry-zły nie istnieje, brak w nim zasad moralnych. Są jedynie rzeczy korzystne lub niekorzystne, podczas tortur Żółty Pies w pełni rozumie swojego oprawcę i kierujące nim przesłanki. Mongolia jest tu okrutna, skuteczna i efektywna. Zetknięcie się z innymi wersjami rzeczywistości, jest tu przede wszystkim starciem kulturowym, nastawionym nie na podbój, lecz na zysk.
Reynoldsa warto więc czytać, choć zdaje się w Polsce wydano jedynie cykl „Przestrzeń Objawiona”, cieszący się zasłużoną i kultową sławą. Jednak piszący grubaśne książki autorzy SF z naciskiem na S wyraźnie słabo się sprzedają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz