poniedziałek, 14 marca 2016

Zemsta uciskanych

Algorytmy sieciowe precyzyjnie analizują moje ruchy, na podstawie ciasteczek i historii odwiedzanych stron. W chwilach paranoi przerzucam się na wyszukiwarkę DuckDuckGo, wysyłam maile z konta protonmail, ale brak mi w tym wytrwałości, bo jednak najfajniej szuka się na googlu. A mój kindle został przeanalizowany przez maszynę już dawno temu. Teraz boty Jeffa spamują moje wykryte adresy propozycjami zakupu książek o światach alternatywnych. Spora część z nich to hand-made’y, które omijam szerokim łukiem, nie omieszkując jednak nacieszyć oczu potwornymi okładkami (kiedyś wrzuciłem taką kolekcję na facebookowy profil jako Worst Kindle Covers Ever, ale od tamtej pory znalazłem jeszcze gorsze). Ostatnio zaproponowały mi powieść nieznanego bliżej Lawrence Ambrose. Stwierdziwszy, iż pagerank googla nie wyświetla go na pierwszej stronie, a wikipedia milczy, dałem sobie spokój, dla pewności sprawdziwszy jeszcze, że nikomu nawet nie chce się go piratować na torrentach. Jego książki to self-publishing w czystym wydaniu, polecam zwłaszcza okładkę dzieła “One Rule: No Surrender”. Oczywiście za to podśmiewanie zapłacę, bo Amazon prędzej czy później dopasuje tego gościa, który tym razem użył przeglądarki Slimjet do faceta, który na co dzień ma czytnik kindle, ale nowela “Quiet Thunder” zapowiada się ciekawie. Choć nie na tyle bym wydał 2 dolary i 99 centów, bo przypomina scenariusz z gry “Cywilizacja”. Ale brzmi intrygująco, otóż Tecumseh miał spadkobiercę. Jeśli ktoś nie czytał w dzieciństwie powieści Longina Jana Okonia, wyjaśniam, iż to jeden z wybitniejszych wodzów indiańskich, który zdołał stworzyć konfederację plemion, współpracującą z Brytyjczykami podczas wojny z USA na początku XIX wieku. Brytyjczykom udało się spalić wówczas Kapitol, ale nad rzeką Thames padł Tecumseh, a Konfederacja poszła w rozsypkę. W rzeczywistości alternatywnej jego dzieło podjął Cichy Grom i wspólnie z Brytyjczykami stawił czoła USA. Prawie dwieście lat poźniej Zjednoczone Plemiona są godnym przeciwnikiem Zjednoczonych Stanów, szachujących się wzajemnie przy pomocy broni nuklearnej. Gdy dochodzi do ataku na jedno z centrów handlowych, oba kraje stają w obliczu atomowej zagłady.
Jak widać opis brzmi ciekawie, mam jednak uzasadnione podejrzenia co do warsztatu autora, który pozostaje osobą incognito nawet dla wikipedii. Czytając o alternatywnej indiańskiej historii wolę chyba przypomnieć sobie Carda i jego opowieść o Alvinie Stwórcy. Jednak koncepcja Indian potężniejszych niż obywatele USA przywodzi mi na myśl opowiadanie Iana R. MacLeoda “Bunt Anglików”. Odwrócił on w nim role, obsadzając jako Hindusów właśnie mieszkańców Anglii. Posługując się językiem tych pierwszych, opowiada o stłumionym krwawo buncie sipajów. Czyni to w sposób w jaki opowiadać mógłby buntownik z Indii w XIX wieku, otwarcie zresztą do owego sławnego buntu nawiązując. Tamta rewolta wybuchła, gdy Hinduscy żołnierze uznali, że papier służący do ładownic nasmarowany jest wieprzowym tłuszczem, co dla muzułmanów stanowiło obrazę. Ta także rozpoczyna się wskutek plotki, lecz buntują się Anglicy. Bowiem to oni są poddanymi Imperium Mogołów i prowadzą kampanię przeciw Szkotom. Nikt nie pamięta co się stało, niegdyś w czasach Szekspira, przecież Anglia była państwem równym Imperium, kupcy wspólnie handlowali, potem jednak coś się stało. Latem z nieba spadł śnieg, zapanował głód, a w tym czasie Mogołowie porozumieli się z Portugalczykami i opanowali świat. Anglia jest częścią Imperium, zorganizowanego w systemie kastowym, które na swych słoniach ogniem i mieczem sprawuje żelazną ręką rządy, opanowawszy również Francję i Prusy. Opowiadanie traktuje o buncie, którego przywódca wzywa do oporu w imię legendarnych władców - Artura czy Elżbiety.
Nie sam bunt jest jednak treścią tego opowiadania. Tym co pozostawia niezapomniane wrażenie, jest fakt, iż znana nam doskonale kultura anglosaska znalazła się w odwrocie. Anglicy są teraz wyznawcami Kali i innych hinduskich bóstw a także muzułmanami, przyjęli hinduską kulturę a po ich dokonaniach nie ma żadnego śladu. Narratorem jest prosty żołnierz, który nie zna innego świata, jest sipajem i zna jedynie zabijanie, nie może wyjść poza swą kastę społeczną, nigdy nie znajdzie się wyżej. I właśnie to czyni opowiadanie nieco przerażającym, napisanie go z punktu widzenia kogoś całkowicie akulturowanego, w świecie gdzie kultura europejska nie zaistniała, a ruiny katedry Świętego Pawła są nic nie znaczącymi gruzami. A jednocześnie uświadamia nam jak wyglądać to musiało z perspektywy uciskanych ludów, gdy w rzeczywistości wcale nie alternatywnej Indie najechali Francuzi a potem Anglicy, zaś sir Artur Wellesley pokonał pod Seringapatamem i Assaye koalicję Mahrattów i zmienił Indie w brytyjski klejnot w Koronie.
 Więc “Cichego gromu” nie kupię. A krótkie opowiadanie MacLeoda warto przeczytać, bo na kilku stronach zawarł więcej niż w niejednej powieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz