środa, 18 kwietnia 2018

Jak (nie) spotykać się z (nie)znanym pisarzem

Zamiast tradycyjnego wpisu dziś krótki poradnik na temat tego jak nie należy postępować, jeśli nie chce spotkać się autora powieści, która wywarła na tobie znaczne wrażenie.
Przede wszystkim nie należy nawiązywać z nim korespondencji. Rodzi to niepotrzebne komplikacje, zwłaszcza jeśli autor jest obcojęzyczny. Zmusza to do używania obcego języka, a translate google nie jest opcją, która działa poprawnie. W najpopularniejszym języku świata pozwala na tłumaczenia w rodzaju „Thank you from the mountain”. Obcokrajowcy tego żartu nie rozumieją. Z kolei do Polaków nie zawsze dociera, że wypowiadany zwrot „Who you” nie był kierowany do nich i jest niegramatyczny. Po tym wstępie przejdźmy do dalszego omawiania doświadczeń w powyższej materii. Kiedy dowiadujemy się, że pisarz z którym korespondujemy przyjeżdża do Polski, nie wpadajmy na genialny pomysł, aby się z nim spotkać. Jeśli już to napiszmy bezpośrednio do niego, skoro już prowadzimy korespondencję. Nie wpadajmy na następny genialny pomysł napisania do wydawnictwa, nazywającego się przykładowo Rebis, z pytaniem kiedy będzie można spotkać autora i posiedzieć cicho jak trusia w ostatnim rzędzie podczas spotkania z czytelnikami, by chyłkiem podkraść się po autograf.
Kiedy wydawnictwo dajmy na to Rebis odpowie, że spotkań z czytelnikami nie planuje, nie wpadajmy na następne genialne pomysły. Pamiętajmy, że przecież znamy autora, pomyślmy, że najlepszym i najprostszym sposobem nadal pozostaje umówienie się z nim prywatnie. Nie brnijmy. Nie irytujmy się na w pełni zrozumiałą strategię marketingową, polegającą na promocji nieznanego dotąd nieznanego autora w Polsce, polegającej wyłącznie na zaznaczeniu jego obecności w mediach poprzez udzielanie wywiadów radiostacjom i magazynom/stronom SF. W końcu zrozumiałym jest, że na spotkanie z czytelnikami może nikt nie przyjść, skoro autora mało kto kojarzy, a książka nie jest topowa z dziedziny zombie/wampiry/Avengers/Ready Player One, a Hollywood nie zabija się o prawa autorskie. W przypływie emocji nie postanawiajmy akredytować się jako przedstawiciel redakcji magazynu SF, dajmy na to o nazwie Fenix, po uzgodnieniu tego z redakcją. Skoro już mamy wszystko wstępnie uzgodnione z dajmy na to Rebisem i dajmy na to Fenixem, nie słuchajmy rad doświadczonego tłumacza i redaktora dajmy na to Krzysztofa Sokołowskiego, albo nie do końca zrozummy co ma na myśli. Wskutek tego zamiast podać dane dajmy na to Rebisowi aby ustawił wywiad, umówmy się dla odmiany z autorem prywatnie, bo przecież go znamy i cały ten sprytny plan spotkania się z nim weźmie w łeb. A my zostajemy w ten sposób z tym wywiadem jak ten „Who you”, jak mawiał klasyk Jan Himilsbach, gdy zaproponowano mu naukę angielskiego.
Wskutek tego wszystkiego okazuje się, że autor ma niewiele czasu, bo spotkanie musi się odbyć nocą, prywatnie, po tym jak jest już wymęczony tymi wszystkimi wywiadami dla gazet, radia i Nowej Fantastyki, które ustawił mu Rebis. Ponieważ wywiad odbywa się w dniu premiery książki w Polsce, nie należy uświadamiać sobie tego po południu, na dwie godziny przed jego przeprowadzeniem. Wtedy bowiem okazuje się, że książka dostępna jest jedynie na drugim końcu miasta i nie sposób jej zdobyć. Pozostaje drapanie się w głowę co zrobić, skoro całą twórczość autora ma się na czytniku Kindle.
Dodatkowo należy w takiej sytuacji zachować kamienną twarz, kiedy na takie spotkanie przychodzi dajmy na to znany w środowisku Krzysztof Sokołowski i wyciąga dwa egzemplarze książki prosząc o podpis dla czytelników Fenixa. I przystąpić do przeprowadzenia wywiadu czy też raczej rozmowy.
Tak właśnie nie należy postępować jeśli chce się spotkać z pisarzem. Jest nim Dave Hutchinson, a polskie wydanie „Europy jesienią” ukazało się wczoraj. (jeśli ktoś nie pamięta to pisałem o tej książce w tym miejscu). Polecam. Przy okazji warto wydać inne rzeczy tego autora, szanowny dajmy na to Rebisie zerknij na książkę „The Villages” z roku 2001, bo także opowiada o kieszonkowym wszechświecie i Polsce lat dziewięćdziesiątych. Szanowna Nowa Fantastyko, polecam opowiadania, a zwłaszcza „Acadie”, bo trzeba je kupić do publikacji. Kandyduje właśnie w konkursie Locusa. Dave to mistrz krótkiej formy.
Spotkanie było bardzo przyjemne, mimo widocznego zmęczenia autora. Choć Wielka Brytania jest w zasadzie w tej samej strefie czasowej (dla purystów: wiem że GMT+1 = jedna godzina różnicy), kilka wywiadów plus podróż samolotem spowodowały u Dave’a coś na kształt jetlaga). Ale wyraźnie ożywił się gdy opowiadał o swoich utworach. A ja w ten sposób zostałem z łącznie 40 minutami nagrania, które muszę teraz przeobrazić w wywiad, skoro słowo się rzekło. Choć bardziej interesowała mnie rozmowa, a po lekturze książek byłem ciekaw jego opinii na różne tematy, niekoniecznie związane z fantastyką. Co na to powie redakcja Fenixa, pozostaje sprawą otwartą. Sprawę uzyskania autografu rozwiązaliśmy rozważając czy da się podpisać Kindle. W końcu uznaliśmy, że lepiej do tego celu nadaje się kartka z moimi przygotowanymi uprzednio pytaniami. Krzysztof po raz kolejny pokazał jak trzeba żyć, bo poprosił Dave’a o złożenie podpisu na menu knajpy, w której byliśmy, następnie je od właścicieli kupił. Szacun. Znowu zapomniałem mu powiedzieć, że 30 lat temu zmienił moje życie, gdy w Fantastyce przeczytałem artykuł o Królu Stefanie, czyli Stephenie Kingu i „Balladę o celnym strzale”. Fantastyka 1988. Pamiętamy.
(zdjęcia książki i Pałacu zrobił Dave. Pałac jest różowy. Kto czytał ten wie)

1 komentarz: