Stephen Baxter to fizyk piszący
S-F, odmianę cenioną przeze mnie szczególnie, w postaci naukowej. Niestety nie
łączy przy tym umiejętnie tego gatunku z akcją, przesuwając ciężar swych
utworów w innym kierunku sprawiając, iż wszystko się rozmywa nużąc czytelnika. Stąd
książki choć zawierają ciekawe pomysły i koncepcje, jak cykl o obcych zwanych
Xelee, czyta się je dość ciężko. Walczę obecnie z "długą" serią
pisaną wspólnie z Terrym Pratchetem, reklamowaną w prasie i na bilbordach.
Jestem po lekturze "Długiej Ziemi" i "Długiej Wojny" i
chyba dalsze czytanie sobie odpuszczę. Z wielu książek Baxtera jak dotąd porwał
mnie jedynie cykl o alternatywnej historii NASA. Autor umiejętnie połączył
historię podboju kosmosu ze spekulacją na temat tego, jak przebiegałaby ona,
gdyby priorytety okazały się inne. Stąd Voyager, Mariner czy Pioneer nie
poleciały w kosmos, ich miejsce zajęła dużo wcześniej stacja Skylab napędzana
nieistniejącym w rzeczywistości atomowym napędem NERVA, nad którym w naszej
linii czasowej prace przerwano.
Do Baxtera na blogu jeszcze
powrócę, bo umiejętnie często pisze on historie alternatywne, dziś o książce,
którą wygrzebałem we własnej piwnicy i przeczytałem ponownie, bowiem zdołałem
fakt lektury wyrzucić kompletnie z pamięci. Mowa o "Antylodzie",
kolejnej książce Baxtera, która mimo swego oryginalnego pomysłu, nie była mnie
w stanie porwać. Może to kwestia stylizacji na książki Juliusza Verne'a, jak
najbardziej uprawnionej, a jednak sprawiającej, że cała książka ma wydźwięk
infantylny.
Otóż zaczynamy od eksplozji
atomowej - z tego powodu zamieszczam tu okładkę oryginalnego wydania, dużo
lepszą niż widniejące w polskiej wersji działa potężnego pancernika. Jest rok
1855, trwa wojna krymska. Wielka Brytania kończy ją niszcząc Sewastopol przy
pomocy bomby z tytułowego antylodu. Nad miastem mamy fallout, a w ruinach
dogorywają postapokaliptyczne niedobitki. Kilka stuleci wcześniej antylód spadł
na Ziemię wprost z księżyca, substancja zasila obecnie pojazdy i fabryki,
wprowadziwszy Imperium w steampunkową industrialną rewolucję. Po użyciu bomby
Wielka Brytania potwierdza swój prymat, w roku 1870 przygotowuje się do
stłumienia wojny prusko-francuskiej. Francuscy rewolucjoniści atakują statek
Faeton, wysyłając go wskutek wybuchu w kosmos, a kronikę tej wyprawy opisuje
protagonista. Orbitując wokół księżyca bohaterowie odkryją źródło tej
niezwykłej substancji, która rozsadziła księżyc, zapewniając Wielkiej Brytanii
świetlaną przyszłość i panowanie w kosmosie. Opowieść kończy się w wieku XX,
gdy w najlepsze trwa zimna wojna, a rakiety między-kontynentalne zawierające
anty-lód grożą nuklearnym holokaustem.
Nawiązanie do "Podróży na
księżyc" Verne'a jest dość czytelne, jednak o ile tamta książka czytana po
latach broni się faktem, iż napisano ją w tamtej epoce, tu stylizacja poszła
nieco zbyt daleko. Niestety sprawia ona, że wizja steampunkowej alternatywnej
rzeczywistości ginie w sposobie relacjonowania wydarzeń przez młodego i
naiwnego bohatera. O wiele lepiej przeczytać "Maszynę Różnicową"
Sterlinga i Gibsona. Pamiętali, że piszą ją dla czytelnika żyjącego obecnie, a
nie w XIX wieku.
Stephen Baxter, Antylód, Zysk i
ska, 2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz