Kilka
miesięcy temu pisałem o rebrandingu komiksowym, który w przypadku
dwóch największych uniwersów wydawniczych, czyli DC i Marvela,
sprowadza się od jakiegoś czasu do prostego zabiegu. Jest nim
użycie alternatywnych rzeczywistości do wprowadzenia zmian, których
faktycznym celem jest wydanie nowego zeszytu każdej serii z
odświeżonym numerem jeden i przyglądanie się przez krótki czas
jak słupki sprzedaży rosną. Pomysł ten po raz pierwszy
zastosowano w roku 1986 jako „Crisis on Infinite Earth”, od
tamtej pory wraca raz na kilkanaście miesięcy. O ile jednak
wprowadzone wówczas zmiany utrzymały się przez lata, obecnie
przewaga marketingowców nad scenarzystami w wydawnictwach
komiksowych sprawia, że wytrych jakim staje się odnowienie świata
poprzez zmianę w alternatywną rzeczywistość stosowany jest aż za
często. Gdy pisałem poprzedni tekst Marvel zaczynał właśnie swój
crossover opowiadający o ginących światach równoległych,
obiecując zmianę status quo, która „will break internet in the
half”. Ponad pół roku później okazało się, że zagrali na
bezczela, kolejny to już raz, kiedy okazuje się, że dom pomysłów
psychicznie nie jest zdolny do zmiany w głównej linii komiksowej
616, bawić się może wyłącznie w imprintach. No chyba, że za
zmianę uznamy (chwilową) likwidację Fantastycznej Czwórki i
przeniesienie do głównego uniwersum młodego afrolatynoskiego
Spider-Mana (nota bene ocalał tylko dzięki temu, że w kieszeni
trykota miał schowanego hamburgera, którym nakarmił jednego z
antagonistów, gratulacje scenariuszowe panie Hickman). W
międzyczasie słupki sprzedaży w DC chyba spadły zbyt nisko, bo za
chwilę zaczynają wydarzenie znane jako Rebirth. Czyli uniwersum
wróci do stanu sprzed 2011, wraz z numerowaniem zeszytów.
Wprowadzone wówczas zmiany były mocno kontrowersyjne. Superman
zyskał zbroję, stał się młodzieńcem, aż w ciągu pięciu lat
scenarzyści doszli do ściany i sprawili, że Lois Lane ujawniła
światu jego tożsamość. Wzorem Marvela, który w roku 2005
postawił Spider-Mana przed dziennikarzami, każąc mówić mu, że
jest Peterem Parkerem, pozostaje jedynie po takim zabiegu fabularnym,
natychmiast go odkręcić. Tak będzie i tym razem, jest to
jednocześnie sposób by wybrnąć ze ślepego zaułka, w jaki
zabrnęła z kolei historia Batmana, skacząca z Gotham w wersji
postapo, przez Jima Gordona noszącego kostium, nie udzielająca
jednak przez ostatnie pięć lat odpowiedzi na pytanie, kiedy w nowej
rzeczywistości Bruce Wayne miał czas działać z trzema Robinami i
mieć 10-letniego syna zabójcę.
Zmiany
nie są trwałe, bo obecnie rządzi nimi marketing, a nie
storytelling, co sprawia, że nawet najlepszy scenarzysta dociera do
punktu, w którym narzucony zostaje mu powrót do punktu wyjścia.
Jak bardzo jest to ślepa uliczka świadczą wszystkie obecne
ekranizacje komiksów, które bazują w przeważającej większości
na historiach z lat końca lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Tamten okres miał szczęście do scenarzystów, mimo że problemem
byli dla nich zachowawczy redaktorzy, nie zamykali ich w tak
sztywnych ramach jak spece od reklamy. Ostatni film o X-Men to „Days
of the Future Past”, kolejny to historia Apocalypse'a, najbliższy
film o Avengers to „Infinity War”. Wreszcie chwalony serial
„Daredevil”, którego drugi sezon bazuje na najlepszych
historiach Franka Millera, wszystko to historie z lat
osiemdziesiątych.
Frank
przy Daredevilu rozwinął swe skrzydła, gdy oddawano mu serię,
była ona na krawędzi upadku i skasowania, niczym nie ryzykowano
dając ją młodemu scenarzyście. Wkrótce wyrobił on swą markę i
pchnął serię w jeden z najlepszych okresów jej dziejów, zresztą
diabeł miał zawsze szczęście do scenarzystów. Ale to Frank
Miller był pierwszy i dużo bardziej podobają mi się jego historie
w Daredevilu, kiedy jeszcze szukał swej drogi twórczej, niż z
późniejszych czasów, gdy zajął się Batmanem. Może to efekt
tego, że jako pierwszego poznałem w jego wydaniu Daredevila, w roku
1990 z wydania AS-Editor. Miało ono kolorystykę na jaką nie
natrafiłem już w późniejszych wydaniach, nie ma jej także w
posiadanym przeze mnie Essentialu Jansson-Miller, zdaje się pochodzi z wydanego w roku 1989 omnibusa "Elektra Saga".
Ale wracając do Franka, to jemu Batman zawdzięcza on kanoniczną
scenę z perłami, która wydaje się być częścią kanonu od
dawna, a tymczasem pojawiła się w roku 1986. Wracając jednak do
Daredevila, drugi sezon jest nieco słabszy od poprzedniego, właśnie
ze względu na swą komiksowość. Punisher, Elektra, klan ninja…
to już jazda po bandzie na granicy realności, brakuje tu
wyrazistego budowania napięcia jakim w pierwszym sezonie było
powolne dążenie do konfrontacji pomiędzy Kingpinem a Śmiałkiem.
Wilson Fisk w Daredevilu to także pomysł Franka Millera, serial
zresztą dość jasno zmierza od początku w kierunku zaprezentowania
historii przez niego opowiedzianej i narysowanej przez Mazuchelliego
podczas powrotu Franka do opowiadania przygód Śmiałka w latach
osiemdziesiątych. To „Born Again”, opowieść o tym jak Matt
Murdock został złamany jako Daredevil i jako człowiek. Wątki
prowadzące w tym kierunku pojawiły się już zresztą w drugi z
Netflixowych seriali, „Jessice Jones”, na podstawie równie
świetnego komiksu Bendisa. Netflix to generalnie najlepsze co
przydarzyło się serialom komiksowym. Nie ma tu miejsca na obrazkową
umowność, „Daredevil” sprawił, że porzuciłem oglądanie
„Agents of Shield” czy „Arrowa”. Choreografia walk w
„Daredevilu” stoi naprawdę na wysokim poziomie, scena walki z
gangiem motocyklowym na klatce schodowej w drugim sezonie bije na
głowę scenę walki z rosyjską mafią w ciasnym korytarzu z
pierwszego sezonu. Jest też ładny ukłon w stronę Millera i
Jansona rysujących pierwotną historię o Elektrze, walka w wieżowcu
zostaje przedstawiona w postaci sylwetek bohaterów, poruszających
się na tle źródła światła. Dobrze to wyszło, nie ma się
wrażenia przerysowania i oddawania kadrów komiksowych w sztuczny
sposób jak w „Sin City” czy „300” (i znowu Frank Miller,
który jest autorem pierwowzorów).
Wracając
do tematu rebrandingu napędzają go również wspomniane
ekranizacje. Przedstawiając one pewne nieistniejące status quo,
wymuszają one powrót do niego na łamach komiksu, bowiem zawsze
wydawnictwa mają nadzieję, że przyciągnie się nowych
czytelników. Więc wraca wówczas stare, na przykład kiedyś X-Men
w komiksie zyskali skórzane kurtki, a obecnie w związku z premierą
Kapitana Ameryki, Marvel uruchamia serię Civil War II, choć
oryginałowi Marka Millara, na którym oprze się film nie ma szansy
porównać. Ale dawno i nieprawda temu pisałem na łamach
marvelcomics.pl o zmianach wymuszanych przez ekranizacje w liniach
komiksowych i nie będę na ten temat jęczał ponownie. Generalnie
wszystko to utwierdza mnie w przekonaniu, że słusznie zrobiłem od
kilkunastu miesięcy czytając wyłącznie europejskie komiksy, bo za
kolejnymi numerami pierwszymi restartowanych serii nie chce mi się
już nadążać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz