piątek, 8 kwietnia 2016

W ślepej uliczce

Kilka miesięcy temu pisałem o rebrandingu komiksowym, który w przypadku dwóch największych uniwersów wydawniczych, czyli DC i Marvela, sprowadza się od jakiegoś czasu do prostego zabiegu. Jest nim użycie alternatywnych rzeczywistości do wprowadzenia zmian, których faktycznym celem jest wydanie nowego zeszytu każdej serii z odświeżonym numerem jeden i przyglądanie się przez krótki czas jak słupki sprzedaży rosną. Pomysł ten po raz pierwszy zastosowano w roku 1986 jako „Crisis on Infinite Earth”, od tamtej pory wraca raz na kilkanaście miesięcy. O ile jednak wprowadzone wówczas zmiany utrzymały się przez lata, obecnie przewaga marketingowców nad scenarzystami w wydawnictwach komiksowych sprawia, że wytrych jakim staje się odnowienie świata poprzez zmianę w alternatywną rzeczywistość stosowany jest aż za często. Gdy pisałem poprzedni tekst Marvel zaczynał właśnie swój crossover opowiadający o ginących światach równoległych, obiecując zmianę status quo, która „will break internet in the half”. Ponad pół roku później okazało się, że zagrali na bezczela, kolejny to już raz, kiedy okazuje się, że dom pomysłów psychicznie nie jest zdolny do zmiany w głównej linii komiksowej 616, bawić się może wyłącznie w imprintach. No chyba, że za zmianę uznamy (chwilową) likwidację Fantastycznej Czwórki i przeniesienie do głównego uniwersum młodego afrolatynoskiego Spider-Mana (nota bene ocalał tylko dzięki temu, że w kieszeni trykota miał schowanego hamburgera, którym nakarmił jednego z antagonistów, gratulacje scenariuszowe panie Hickman). W międzyczasie słupki sprzedaży w DC chyba spadły zbyt nisko, bo za chwilę zaczynają wydarzenie znane jako Rebirth. Czyli uniwersum wróci do stanu sprzed 2011, wraz z numerowaniem zeszytów. Wprowadzone wówczas zmiany były mocno kontrowersyjne. Superman zyskał zbroję, stał się młodzieńcem, aż w ciągu pięciu lat scenarzyści doszli do ściany i sprawili, że Lois Lane ujawniła światu jego tożsamość. Wzorem Marvela, który w roku 2005 postawił Spider-Mana przed dziennikarzami, każąc mówić mu, że jest Peterem Parkerem, pozostaje jedynie po takim zabiegu fabularnym, natychmiast go odkręcić. Tak będzie i tym razem, jest to jednocześnie sposób by wybrnąć ze ślepego zaułka, w jaki zabrnęła z kolei historia Batmana, skacząca z Gotham w wersji postapo, przez Jima Gordona noszącego kostium, nie udzielająca jednak przez ostatnie pięć lat odpowiedzi na pytanie, kiedy w nowej rzeczywistości Bruce Wayne miał czas działać z trzema Robinami i mieć 10-letniego syna zabójcę.
Zmiany nie są trwałe, bo obecnie rządzi nimi marketing, a nie storytelling, co sprawia, że nawet najlepszy scenarzysta dociera do punktu, w którym narzucony zostaje mu powrót do punktu wyjścia. Jak bardzo jest to ślepa uliczka świadczą wszystkie obecne ekranizacje komiksów, które bazują w przeważającej większości na historiach z lat końca lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Tamten okres miał szczęście do scenarzystów, mimo że problemem byli dla nich zachowawczy redaktorzy, nie zamykali ich w tak sztywnych ramach jak spece od reklamy. Ostatni film o X-Men to „Days of the Future Past”, kolejny to historia Apocalypse'a, najbliższy film o Avengers to „Infinity War”. Wreszcie chwalony serial „Daredevil”, którego drugi sezon bazuje na najlepszych historiach Franka Millera, wszystko to historie z lat osiemdziesiątych.
Frank przy Daredevilu rozwinął swe skrzydła, gdy oddawano mu serię, była ona na krawędzi upadku i skasowania, niczym nie ryzykowano dając ją młodemu scenarzyście. Wkrótce wyrobił on swą markę i pchnął serię w jeden z najlepszych okresów jej dziejów, zresztą diabeł miał zawsze szczęście do scenarzystów. Ale to Frank Miller był pierwszy i dużo bardziej podobają mi się jego historie w Daredevilu, kiedy jeszcze szukał swej drogi twórczej, niż z późniejszych czasów, gdy zajął się Batmanem. Może to efekt tego, że jako pierwszego poznałem w jego wydaniu Daredevila, w roku 1990 z wydania AS-Editor. Miało ono kolorystykę na jaką nie natrafiłem już w późniejszych wydaniach, nie ma jej także w posiadanym przeze mnie Essentialu Jansson-Miller, zdaje się pochodzi z wydanego w roku 1989 omnibusa "Elektra Saga". Ale wracając do Franka, to jemu Batman zawdzięcza on kanoniczną scenę z perłami, która wydaje się być częścią kanonu od dawna, a tymczasem pojawiła się w roku 1986. Wracając jednak do Daredevila, drugi sezon jest nieco słabszy od poprzedniego, właśnie ze względu na swą komiksowość. Punisher, Elektra, klan ninja… to już jazda po bandzie na granicy realności, brakuje tu wyrazistego budowania napięcia jakim w pierwszym sezonie było powolne dążenie do konfrontacji pomiędzy Kingpinem a Śmiałkiem. Wilson Fisk w Daredevilu to także pomysł Franka Millera, serial zresztą dość jasno zmierza od początku w kierunku zaprezentowania historii przez niego opowiedzianej i narysowanej przez Mazuchelliego podczas powrotu Franka do opowiadania przygód Śmiałka w latach osiemdziesiątych. To „Born Again”, opowieść o tym jak Matt Murdock został złamany jako Daredevil i jako człowiek. Wątki prowadzące w tym kierunku pojawiły się już zresztą w drugi z Netflixowych seriali, „Jessice Jones”, na podstawie równie świetnego komiksu Bendisa. Netflix to generalnie najlepsze co przydarzyło się serialom komiksowym. Nie ma tu miejsca na obrazkową umowność, „Daredevil” sprawił, że porzuciłem oglądanie „Agents of Shield” czy „Arrowa”. Choreografia walk w „Daredevilu” stoi naprawdę na wysokim poziomie, scena walki z gangiem motocyklowym na klatce schodowej w drugim sezonie bije na głowę scenę walki z rosyjską mafią w ciasnym korytarzu z pierwszego sezonu. Jest też ładny ukłon w stronę Millera i Jansona rysujących pierwotną historię o Elektrze, walka w wieżowcu zostaje przedstawiona w postaci sylwetek bohaterów, poruszających się na tle źródła światła. Dobrze to wyszło, nie ma się wrażenia przerysowania i oddawania kadrów komiksowych w sztuczny sposób jak w „Sin City” czy „300” (i znowu Frank Miller, który jest autorem pierwowzorów).
Wracając do tematu rebrandingu napędzają go również wspomniane ekranizacje. Przedstawiając one pewne nieistniejące status quo, wymuszają one powrót do niego na łamach komiksu, bowiem zawsze wydawnictwa mają nadzieję, że przyciągnie się nowych czytelników. Więc wraca wówczas stare, na przykład kiedyś X-Men w komiksie zyskali skórzane kurtki, a obecnie w związku z premierą Kapitana Ameryki, Marvel uruchamia serię Civil War II, choć oryginałowi Marka Millara, na którym oprze się film nie ma szansy porównać. Ale dawno i nieprawda temu pisałem na łamach marvelcomics.pl o zmianach wymuszanych przez ekranizacje w liniach komiksowych i nie będę na ten temat jęczał ponownie. Generalnie wszystko to utwierdza mnie w przekonaniu, że słusznie zrobiłem od kilkunastu miesięcy czytając wyłącznie europejskie komiksy, bo za kolejnymi numerami pierwszymi restartowanych serii nie chce mi się już nadążać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz