niedziela, 6 listopada 2016

Moje życie z Blaskowitzem

Podchodziłem do nowego Wolfsteina jak pies do jeża, po tym jak wersja z roku 2009 okazała się pomyłką. Po świetnym remake z roku 2001, gdzie można poskakać było sobie po kolejce linowej wzorem „Tylko dla Orłów”, dostaliśmy jakąś pomyłkę, w której centralną część stanowił okultyzm, a od połowy gry toczyliśmy walkę z Nazi-zombie i dziwnymi potworami z innego wymiaru. W 2014 nastał czas Nowego Porządku, wcześniej o grze niczego nie czytałem, nie miałem nawet pojęcia, że Alicja Bachleda dubbinguje jedną z głównych postaci. Po uruchomieniu gry czekało mnie małe zaskoczenie. Jest rok 1946, alianci lecą właśnie dokonać zniszczenia superbroni w tajnej bazie nazistów gdzieś w Arktyce. Gdzieś to już widziałem, Kapitan Ameryka zdaje się po takiej misji zmienił się w bryłę lodu, gdy usiłował powstrzymać start niemieckiej rakiety i wylądował na lata w oceanie. Potem nagle pojawiają się mechy, robi się ciekawie. A potem następuje zwrot akcji, w laboratorium naukowym, gdzie arcy-wróg Blazkowitza tortuje jego kolegów. A Blaskowitz dostaje w łeb. Przytomność odzyskuje kilkanaście lat później, w nowym wspaniałym świecie. Jest rok 1960, USA poddały się w roku 1948, zgadnijcie kto wygrał II Wojnę Światową?
Nie ma tu oczywiście sensu opisywać gry, skupmy się na settingu. Autorzy poszli w diesel-punk i to im się świetnie udało, zarówno w „The New Order” jak i dodatku „The Old Blood”. Mechy bojowe, egzoszkielety i inne wynalazki wyglądają jak żywcem wyjęte z opoki fascynacji mechaniką i silnikami, przed nastaniem ery komputerowej (choć i oczywiście maszyny liczące także się tu pojawiają). Estetyka lat trzydziestych i czterdziestych przetrwała do lat sześćdziesiątych, a dzięki Von Braunowi i jego rakietom założona została baza księżycowa – co stanowi oczywiste nawiązanie do znanego filmu Iron Sky, w którym tajna nazistowska baza na księżycu przetrwała do czasów obecnych i przypuściła atak na Nowy Jork. Wiem jak to brzmi, ale w kolejnej części jak wynika z trailera klon Hitlera ujeżdżał będzie dinozaury w zaginionym świecie Agharty.
Wspólnym elementem dla wszystkich alternatywnych rzeczywistości jest przekonanie o ich technicznej wyższości. Co zresztą zupełnie nie dziwi, w końcu to oni zaczęli pierwsi latać odrzutowcami pod koniec wojny, nim zgniotła ich machina wojenna aliantów. Wskutek operacji Spinacz ewakuowano do USA większą część nazistowskich naukowców, by nie dostali się w ręce Rosjan. Amerykanie długo udawali, że nie wiedzą, dzięki komu polecieli w kosmos. Nie tylko wykorzystując silniki rakietowe, lecz także dzięki badaniom w Ravensbruck prowadzonym na jeńcach, które pozwoliły zbadać jak organizm ludzki zachowa się w stanie nieważkości. To, że nie wszyscy jeńcy przeżyli… cóż. Potępiamy więc nazistów i ich wojenną machinę, lecz w skrytości ducha stanowi dla nas nadal przedmiot fascynacji, nie tylko z powodu zaawansowania technologicznego. Ktoś kiedyś zauważył, że ich nienaganne mundury wyglądające w filmach zawsze niczym spod igły, działają niczym magnes. Bo z czym mogą się równać? Z radzieckimi, przypominającymi namioty polowe i czapkami-lotniskami? Z amerykańskimi i kowbojskim luzem? Anglikami z podkolanówkami i beretami? Niemiecki mundur to styl i szyk, rozpatrując aspekty militarne zapominamy o zbrodniach wojennych.
W historiach alternatywnych wiara w przewagę technologiczną się uwidacznia – naziści lądują na Marsie, sięgają gwiazd, a przede wszystkim zrzucają na USA bombę atomową. Bombowce luftwaffe zyskują zasięg umożliwiający im bombardowanie amerykańskich miast. Przedstawicielem takiego gatunku jest właśnie Wolfstein, pokazując dzielnych członków ruchu oporu pokonujących przeważające siły wroga dysponujące miażdżącą przewagą technologiczną. Co jest równie prawdopodobne jak banda miśków niszcząca kroczące machiny bojowe, wspólnie wraz z bandą lewicowych terrorystów niszcząca olbrzymią stację wojenną na orbicie planety. Ale mieści się w pełni w konwencji opowieści komiksowo-filmowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz