czwartek, 19 lutego 2015

Antylód

Stephen Baxter to fizyk piszący S-F, odmianę cenioną przeze mnie szczególnie, w postaci naukowej. Niestety nie łączy przy tym umiejętnie tego gatunku z akcją, przesuwając ciężar swych utworów w innym kierunku sprawiając, iż wszystko się rozmywa nużąc czytelnika. Stąd książki choć zawierają ciekawe pomysły i koncepcje, jak cykl o obcych zwanych Xelee, czyta się je dość ciężko. Walczę obecnie z "długą" serią pisaną wspólnie z Terrym Pratchetem, reklamowaną w prasie i na bilbordach. Jestem po lekturze "Długiej Ziemi" i "Długiej Wojny" i chyba dalsze czytanie sobie odpuszczę. Z wielu książek Baxtera jak dotąd porwał mnie jedynie cykl o alternatywnej historii NASA. Autor umiejętnie połączył historię podboju kosmosu ze spekulacją na temat tego, jak przebiegałaby ona, gdyby priorytety okazały się inne. Stąd Voyager, Mariner czy Pioneer nie poleciały w kosmos, ich miejsce zajęła dużo wcześniej stacja Skylab napędzana nieistniejącym w rzeczywistości atomowym napędem NERVA, nad którym w naszej linii czasowej prace przerwano.
Do Baxtera na blogu jeszcze powrócę, bo umiejętnie często pisze on historie alternatywne, dziś o książce, którą wygrzebałem we własnej piwnicy i przeczytałem ponownie, bowiem zdołałem fakt lektury wyrzucić kompletnie z pamięci. Mowa o "Antylodzie", kolejnej książce Baxtera, która mimo swego oryginalnego pomysłu, nie była mnie w stanie porwać. Może to kwestia stylizacji na książki Juliusza Verne'a, jak najbardziej uprawnionej, a jednak sprawiającej, że cała książka ma wydźwięk infantylny.

Otóż zaczynamy od eksplozji atomowej - z tego powodu zamieszczam tu okładkę oryginalnego wydania, dużo lepszą niż widniejące w polskiej wersji działa potężnego pancernika. Jest rok 1855, trwa wojna krymska. Wielka Brytania kończy ją niszcząc Sewastopol przy pomocy bomby z tytułowego antylodu. Nad miastem mamy fallout, a w ruinach dogorywają postapokaliptyczne niedobitki. Kilka stuleci wcześniej antylód spadł na Ziemię wprost z księżyca, substancja zasila obecnie pojazdy i fabryki, wprowadziwszy Imperium w steampunkową industrialną rewolucję. Po użyciu bomby Wielka Brytania potwierdza swój prymat, w roku 1870 przygotowuje się do stłumienia wojny prusko-francuskiej. Francuscy rewolucjoniści atakują statek Faeton, wysyłając go wskutek wybuchu w kosmos, a kronikę tej wyprawy opisuje protagonista. Orbitując wokół księżyca bohaterowie odkryją źródło tej niezwykłej substancji, która rozsadziła księżyc, zapewniając Wielkiej Brytanii świetlaną przyszłość i panowanie w kosmosie. Opowieść kończy się w wieku XX, gdy w najlepsze trwa zimna wojna, a rakiety między-kontynentalne zawierające anty-lód grożą nuklearnym holokaustem.
Nawiązanie do "Podróży na księżyc" Verne'a jest dość czytelne, jednak o ile tamta książka czytana po latach broni się faktem, iż napisano ją w tamtej epoce, tu stylizacja poszła nieco zbyt daleko. Niestety sprawia ona, że wizja steampunkowej alternatywnej rzeczywistości ginie w sposobie relacjonowania wydarzeń przez młodego i naiwnego bohatera. O wiele lepiej przeczytać "Maszynę Różnicową" Sterlinga i Gibsona. Pamiętali, że piszą ją dla czytelnika żyjącego obecnie, a nie w XIX wieku.


Stephen Baxter, Antylód, Zysk i ska, 2003

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz